Dymisja prezydentki Katalin Novak to sygnał, że oligarchiczno-mafijny system stworzony na Węgrzech przez Viktora Orbana zaczyna kruszyć się od środka. Jednak schyłek reżimu może potrwać jeszcze kilka lat.

Nikt na Węgrzech nie spodziewał się, że sprawy potoczą się tak szybko. Kiedy opozycyjna partia Momentum wezwała do manifestacji mających wymusić dymisję głowy państwa, mało kto wierzył, że prezydentka dobrowolnie odejdzie i to w ciągu tygodnia. Tymczasem w sobotę późnym popołudniem Novak ogłosiła swą dymisję przed kamerami publicznej telewizji. Przeprosiła jednocześnie za ułaskawienie człowieka, który krył pedofila. Tego samego dnia o odejściu z polityki poinformowała była minister sprawiedliwości Judit Varga, której kontrasygnata znalazła się na kontrowersyjnym akcie łaski.

Rezygnację Novak, sprawującej najwyższy urząd w państwie od dwóch lat, poprzedziły dymisje jej doradców. Jeden z nich przyznał nawet publicznie, że odchodzi, bo nie chce być „wspólnikiem przestępstwa”. Z obrotu sprawy niezadowoleni byli niektórzy politycy rządzącego Fideszu. Jednym ze sztandarowych punktów programu tej konserwatywno-populistycznej partii jest polityka prorodzinna, a prezydentka – gorliwa luteranka i obnosząca się ze swym macierzyństwem matka trojga dzieci – polityce tej patronowała. W jednym z wywiadów przed V Szczytem Demograficznym w Budapeszcie jesienią ubr. roku mówiła, iż „rodzina jest dla niej jak ładowarka do telefonu”. Opozycja wytknęła jej skrajną hipokryzję – oto bowiem jako kobieta i matka postawiła polityczne interesy swej partii ponad dobro ofiar przestępcy seksualnego. Zadało to kłam partyjnej propagandzie, według której rodzina i dzieci pozostają w centrum zainteresowania obecnego rządu.

Elektorat Fideszu to głównie mieszkańcy prowincji – nie oburzają ich afery korupcyjne, których na Węgrzech było w ostatnich lata sporo, ale są bardzo konserwatywni w sprawach obyczajowych. Orban zdecydował się więc na klasyczne zagranie – coś, co nazywane bywa „damage control”, czyli minimalne działania dla zmniejszenia szkód i ograniczenia strat politycznych. Bez wahania poświęcił dwie wpływowe polityczki. Nie pomogło im nawet to, że jedna (prezydentka) dość skutecznie ocieplała wizerunek reżimu za granicą, a druga (b. ministra) miała poprowadzić Fidesz do zwycięstwa w wyborach europejskich w czerwcu.

– Dymisje Novak i Vargi są niezwykle spektakularne i pokazują, że machina władzy Orbana zacina się. Nie uważam jednak, że będą punktem zwrotnym. To raczej kolejny dowód na to, że stopień koncentracji władzy na Węgrzech jest niezwykle na rękę Orbanowi – tłumaczy mi węgierski publicysta i pisarz Janos Szeky.

Według Szeky’ego Orban zlecił swego politycznemu sztabowi przeprowadzenie sondażu, z którego jasno wynikało, iż tuszowanie pedofilii jest przysłowiową „czerwoną linią” nawet dla partyjnych lojalistów. Dlatego już w czwartek wieczorem opublikował na Facebooku dziwne oświadczenie, w którym przyznał, że pociąłby na kawałki każdego, kto dotknąłby jego dzieci czy wnuki. Podkreślił, że należy zrobić wszystko, by sytuacja w tej kwestii była jasna.

– To było jak rozkaz. Po wybuchu skandalu Orban złożył w parlamencie projekt poprawki konstytucji, która uniemożliwiałaby udzielenie aktu łaski osobie skazanej za pedofilię. Kiedy na szali stanęła przyszłość systemu, uznał, że obie panie są zbędne. Dymisje pokazują jednak, że premier ma problem kadrowy. Służalczy ludzie o miłym wyglądzie i znający dobrze języki obce po prostu się wykruszają” — ironizuje mój rozmówca.

