W polityce nie ma nic gorszego niż wybrać sobie pole walki, które tak naprawdę sprzyja przeciwnikowi. PiS przekonuje się o tym przy okazji sporu o zmiany w mediach publicznych.

Okupując TVP, partia Kaczyńskiego zaprezentowała się jako ugrupowanie tyleż radykalne, co w swoim radykalizmie bezsilne. PiS nie było bowiem w stanie ostatecznie zapobiec zmianom zarządzonym przez ministra Sienkiewicza. Ujawnienie zarobków kierownictwa Telewizyjnej Agencji Informacyjnej jeszcze pogorszyło sprawę – media donosiły, że informacje o sutych wypłatach gwiazd TVP miały zupełnie ostudzić zapał zarabiających znacznie mniej posłów PiS.

Następną porażką na własne życzenie okazała się debata nad złożonym przez PiS wnioskiem o wotum nieufności dla Bartłomieja Sienkiewicza. Do czego znacząco przyczyniło się wystąpienie Donalda Tuska.

Tusk odmówił wejścia w spór z PiS na warunkach tej partii. Zamiast bronić Sienkiewicza przed atakiem opozycji, sam zaatakował PiS. Przypominał Sejmowi, czego była partia władzy broni. Nie skupił się przy tym na propagandzie TVP – choć wspomniał o tym, że telewizja zmieniła się po 2015 roku w fabrykę hejtu, który zbierał jak najbardziej dosłowne ofiary choćby w osobie prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza – ale finansowej stronie całego przedsięwzięcia.

Premier przypomniał zarobki szefów TAI i innych kierowników w TVP. Przywołał postać prawej ręki Jacka Kurskiego, byłego działacza młodzieżówki Solidarnej Polski, Pawła Gajewskiego. Gajewski został w 2016 r. dyrektorem Biura Spraw Korporacyjnych TVP, choć nie miał nawet matury, zdał ją dopiero w 2019 r. Tylko w okresie 2021-23 zarobił w TVP blisko 3 miliony złotych, choć w ostatnim roku już w lipcu przeszedł do pracy w Narodowym Banku Polskim. Tusk wspomniał też o zarobkach dyżurnych komentatorów „Wiadomości” i TVP Info. Według informacji ujawnionych przez posła Brejzę za swoje komentarze wychwalające rząd i atakujące opozycję mieli oni inkasować nawet po kilkaset tysięcy złotych rocznie.

Innymi słowy, Tusk z debaty, która miała dotyczyć „bezprawnych działań pułkownika Sienkiewicza wobec mediów publicznych” bardzo skutecznie zrobił debatę o złodziejstwie PiS. I to nie tylko w TVP. Lider PO nie zapomniał o środkach z Funduszu Sprawiedliwości, które zamiast służyć ofiarom przestępstw – czemu przeznaczony miał być oryginalnie Fundusz – trafiały do szeregu fundacji bliżej lub dalej związanych z ludźmi Solidarnej, dziś Suwerennej Polski Zbigniewa Ziobry.

Przywołał też wypowiedź Marcina Horały, posła PiS i byłego pełnomocnika ds. budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego, który w odpowiedzi na pytanie o korupcję w PiS powiedział w listopadzie: „jeśli ktoś cokolwiek ukradł niezgodnie z procedurami, to oczywiście musi oddawać”. „PiS podzielił się dziś na dwie części: grupę, która ukradła niezgodnie z procedurami i grupę, która ukradła zgodnie z procedurami” – skonkludował swoje wystąpienie Tusk.

Sądząc po reakcjach na wystąpienie Tuska – choćby w mediach społecznościowych – zadziałało ono tak, jak lider PO mógł sobie tylko wymarzyć. Przynajmniej w niepisowskich internetowych bańkach. Tam mało kto miał za złe premierowi to, że nie odniósł się do realnych prawnych wątpliwości związanych ze sposobem przeprowadzania zmian w mediach publicznych, zwłaszcza przed postawieniem ich w stan likwidacji. Większość wydaje się zachwycona wypunktowaniem PiS.

