Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Bo na mieszkaniu z rodzicami dorosłe dzieci, które wracają do „gniazda”, nie wychodzą najlepiej. Kiedy życie im się wali, powrót bywa jedynym wyjściem.
– Kiedy matka rozstała się z ojcem, a ja zakończyłem kilkuletni związek z dziewczyną, postanowiłem wrócić do domu – zwierza się Maciej, lat 38. – Mieszkałem u niedoszłej żony, więc było jasne, że muszę poszukać sobie jakiegoś lokum. Mama była dla mnie dużym wsparciem w tym trudnym momencie. Sama po przejściach, więc założyliśmy dwuosobową grupę wsparcia – ona i ja. Pod jednym adresem – podkreśla.
Początkowo wszystko dobrze się układało. Naprawdę wzorowo. Wspólne rozmowy, posiłki, spacery. Po „miesiącu miodowym” nastała codzienność. Maciek stanął na nogi, poznał nową dziewczynę, zaczął się z nią spotykać, najpierw u niej. W końcu po pół roku znajomości zaprosił ją do siebie i przedstawił mamie.
– Nie była zachwycona Aldoną, ale swoją niechęć dyplomatycznie ubrała w kilka sztucznych póz i min. Aldona wpadała na krótko od czasu do czasu, częściej to ja do niej jeździłem. Początkowo z piątku na sobotę, później na cały weekend, w końcu co wieczór. Pewnego razu postanowiłem wyremontować swój pokój. Uzgodniłem to z mamą, nie miała nic przeciwko, zwłaszcza że remont w całości pokrywałem z własnych pieniędzy. Kupiłem farby, pędzle i zacząłem od malowania. Aldona zaoferowała, że pomoże. Mama była tego dnia nie w sosie. Zdenerwowało ją, że zamknęliśmy drzwi od pokoju. Otworzyła je i zwróciła się kategorycznie do Aldony: „Proszę opuścić mój dom!”. Zaprotestowałem, więc mama syknęła: „Ty masz zostać, ale ona niech wypie*****!” – opowiada Maciej i aż trzęsie mu się głos.
Wtedy zrozumiał, że to koniec mieszkania z mamą. Że albo na dobre wyfrunie z gniazda, albo zostanie na zawsze w tej złotej klatce. Zaczął stopniowo pakować kartony. Matka słowem się nie odzywała. – Ubzdurała sobie, że teraz to ja jestem jej partnerem. Traktowała mnie jak własność, jak pisklę, któremu przynosi się jedzenie do gniazda. A ja ją zawiodłem, wręcz zdradziłem – dopowiada mężczyzna. Maciej się wyprowadził. Od tamtej pory nie utrzymuje kontaktu z matką.
– Powroty do domu młodych dorosłych najczęściej wymuszone są okolicznościami, w których się znaleźli w związku z niepowodzeniami. Przyczyny są różne: problemy finansowe, nieudany związek. Pukanie do drzwi rodziców jest szukaniem pomocy. Opcją ratunkową. Ale też dużym ryzykiem, jak się poukładają relacje. Są obawy, że młodzi dorośli wejdą znowu w rolę dzieci albo że rodzice wycofają się, oddadzą pole i dadzą się zepchnąć do narożnika. Trzeba dogadać szczegóły powrotu, bo nie sposób odwołać się do zbiorowej mądrości – nie mamy w kulturze gotowych wzorców takich sytuacji. To nowe zjawisko. Dotychczas wyprowadzka z domu była biletem w jedną stronę. Byłeś dorosły, szedłeś na swoje i nie wracałeś – podkreśla dr Karolina Appelt z Wydziału Psychologii i Kognitywistki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Zdzira, rogacz i ojciec z kazaniami
Krystianowi życie rozpadło się grubo po trzydziestce. Z pozoru wszystko szło dosyć gładko: szczęśliwe małżeństwo z dzieckiem na swoim. Dwa samochody, duże mieszkanie w dobrej dzielnicy. I nawet nie bardzo wiadomo, co poszło nie tak. Krystian odkrył, że żona zdradza go z kolegą z pracy. Długo niczego się nie domyślał. – Byłem naiwny – przyznaje. – I święcie przekonany, że takie historie przytrafiają się tylko naszym znajomym. Kiedy prawda wyszła na jaw, próbowałem jeszcze ratować ten związek, umawiać wspólne wizyty u terapeuty, ale to nie odniosło żadnego skutku. Z każdym tygodniem docierało do mnie, że nasza relacja jest nie do uratowania. Postanowiłem się wynieść i przeczekać u rodziców, dopóki czegoś nie znajdę.
