Piotr wydzierżawił działkę, żeby w końcu mieć coś swojego. I choć trochę uniezależnić się od rodziców. Z marzeniami o zakupie mieszkania już się pożegnał.
Siedzimy przy stole obok małego bordowego domku pośród grządek z kwiatami i warzywami. Trawa i liście drzew są soczyście zielone. Pomiędzy naszymi nogami biega pies Ruta, w słońcu wygrzewają się dwa koty, Jenta i Zorza. O tym, że jesteśmy w środku miasta, przypomina właściwie tylko szum samochodów przejeżdżających położoną nieopodal trasą.
– Jak się uprzeć, można uznać, że to szum morza – mówi 30-letnia Dorota. Działkę na terenie Rodzinnych Ogródków Działkowych na warszawskim Żoliborzu wydzierżawiła w 2020 r. Za pieniądze z nagrody literackiej za książkę „Pustostany”.
Wskazuje na stojącą nieopodal malutką szklarnię, w której niedługo dojrzeją pomidory. Jest dumna, bo zbudowała ją ze swoją dziewczyną Pauliną samodzielnie ze starych okien. Włożyły dużo pracy w to, by działka wyglądała przytulnie i była funkcjonalna. Poprzedni właściciele mieli ją tylko przez dwa miesiące – wyglądało to tak, jakby odkupili ją od jakiejś starszej osoby po to, żeby zaraz sprzedać drożej.
Działkowi flipperzy
– Wychodzi na to, że flipperzy nie oszczędzają i działek – zauważam. Dziewczyny się uśmiechają i mówią, że rzeczywiście wyglądało to jak flipperska robota. Gdy tu przyszły, wszystko było skoszone prawie do gołej ziemi, dziury w domku zakryto przybitymi do ściany dywanami, a o dziurze w dachu dowiedziały się później, gdy pewnego deszczowego dnia zalało im domek.
– Na zdjęciach prezentujących działkę pełno było sprzętu: leżaków, parasolek. Tak, żeby teren ładniej się prezentował. Wszystko zniknęło, jak już Dorota ją wydzierżawiła – opowiada Paulina.
Jednak to, że trzeba się było narobić, im nie przeszkadzało. Obie lubią majsterkować, przywrócenie działki do życia dało im dużo satysfakcji. I pomogło lepiej poczuć się psychicznie, bo zatracenie się w działkowaniu skutecznie resetuje głowę.
Dorota zauważa, że w dobie kryzysu mieszkaniowego, kiedy lokale są coraz mniejsze i ludzi nie stać na własny kąt, taka działka to też dobry sposób na poszerzenie przestrzeni życiowej. I możliwość kontaktu z przyrodą. Wynajmują mieszkanie w centrum, więc na co dzień brakuje im zieleni.
Restrykcyjne zasady
– Traktuję to też jak inwestycję. Ceny działek będą szły w górę, bo zainteresowanie nimi ciągle rośnie. Do tego to jakoś zabezpiecza finansowo. Jeśli kiedyś w kryzysowej sytuacji będę potrzebować gotówki, to mogę sprzedać prawo do dzierżawy – mówi Dorota.
Teraz o sprzedaży jednak nie myśli. Raczej o nadchodzącym lecie, w trakcie którego będą tu pewnie z Pauliną i zwierzakami spędzać każdą wolną chwilę. – A możecie się tu przenieść na czas wakacji? – pytam. Przecząco kręcą głową.
Foto: Mikołaj Starzyński / Newsweek
Wyjaśniają, że w ich ROD zasady są dość restrykcyjne. Za każdym razem, gdy chce się tu spędzić noc, trzeba powiadomić zarząd. Nie ma mowy o wjechaniu na działkę samochodem czy chodzeniu alejkami w nocy. Po godz. 21 trzeba przebywać na swoim terenie. Coś takiego jak pomieszkiwanie – nawet przez kilka tygodni – nie wchodzi w grę.
Dorota mówi: – Słyszałyśmy, że na terenach działkowych zarządzanych przez stowarzyszenia, a nie Polski Związek Działkowców, jest luźniej, ale z drugiej strony nigdy nie wiadomo, kto tym rządzi i na jakich warunkach, więc zaraz robi się nieporządek. Wolimy już, jak to działa tak jak u nas. Cenimy panujący tu spokój.
