Według szacunków stołecznego ratusza w proteście rolników i „Solidarności” przeciw Zielonemu Ładowi wzięło udział w piątek około 30-35 tys. osób. Te liczby będą z pewnością kontestowane przez organizatorów i wspierające protest bliskie PiS media – przewodniczący „Solidarności”, Piotr Duda przekonywał, że na demonstracji zgromadziło się 150 tys. uczestników.

Nawet gdyby wyciągnąć arytmetyczną średnią tych dwóch liczb, to otrzymamy niecałe 93 tys. uczestników – co jest frekwencją znaczącą, ale nie powalającą, bardzo odległą od marszy 04 czerwca i miliona serc z zeszłego roku. I w przeciwieństwie do tamtych dwóch wydarzeń, które pomogły ówczesnej opozycji wygrać wybory 15 października, protesty z 10 maja najpewniej w niewielki stopniu pomogą PiS w kampanii europejskiej. Wyborcy tej partii nie zobaczyli w piątek wielkiej mobilizacji, zdolnej przełamać marazm i dać wiarę w możliwość i sens zwycięstwa.

Partia Kaczyńskiego w piątek zachowywała się, jakby trochę odpuściła protest. Jeszcze kilka tygodni temu PiS wzywał na organizowany przez siebie marsz przeciw Zielonemu Ładowi z 18 maja. Następnie ogłosił, że przyłącza się do protestu „Solidarności” i rolników, zaplanowanego na 10 maja, bo nie ma sensu organizować dwóch bardzo podobnych protestów w tak krótkim okresie.

W piątek czołowi politycy PiS stawili się na marszu, głosili poparcie dla jego postulatów, na swoje media społecznościowe pracowicie wrzucali filmik i zdjęcia dokumentujące ich udział. Jednocześnie partia nie wystąpiła w roli organizatora całego wydarzenia, jej politycy nie przemawiali do jego uczestników. Jak oświadczył Jarosław Kaczyński: „naprawdę nie zależy nam na reklamowaniu tam naszej własnej partii, tylko na tym, żeby po prostu to wyszło, żeby było dużo ludzi. A więc powtarzam, bierzemy w tym udział bez naszych sztandarów, bez naszych przemówień, po prostu jako obywatele”.

Wygląda to, jakby w ostatniej chwili partia postanowiła lekko zdystansować się od marszu. Co mogło stać za tą decyzją? Czy „Solidarność” nie chciała sklejenia protestu z jedną partią?

Na zdjęciach z marszu możemy zobaczyć między innymi powieszoną kukłę Tuska. Protestujący odpalali petardy, ktoś podpalił oponę. Przerwano wystąpienie dziennikarki Polsatu, a filmującego je operatora oblano wodą.

O wiele bardziej niepokojące było jednak co innego: obecność w trakcie protestów silnie antyeuropejskich haseł. Słuchając w piątek Piotra Dudy, można było odnieść wrażenie, że Unia Europejska jest wrogą Polsce organizacją, okupującą nasz kraj po to, by zniszczyć Polski przemysł, ze szczególnym uwzględnieniem górnictwa, i zaorać nasze rolnictwo.

Wśród wielu transparentów można było zauważyć także ten głoszący: „my rolnicy chcemy wyjścia Polski z Unii Europejskiej”. Biorąc pod uwagę, jak wiele polscy rolnicy zyskali na integracji z Europą, jest to hasło zasługujące na polityczno-ekonomiczną Nagrodę Darwina.

Niestety, jak na samym początku protestów rolników zwracali uwagę niektórzy badacze, protesty branży rolnej otworzyły drogę do społecznie akceptowalnej, zdolnej wybrzmieć w głównym nurcie debaty publicznej, krytyki Unii Europejskiej, głoszącej zdecydowanie eurosceptyczne czy wręcz antyunijne treści.