Z szukaniem zatrudnienia Krystian miał zawsze problem. Chwilę popracował, rezygnował, znowu przeglądał ogłoszenia, przychodził na pół roku, po czym się zwalniał. Próbował sił w kadrach, w marketingu, w sprzedaży, ale nigdzie nie potrafił zagrzać miejsca na dłużej. – Ojca denerwowało to „skakanie z kwiatka na kwiatek”, jak określał moją „symulowaną karierę”, gdy przyjeżdżał od czasu do czasu w odwiedziny, a tak naprawdę – na wizytację. Kazał mi się ustatkować. Miałem gdzieś jego uwagi. Ale w chwili, kiedy sytuacja zmusiła mnie do powrotu do domu, wiedziałem, że dawne konflikty odżyją. A rodzice będą patrzeć na mnie jak na syna marnotrawnego.
W domu nie było ciepłego powitania. Ojciec mruczał coś pod nosem, a mama płakała. Nie były to łzy wzruszenia; zamartwiała się na głos, jak wielka stała się tragedia. A najgorzej, jak się sąsiedzi dowiedzą, że ta „zdzira” przyprawiła rogi jej ukochanemu synkowi. Krystian wszedł do pokoju z dzieciństwa, rozejrzał się, ale wielkich zmian nie dostrzegł. Piłka od kosza nadal leżała pod biurkiem. A ze ściany uśmiechały się zalotnie wszystkie Spice Girls na pomarszczonym plakacie.
– Czas jakby stanął w miejscu. Tym boleśniejszy był dla mnie ten powrót do przeszłości. Starzy nic się nie zmienili. Tak jak nie potrafiłem dogadać się z ojcem, kiedy miałem naście lat, tak i teraz każda rozmowa kończyła się awanturą. Obwiniał mnie o rozpad małżeństwa, że przez moje nieróbstwo Ewka poszła na bok z prawdziwym mężczyzną. Bo to ja rozbiłem rodzinę. I jaki daję przykład 10-letniemu synowi, który teraz jest przeze mnie kłębkiem nerwów? Cztery dychy na karku, a zamiast być głową rodziny, chowam ją do piaskownicy – relacjonuje Krystian ojcowskie monologi.
Rozmowy po latach bywają ekstremalnie trudne. Brakuje empatii, jest wiele pretensji. – Nie należy nikogo oceniać ani generalizować, a w rozmowach warto odnosić się do konkretnych sytuacji. I spokojnie, bez nadmiernych emocji, powiedzieć, o co nam chodzi. Otwarta komunikacja i szczera rozmowa to podstawa, trzeba próbować. Obie strony powinny pamiętać, że relacja matki z synem czy ojca z córką symetryzuje się z wiekiem. Najpierw są małe dzieci i dorośli rodzice, a później dorosłe dzieci i dorośli rodzice. To jest proces, w trakcie którego relacje powinny stawać się partnerskie. Cały czas pozostaniemy dziećmi naszych rodziców, ale bądźmy partnerami – radzi dr Appelt.
Mężczyzna dał sobie maksymalnie rok na przeczekanie kryzysu i ponowny restart. Plan był taki: żona go spłaci, on kupi kawalerkę i zacznie wszystko jeszcze raz, od początku. Rodzice z kolei urządzali mu godziny wychowawcze. Ojciec chodził za nim i moralizował. Matce zbierało się na sentymenty i zaczęła odkurzać dawno zaniechane rytuały rodzinne: sobotnie zakupy, niedzielne obiadki i obowiązkowa msza o jedenastej.