Sąsiedzkie konflikty
Dawid Kostkowski, inspektor ds. inwestycji w biurze Okręgu Małopolskiego Polskiego Związku Działkowców w Krakowie, nie przepada za ideą stowarzyszeń oddzielających się od PZD. Według niego to zaburza poczucie wspólnoty i jednego interesu. Utrudnia walkę o zachowanie działek, które mogą być zagrożone, gdy zmienia się plan zagospodarowania przestrzennego czy gmina chce wybudować drogę.
– Ta jedność społeczności już nie raz uratowała ROD-y. Siła działkowiczów jest duża – jest ich w Polsce blisko 4 mln – mówi Kostkowski. Sam jest zresztą jednym z nich. Swoją fascynację opisuje na koncie panzielony.pl na Instagramie. Chociaż długo się przed tym wzbraniał – bo obsługując ROD-y od strony administracyjnej, napatrzył się na zbyt wiele. Chociażby na konflikty sąsiedzkie.
– Jeden człowiek skarżył się, że gałęzie z drzewa sąsiada zwisają nad jego terenem. W końcu je ściął, a właściciel drzewa podał go za to do prokuratury. Z kolei pewna pani złożyła zażalenie, że jej starszy sąsiad tak zbudował altanę, by z okien mógł podglądać ją w łazience. Poza takimi indywidualnymi konfliktami są też te frakcyjne. Część działkowców chce doprowadzenia wody, inna nie. Wykłócają się o inwestycje – opowiada.
Do tego ludzie często nie mają pojęcia, co jest w regulaminie. Chociaż powinni, bo podpisując umowę dzierżawy, automatycznie go akceptują. A zasad jest sporo. Po pierwsze – poza wyjątkami – działka nie może przekraczać 500 metrów kwadratowych powierzchni. Można hodować tylko kury, króliki, pszczoły i gołębie. Nie można sadzić roślin inwazyjnych. Ogrodzenie między działkami nie może być wyższe niż metr. Drzewa nie powinny być wyższe niż trzy metry. – Nierzadko działkowicze łamią regulamin – mówi.
Kryzys bezdomności
Kolejna sprawa to osoby w kryzysie bezdomności, które przejmują opuszczone działki albo włamują się do altan, gdy tylko temperatura spadnie poniżej zera. – Z jednej strony ciężko bezdomnych przeganiać, bo są w trudnej życiowej sytuacji, z drugiej – rozumiem, że jeśli ktoś włożył dużo pracy w działkę i altanę, a potem zastaje ją zniszczoną, ma do nich negatywne nastawienie. To jednak szerszy społeczny problem, którego nie rozwiążemy na poziomie ROD-ów – podkreśla Kostkowski.
Wie też, że na działkach mieszkają osoby, które nie radzą sobie z kryzysem mieszkaniowym. Przebywanie tam na stałe jest jednak nielegalne. Nie można się też na takiej działce zameldować – chociaż niektórzy i tak to robią. Kostkowski podkreśla: – Nie mam nic przeciwko temu, żeby ktoś siedział na działce kilka tygodni, kiedy jest dużo pracy. Ale zamieszkanie to już inna kwestia.
Walka z rzeczywistością
Piotr w zeszłym roku spędził na swojej podwarszawskiej działce pół roku. Nie był jedyny. ROD przejęło stowarzyszenie i zarządcom nie przeszkadza, że działkowicze pomieszkują na swoim terenie. – Teraz też się już przeniosłem. Może uda mi się ocieplić budynek na tyle, żeby był zdatny do użytku i zimą – mówi 29-latek.
Wyjaśnia, że działka to dla niego sposób na zachowanie godności. I stabilności psychicznej. Na co dzień mieszka z rodzicami. Nie wyprowadził się po studiach, bo myślał, że zamiast płacić na wynajem, lepiej odkładać na wkład własny na mieszkanie. – Nie zarabiałem kokosów, więc udawało się odłożyć kilkaset złotych, czasem tysiąc miesięcznie – wyjaśnia. Oszczędności rosły, ale ceny mieszkań też.