Protesty takie jak ten z piątku hodują eurosceptyczny elektorat, na Unię Europejską patrzący przede wszystkim w kategorii zagrożeń: dla polskiej suwerenności, rolnictwa, zamożności i dobrobytu Polaków. Nawet jeśli z tym elektoratem PiS nie wygra wyborów europejskich – choć sondaże pokazują, że nie jest to niemożliwy scenariusz, zwłaszcza przy małej frekwencji – to zostanie on z nami na dłużej, będzie objawiał się w kolejnych wyborach, obniżając racjonalność polskiej debaty na tematy europejskie.

Konsolidacji eurosceptycznego elektoratu będzie sprzyjał silnie antyeuropejski ton kampanii PiS oraz inicjatywa w sprawie referendum, w którym społeczeństwo miałoby się wypowiedzieć w sprawie odrzucenia Zielonego Ładu. Piotr Duda z „Solidarności” zapowiedział już zbiórkę podpisów pod obywatelskim wnioskiem o referendum – jeśli uda się zebrać pół miliona podpisów, Sejm ma obowiązek poddać wniosek pod głosowanie.

Oczywiście, Zielony Ład zawiera w obecnej wersji wiele rozwiązań, stanowiących ciężar dla różnych, często słabszych społecznie lub ekonomicznie grup społecznych. Część związanych z Zielonym Ładem postulatów rolników zasługuje co najmniej na wysłuchanie i poważną dyskusję. Jednocześnie w piątek ani „Solidarność”, ani organizacje rolnicze, ani PiS nie przedstawił żadnego swojego pozytywnego pomysłu na to, jak konkretnie zreformować Zielony Ład tak, by jednocześnie realizował on swoje cele klimatyczne i nie uderzał z uzasadnione interesy polskich rolników czy najuboższych obywateli.

Można zrozumieć, że takich całościowych planów nie mają organizacje rolnicze czy centrala związkowa – to w końcu nie ich rola. Ale takiego programu mamy prawo oczekiwać od głównej partii opozycji. PiS przyłączając się do protestów, wymierzonych w Zielony Ład, pokazał tymczasem nie swój bardziej społecznie sprawiedliwy, czy lepiej chroniący polskie interesy plan zielonej transformacji, ale głównie własną hipokryzję, brak odpowiedzialności i powagi.

Trudno bowiem inaczej nazwać sytuację, w której partia od niedawna znajdująca się w opozycji protestuje przeciw polityce, którą de facto po cichu akceptowała, gdy przez osiem lat sprawowała władzę. Przecież to mianowany przez rząd Morawieckiego komisarz Janusz Wojciechowski przekonywał, że Zielony Ład to wielka szansa dla polskiego rolnictwa. To rządy PiS w sprawie Zielonego Ładu nie były w stanie wykazać żadnej istotnej asertywności. Nawet sam Jarosław Kaczyński przekonywał, że jeśli nie zgodzimy się na Zielony Ład, to czeka nas marginalizacja.

Prezes PiS miał rację i to nie tylko, jeśli chodzi o marginalizację w ramach UE. Żaden kraj, a już na pewno nie z gospodarką z tak średnim potencjałem, jak Polska, nie może jednostronnie wyłączyć się z polityk klimatycznych i zachowywać się jakby wyzwania klimatyczne go nie dotyczyły, dalej spalając paliwa kopalne, jakby ciągle trwały lata 70. Już dziś płacimy cenę w postaci wysokich jak na standardy UE kosztów energii elektrycznej za długoletnie zaniechania transformacji energetycznej i uleganie przez kolejne rządy postulatom lobby węglowego. Im dłużej będziemy udawać, że problemu nie ma, tym cięższy rachunek przyjdzie nam ostatecznie zapłacić.

Niestety, do wyborów w czerwcu z prawej strony będzie nas czekał głównie krzyk „precz z Zielonym Ładem”. Pytanie, czy wyborcy, którzy dziś najbardziej narażeni są na koszty zielonej transformacji – i których nie można winić za to, że domagają się uwzględnienia ich interesów – dadzą się nabrać na podobne okrzyki PiS i Konfederacji. Mniejsza niż się spodziewano frekwencja w piątek, może sugerować, że protest przeciw Zielonemu Ładowi nie będzie aż takim samograjem.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version