– Poczułem się, jakbym brał udział w grupie rekonstrukcyjnej. Mieliśmy udawać szczęśliwą rodzinę, która spotkała się po latach niewidzenia i z tego szczęścia postanowiła zamieszkać pod jednym dachem. Ale to już dawno nie był mój dach. Po miesiącu spakowałem tobołek i wyniosłem się do kumpla. Ojciec nawet nie wyszedł z pokoju się pożegnać. I po co ja wracałem? – zastanawia się Krystian.
W trzech pokojach za ciasno dla trojga
Dla 37-letniej Marceliny nagła śmierć ojca była szokiem. – Zawał i cześć. Nikt się nie spodziewał – opowiada. – Strasznie ryczałam na pogrzebie, bo mieliśmy superkontakt. Z matką relacje gorzej się układały, ale niby nie aż tak źle. Dlatego po śmierci taty postanowiliśmy z mężem wprowadzić się do mamy na jakiś czas, aby samotnie nie przeżywała tej żałoby.
To była trochę transakcja wiązana. Marcelina z Kacprem wynajmowali dwupokojowe mieszkanie na warszawskim Mokotowie, ale ceny najmu tak się rozhulały, że już zaczynali się rozglądać za mikroapartamentem z antresolą na osiedlu łanowym. Samotna mama przyjęła ich do siebie z otwartymi ramionami. – Finansowo odetchnęliśmy, ale szybko siadła nam psychika. Zaczęły się awantury, o jakieś duperele. Trzypokojowy dom stał się za ciasny dla nas trojga – wyjaśnia obrazowo Marcelina.
Mama wtrącała się do wszystkiego. Nie dała Marcelinie niczego uprasować – rozkładała deskę, wyrywała ubrania z rąk. Chciała pomóc córce, która tak ciężko pracuje, kiedy zięć się leni i tylko ogląda telewizję, a telewizor jest jeden i wiadomo czyj. Ciągle goniła Kacpra, że nie składa skarpet, tylko rozrzuca bieliznę po całym mieszkaniu, a ona musi chodzić, podnosić i dbać o porządek. – „Zobacz, jak się składa «w kostkę». Rodzice cię nie nauczyli?”. Strasznie go musztrowała, aż mi było głupio. Sama też musiałam chodzić jak w zegarku, bo mama wieczorem czekała z obiadem i doczekać się nie mogła. „Mówiłaś, że wrócisz z pracy o osiemnastej. Minęło wpół do siódmej, a ciebie nie ma. Dodzwonić się nie mogę, stoję w oknie, denerwuję się. A obiad stygnie!” – słyszałam połajanki, kiedy tylko stanęłam w drzwiach. Mama wprowadziła wojskowy zamordyzm – opowiada Marcelina.
– Kiedy decydujemy się na powrót do rodziców, warto wcześniej ustalić warunki tego powrotu. Coś na kształt kontraktu. Żeby później nie było pretensji, że ktoś nie pozmywał naczyń, nie wyrzucił śmieci, nie dołożył się do opłat. Dobrze jest w tym kontrakcie zarysować, jak długo zamierzamy zostać. Nie chodzi o deadline, tylko o perspektywę czasową, bo to pomaga w realizacji stawianych celów. Gotową umowę trzeba indywidualnie wypracować i trzymać się ustaleń, a w razie potrzeby wrócić do jej renegocjowania. Asertywność to strażniczka naszych granic, które musimy stawiać, ale bez arogancji i z szacunkiem dla drugiej strony – mówi dr Appelt.
