Tak źle w PiS-ie nie było już dawno. Partia wygrała wybory samorządowe w Małopolsce i na Podlasiu, a teraz ten wynik spektakularnie roztrwoniła. Nie może dogadać się nawet na poziomie regionów.

– Podlasie było nie do przegrania – mówi mi polityk PiS. – Wszystko było dogadane. Od początku było wiadomo, że Stanisław Derehajło (Konfederacja) chce marszałka, bo mówił to wprost, bez żadnych wątpliwości. A Sasin kazał „utrzymać Podlasie za wszelką cenę”. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby dogadać to „na twardo”. A tu taka niespodzianka.

Dwoje radnych sejmiku województwa podlaskiego wybranych z list PiS – Marek Malinowski i Wiesława Burnos – tuż przed głosowaniem usłyszało, że nie będą zasiadali w zarządzie województwa, tak, jak to było w poprzedniej kadencji sejmiku. Uznali więc, że skoro nic nie będą mieć, to może uda się coś wynegocjować gdzie indziej. I tak się stało – zostali wicemarszałkami.

Jak słyszę, była to samowolna decyzja regionalnych rozgrywających PiS, a nie „góry”. Ale pewny region, którego PiS nie mogło przegrać, przeszedł w ręce koalicji 15 października. Trzecia Droga ma przewodniczącego sejmiku – Cezarego Cieślukowskiego, a Koalicja Obywatelska marszałka Łukasza Prokoryma.

Jeszcze zabawniej było w Małopolsce. PiS ma większość w sejmiku, kandydat był jeden – Łukasz Kmita z PiS–u – a i tak przegrał. Sejmik w Małopolsce liczy 39 radnych. PiS ma 21, a zatem w ogóle nie powinno mieć problemu. Jednak Kmita dostał zaledwie 13 głosów. 22 radnych było przeciw jego kandydaturze, a dwóch się wstrzymało. Kmita nie jest radnym (nie musi nim być, by zostać marszałkiem – red.) tylko posłem, a w ostatnich wyborach na prezydenta miasta nie wszedł nawet do drugiej tury.

– To jest osobista decyzja prezesa Jarosława Kaczyńskiego, żeby go pchać, gdzie tylko się da. I tak to się kończy. To prezes powiedział, że Kmita ma być marszałkiem – mówi mi rozgoryczony krakowski polityk z PiS. – Przywieźli nam go z Warszawy (w poprzedniej kadencji Łukasz Kmita był wojewodą małopolskim – red.) a przecież widać było, na co się ta jego kampania zdała.

W odpowiedzi na ten bunt w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” Bogdan Pęk, były poseł i obecny radny PiS, stwierdził, że małopolski PiS trzeba rozwiązać.

– To jest niebywały skandal, to jest po prostu polityczny bunt. I to nie jednego czy dwóch radnych, ale przynajmniej siedmiu, a być może nawet ośmiu, bo jeden głos był nieważny. Nie wiem, co prezes teraz postanowi, ale ja na jego miejscu bym rozwiązał organizację Prawa i Sprawiedliwości w Małopolsce na nadzwyczajnym zjeździe – mówi Pęk.

Jednak wtedy prawdopodobnie PiS straci wszystko, co w sejmiku może ugrać. Na razie jest nadzieja, że partii jeszcze uda się wybrać swojego marszałka, a jeśli ośmiu radnych PiS zostanie z partii usuniętych, to partia straci przewagę i kolejne województwo. Oczywiście radni PiS nie pomaszerują do PO/KO, ale Trzecia Droga ma w sejmiku sześciu radnych i na pewno z chęcią powiększy klub o kolejnych siedmiu czy ośmiu.

Do tego trzeba dołożyć publiczny wpis byłego szefa klubu senatorów PiS z poprzedniej kadencji Marka Martynowskiego opatrzony zdjęciem z podpisem „idę swoją drogą a ludzie niech mówią, co chcą”. W poprzedniej kadencji parlamentu Martynowski był szefem klubu senatorów PiS do 2021 r. Zrezygnował zaraz po wyborze Krzysztofa Sobolewskiego na sekretarza generalnego partii. Napisał wówczas „»Walka«” z nepotyzmem w naszych szeregach (patrz: niedzielny wybór sekretarza generalnego) skutkuje moją rezygnacją. Jednocześnie oświadczam, że nie będę więcej komentował mojej decyzji, z którą zaznajomiłem szczegółowo szefa klubu PiS, pana prof. Ryszarda Terleckiego, licząc na refleksję ze strony kierownictwa naszej formacji”. Oczywiste jest, że senator nawiązywał do licznych rad nadzorczych, w których zasiadała małżonka Krzysztofa Sobolewskiego.