W ubiegłym roku zorientował się, że dalej nie stać go na wkład, a tak dużego kredytu, jakiego by potrzebował, pewnie nikt mu nie da. Załamał się. A potem pojechał na grilla do kolegi na działkę i go natchnęło. Może kupi taki kawałek ziemi z domkiem, żeby mieć chociaż namiastkę samodzielności? Na działkę w Warszawie nie było go stać, ale znalazł tę – kawałek za stolicą – za 40 tys. zł. Nie zastanawiał się długo.
– Domek jest mały, działka wymaga jeszcze sporo pracy, ale przynajmniej mam coś swojego. I uwolniłem się od rodziców siedzących mi nad głową. Przynajmniej częściowo. Wiem, że to nie jest idealna sytuacja… Mogłem się dalej mamić wizją mieszkania albo w końcu pogodzić się z tym, że raczej nigdy go nie kupię – mówi.
Wynajem kawalerki też nie wchodzi w grę, bo musiałby na nią poświęcić co najmniej pół wypłaty. Nie twierdzi, że działka to opcja na stałe. Raczej sposób na tymczasowe poradzenie sobie z trudną rzeczywistością.
Życiowe priorytety
Poza trudnym rynkiem mieszkaniowym dochodzą inne kwestie, które wpływają na trend działkowy. Weronika Parafianowicz, kulturoznawczyni, która zajmuje się naukowo problematyką związaną z mieszkalnictwem w Europie Środkowej, zauważa: – Być może mamy do czynienia z przewartościowaniem życiowych priorytetów: czas wolny, czas spędzony z bliskimi, możliwość wypoczynku stają się ważniejsze niż pogoń za karierą. Do tego dochodzi też kryzys klimatyczny – niektóre osoby świadomość, że będzie coraz gorzej, zachęca do korzystania z natury, póki jest to jeszcze możliwe.
Zauważa też, że zieleń jest nam zwyczajnie potrzebna. Nie tylko ze względu na dobry wpływ na zdrowie psychiczne, ale też na społeczne relacje. – Badania pokazują, że zieleń może wpływać nawet na poziom przestępczości – tłumaczy Parafianowicz. – Jeżeli porównamy osiedla z podobną strukturą demograficzną i ekonomiczną, ale różniące się pod względem dostępu do terenów zielonych, często okazuje się, że tam, gdzie jest więcej skwerów i parków, przestępczość jest zdecydowanie niższa. Jakby brak zieleni sprzyjał atrofii relacji społecznych i tworzył podatny grunt dla aspołecznych zachowań.
Oderwać się od codzienności
Kasia kupiła prawo do użytkowania działki dwa miesiące temu. Szukała odpowiedniej prawie rok. W końcu znalazła ROD pół godziny samochodem od Krakowa, gdzie mieszka i pracuje.
– Chciałam mieć przestrzeń, gdzie będę mogła coś posadzić, popielić, żeby oderwać głowę od codzienności. No i brakowało mi tego, że latem nie ma przestrzeni, w których na wolnym powietrzu można usiąść i wypić piwo ze znajomymi, zrobić ognisko – mówi 28-latka. Czuje, że działka pozytywnie wpłynie na jej relacje. Zupełnie inaczej przebywa się z drugim człowiekiem tam niż w mieście, gdzie człowiek ciągle gdzieś goni. Do tego sprawiła radość swojemu psu – ma teren, na którym może się swobodnie wybiegać.
Nikt wcześniej nie wiedział, że zdecyduje się na działkę. Poinformowała bliskich już po fakcie. Miała potrzebę podjęcia samodzielnie ważnej decyzji w dorosłym życiu. Do tego wie, że w najbliższym czasie nie kupi sobie mieszkania – pewnie rynek wynajmu w końcu ją do tego zmusi, ale teraz jedyne, na co mogła sobie pozwolić, to właśnie działka.
– Koleżanka z pracy, po czterdziestce, śmiała się, że wszystko się pozmieniało. Ona w moim wieku przeprowadzała się na swoje, a ludzie z mojego pokolenia kupują ogródki – opowiada Kasia. Jej to nie dziwi. Przy takiej sytuacji ekonomiczno-gospodarczej to, co kiedyś było standardem, dziś jawi się jako przywilej.