Najgorzej miał Kacper – codziennie strofowany przez teściową, z błahego powodu. W końcu zaczął się odgrażać, że jeszcze dzień i jego noga więcej w tym domu nie postanie. Aby ratować małżeństwo, Marcelina podjęła męską decyzję o wyprowadzce – mimo nalegań mamy, próśb, gróźb i zapewnień, że wszystko się ułoży, tylko muszą dać jej czas. Przecież ona przeżywa traumę po śmierci męża. Trochę zrozumienia. – A nasze emocje? Nam się szacunek nie należał?! – pyta podniesionym głosem Marcelina.
Wytrzymali tak pół roku. Dziś pomieszkują kątem u wspólnych znajomych, dopóki czegoś nowego sobie nie znajdą.
Mamusia na linii
Eryk (42 l.) z Baśką (41 l.) nie są przykładnym małżeństwem. Raczej pokazowym. – Żona jest przywiązana do infantylnych symboli. Wszędzie w domu stawia nasze wspólne zdjęcia, kiczowate serduszka z marketu czy inne plastikowe bibeloty w kształcie usteczek, które mają obwieszczać znajomym, jaki ten nasz związek cudowny, wychuchany, wymuskany. Ale to kolorowy PR. Prawda jest, natomiast, zupełnie inna – smutnieje Eryk.
Największą miłością Baśki jest jej matka – teściowa Eryka. Nie ma chwili, żeby ze sobą nie rozmawiały. O wszystkim i o niczym. Cokolwiek się wydarzy w domu: ich córka dostanie w szkole trójkę, synowi rusza się mleczak czy „zupa jest za słona” – jak ironizuje mój rozmówca – żona łapie za telefon i informuje o detalach mamę. Eryk nie może tego znieść. – Już mi nawet przeszła ochota na seks. Bo jak żona idzie w środku nocy do toalety, mam wrażenie, że bierze telefon, zamyka się w łazience i o wszystkim raportuje matce, kto był jeźdźcem, a kto najeźdźcą – próbuje żartować mężczyzna.
Żony wiecznie nie ma w domu. Zwykle jest u mamy. Wraca z pracy, przebiera się i jedzie w odwiedziny. Nie mam jej godzinę, dwie, czasem trzy. Wraca, nie je nawet kolacji (zjadła u mamy), tylko bierze prysznic i siada przed telewizorem. Odpala ulubiony serial i… dzwoni do mamy. – Ustalają, co było w poprzednim odcinku oraz jak w kolejnym potoczą się losy bohaterów. „A wiedziałaś, że go zdradza?”. „Zobacz, zostawił ją dla innej”. Tego typu dialogi. A mnie krew zalewa – opowiada Eryk.
Teściowa rzadko przychodzi z wizytą, ale ciągle jest obecna w ich życiu. Baśka konsultuje z nią kupno nowych firanek do salonu, wymianę opon w samochodzie, pyta też, jak się upomnieć o podwyżkę u szefa, a może nie pytać, tylko rzucić papierami i zamienić pracę na inną. Eryk parę razy już protestował, robił awantury. Ale jak tylko padło złe słowo na temat „mamusi”, Baśka pakowała się i jechała na tydzień do rodzicielki. – W sumie żadna różnica. Bo i tak całymi popołudniami u niej przesiaduje. Wszystko, co matka powie, jest dla niej święte. Tak się oplotła pępowiną, że nie potrafi przeciąć tego węzła gordyjskiego. Co ja mówię, nie potrafi, nie chce! – denerwuje się mąż.
Odcinanie pępowiny jest procesem. Nie następuje gwałtownie. – Przebiega stopniowo od momentu urodzenia do dorosłości. Człowiek, idąc przez życie, rozwija nowe kompetencje, nowe umiejętności i dzięki temu staje się coraz bardziej niezależny w realizacji swoich potrzeb. Jest zdolny do zarządzania swoim życiem w różnych obszarach. Wyprowadzka z domu pełni ważną i symboliczną rolę w tym procesie. Ponowne wprowadzenie się do domu rodzinnego, po debiucie w dorosłych rolach, raczej nie przysłuży się procesowi „przecinania pępowiny”, jeśli pozostała nieprzecięta wcześniej – podsumowuje dr Appelt.