Nie dostał się do Senatu w tym rozdaniu i miał mieć zapewnioną „jedynkę” do sejmiku. Okazało się, że „jedynki” nie dostanie i ma się przesunąć na „dwójkę”, bo tak zarządziła Nowogrodzka, a decyzję Martynowskiemu przekazał Marek Suski.

„W przeddzień sesji sejmiku mazowieckiego oświadczam, że nie wstąpię do klubu radnych Prawa i Sprawiedliwości i będę niezależnym radnym. Powodem są kolejne kłamstwa oraz okręgowe koterie/układy w Prawie i Sprawiedliwości. Pierwszym z nich było zapewnianie mnie w 2021 roku, że wejdę do komitetu politycznego PiS, słowa nie dotrzymał prezes Jarosław Kaczyński (i nie było to 1 kwietnia). Drugim, świeżym kłamstwem jest ułożenie listy kandydatów do sejmiku w okręgu płocko–ciechanowskim w wyborach samorządowych”. Dalej Martynowski pisze, że struktury partyjne straciły właściwie wpływ na jakiekolwiek decyzje, bo wszystko, co dzieje się w partii, dzieje się wyłącznie zgodnie z wolą prezesa.

„Brak demokratycznych reguł powoduje, że tworzą się lokalne koterie, układy. To może doprowadzać do nadużyć i patologii. W okręgu płockim jest to odczuwalne bardzo dotkliwie. Struktury gminne czy też powiatowe, demokratycznie, legalnie wybrane nie mają nic lub prawie nic do powiedzenia” – pisze Martynowski.

I dodaje: „W pełni zgadzam się ze słowami profesora Andrzeja Nowaka, który zaraz po wyborach stwierdził: »Stworzył się układ, w którym słowa prezesa są święte i nienaruszalne, a krąg informacji, które do niego docierają, jest zawężony przez grupkę starej gwardii, ale również młodych karierowiczów, którzy przyklejają się do lidera. Odizolowuje to partię od życia, niezależnych środowisk. Nie można z góry wychodzić z założenia, że każda inicjatywa jest intrygą, bądź agentury, które chcą rozbijać PiS od środka. Tak się nie wygra wyborów«”.

Kolejne niesnaski w PiS wywołały listy do Parlamentu Europejskiego. Również ułożone przez Nowogrodzką, bez dyskusji z regionami, które powoli przestają wierzyć w nieomylność prezesa. Partia zaklina rzeczywistość i opowiada o kolejnym, dziewiątym już z rzędu zwycięstwie. Działacze jednak widzą, że te „zwycięstwa” są iluzoryczne. PiS popełnia kolejne błędy, tracąc następne przyczółki.

– Już listy do Sejmu budziły sporo emocji, straciliśmy kilku doświadczonych parlamentarzystów. Podobnie listy do samorządu i w paru miejscach ludzie nie mieli pojęcia, z jakich miejsc startują, a czasem nawet dokąd: czy do sejmiku, czy do miasta. A teraz będą wybory europejskie. Ludzie są wkurzeni – mówi mi polityk, który szczęśliwie – jak sam przyznaje – nie musi na nikogo w tej kampanii pracować.

To problem wielu polityków PiS, którzy zostali wrzuceni na listy wyborcze do Brukseli po to, żeby swoimi nazwiskami wesprzeć tych, których prezes do PE chce wysłać. Pracują zatem na Daniela Obajtka, Jacka Kurskiego czy Macieja Wąsika, czego wielu z nich nie chce.

– Wiadomo, że nie będzie tylu mandatów, co było i że realne szanse mają tylko „jedynki” i kilka „dwójek”, a reszta ma ciągnąć listy, ale tak, żeby przypadkiem nie uciągnąć mandatu – mówi nam polityk PiS.

Z moich rozmów z politykami PiS wynika, że dogmat o nieomylności prezesa powoli się wypala. Nie wiadomo kiedy i jak, a jednak prezes Kaczyński przestaje być dla – zwłaszcza partyjnych dołów – genialnym strategiem i wybitnym liderem. Okazuje się, że jego decyzje można kwestionować, a nawet – jak w Małopolsce – się im sprzeciwić.

Po wyborach europejskich polska polityka złapie trochę oddechu, ale dla PiS–u to może okazać się zgubne. Partia będzie miała czas na odłożone na kolejne miesiące wewnętrzne rozliczenia i wojny.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version