Tuskowi faktycznie udało się uderzyć tam, gdzie partię Kaczyńskiego musiało zaboleć. Wszystkie przypadki, o których mówił premier są rzeczywiste i dobrze udokumentowane. PiS nie może przecież zaprzeczać obecnym w archiwach TVP fakturom i umowom i przekonywać opinii publicznej, że Adamczyk, Pereira czy Jarosław Olechowski wcale nie zarabiali aż tak oburzających przeciętnych ludzi kwot, jakie zarabiali. To znaczy, oczywiście może próbować. Tyle że reakcje będą podobne jak na Jarosława Kaczyńskiego zaprzeczającego na konferencji prasowej, by Mariusz Kamiński pokazał w Sejmie gest Kozakiewicza i nazywający pytanie o wydarzenie utrwalone na zdjęciach i filmach „manipulacją”. Nie sposób też merytorycznie uzasadnić czemu dyrektorzy i gwiazdy telewizyjnej propagandy zarabiały aż takie pieniądze. Zwłaszcza elektoratowi PiS, mniej zamożnemu niż polska przeciętna.

Tusk – wyciągając wszystkie przykłady uwłaszczania się PiS i środowisk bliskich partii na publicznych środkach – przekonywał: im nigdy nie chodziło o nic innego niż o kasę. Zawłaszczali państwo, by kraść pieniądze i zawłaszczali media, by społeczeństwo nigdy się o tym nie dowiedziało.

Dla PiS byłoby katastrofalne, gdyby taki obraz partii utrwalił się społecznie. Ugrupowanie Kaczyńskiego przez lata budowało przecież swój publiczny wizerunek jako siły bezwzględnie walczącej z korupcją – także we własnych szeregach. Partii złożonej z ludzi, którzy do polityki szli ożywiani patriotycznym żarem i konserwatywnymi ideami. Ten wizerunek zjednywał PiS twardych wyznawców, a także przyciągał część bardziej umiarkowanego elektoratu, postrzegającego inne partie jako bezideowe. Im więcej informacji takich ja te o zarobkach w TVP czy sposobie wydatkowania środków z Funduszu Sprawiedliwości, tym większa szansa na to, że poza twardym elektoratem w społeczeństwie utrwali się obraz PiS jako partii wyjątkowo skorumpowanej jak na polskie warunki. A nawet cyniczny elektorat PiS, kierujący się w ostatnich latach zasadą „może i kradną, ale się przynajmniej dzielą”, może odwrócić się teraz od partii. Wystarczy, że zobaczy, jak niewielkie są kwoty, jakie dostał do podziału porównaniu z tymi, na których uwłaszczył się pisowski układ.

Dlatego można się spodziewać, że nowy rząd nie zatrzyma się w rozliczeniach PiS, niezależnie od tego, jak gwałtownie największa partia opozycji nie będzie przeciw nim protestować. Ten temat to – przynajmniej na razie – polityczne złoto dla koalicji 15 października, a przynajmniej PO. Pozwala zadowolić elektorat bez konieczności wdrażania skomplikowanych i często dzielących nową większość polityk obiecanych w kampanii. Poza tym po PiS trzeba też po prostu posprzątać, jeśli państwo i jego kluczowe instytucje mają wreszcie zacząć normalnie działać. Dlatego, jak wprost powiedział w trakcie debaty nad swoim odwołaniem Bartłomiej Sienkiewicz, nie będzie „ani kroku wstecz”.

Tak jak Tusk i Sienkiewicz dobrze odczytują emocje elektoratu, do którego mają szansę dotrzeć, tak Kaczyński inwestując wiele w obronę TVP nie wyczuł nastrojów opinii publicznej. Naprawdę nie da się przekonać społeczeństwa, że nowe władze wprowadzają dyktaturę i tłumią wolność mediów tylko dlatego, że twórcy propagandy TVP nie zarobią w tym roku miliona złotych, a dyżurni komentatorzy „Wiadomości” nie uzbierają 200 tys. za komentarze atakujące Tuska płatne 500 zł od sztuki. Ludzie mają realne problemy, poza wyznawcami PiS nikt nie traktuje jako końca świata kresu eldorado dla prawicowych propagandystów w TVP i Polskim Radio.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version