Rezygnacja Novak nie jest pierwszą wymuszoną aferą obyczajową dymisją prezydenta w epoce Orbana. W 2012 r. do dymisji podał się lojalny wobec lidera Fideszu dyplomata, polityk i sportowiec Pal Schmitt, któremu udowodniono plagiat. Związani z węgierską opozycją komentatorzy kpią, że Orban traci w skandalicznych okolicznościach wszystkich wiernych druhów. W 2020 r. z życia politycznego odejść musiał Jozsef Szajer — weteran Fideszu, współtwórca orbanowskiej konstytucji. Okazało się, że polityk kreujący się na obrońcę świętości węgierskiej rodziny wziął udział w homoseksualnej imprezie w Brukseli, łamiąc przy okazji obostrzenia pandemiczne.

Węgierska korespondentka z Brukseli opublikowała na platformie X wspólne zdjęcie Vargi, Szajera i Novak – piewców wartości rodzinnych i politycznych sojuszników Orbana, którzy musieli odejść w wyniku skandali.

Dymisje dwóch wpływowych kobiet na szczytach węgierskiej władzy mają jeszcze jeden ważny aspekt – pokazują jak kluczową rolę w autorytarnych reżimach, odgrywają niezależne media. Przez 14 lat u władzy Orban zrobił wiele, by je zniszczyć bądź osłabić, ale na rynku utrzymało się jeszcze kilka tytułów. I tak największe w ostatnich kilkunastu latach trzęsienie ziemi w węgierskiej polityce sprowokował niewielki niezależny portal śledczy — 444.hu ujawniając tydzień temu fakt, iż pod koniec kwietnia 2023 r. Novak ułaskawiła byłego zastępcę dyrektora domu dziecka w Bicske. Sprawa prezydenckiego aktu łaski była trzymana w głębokiej tajemnicy przez prawie rok. Wiele wskazuje na to, że opinia publiczna dowiedziała się o tym dzięki oburzonym rodzinom ofiar, bo to one były najpewniej źródłami portalu. Ułaskawiony mężczyzna został wcześniej skazany na 3 lata i 4 miesiące więzienia za tuszowanie pedofili. Mężczyzna ów wiedział, że jego szef — dyrektor domu dziecka w Bicske — molestował wychowanków. Nie zrobił jednak nic, by chronić dzieci. Co więcej, próbował nakłonić je do składania fałszywych zeznań, by kryć swego szefa.

Składając dymisję Novak ograniczyła się do ogólnikowych przeprosin i mętnych wyjaśnień („skazany nie znęcał się nad podopiecznymi”). Nie ujawniła, dlaczego zdecydowała się na tak kontrowersyjny akt łaski. Węgierska opozycja nie ma wątpliwości, że Orban o całej sprawie wiedział, bo wszystkie najważniejsze decyzje w państwie są konsultowane z premierem. Nie brak głosów, że to sam lider Fideszu, albo osoby z najbliższego otoczenia mogły skłonić Novak i Vargę do ułaskawienia wiceszefa ośrodka w Biscke. Fidesz jest bowiem partią wodzowską, w której nie dyskutuje się z poleceniami z góry, nawet jeśli niosą one ze sobą poważne ryzyko dla polityków, którzy je wykonują.

Do takiej interpretacji skłania niezwykłe zachowanie Petera Magyara, byłego męża Judit Vargi. W sobotę wieczorem opublikował on na swym profilu na Facebooku wpis, w którym nie tylko kategorycznie odciął się od systemu, którego przez lata był częścią, ale w żołnierskich słowach opisał węgierskie patologie.

„Dzisiaj składam rezygnację ze sprawowanych przeze mnie stanowisk w spółkach państwowych. Rezygnuję również z członkostwa w radzie nadzorczej MBH Bank Nyrt, będącego częściowo własnością państwa. Powody mojej rezygnacji nie są zawodowe. Ani minuty dłużej nie chcę być częścią systemu, w którym prawdziwi winowajcy chowają się pod spódnicami kobiet, w którym Tonis [Antal Rogan, szef gabinetu premiera w randze ministra – przyp. red.], Adams [Adam Nagy, prawa ręka Rogana – przyp. red.] i Barbaras [żona Rogana – przyp. red.] mogą śmiać się w duchu, bezmyślnie poświęcając tych, którzy w przeciwieństwie do nich nigdy nie pracowali dla własnych interesów, ale dla interesów swojego kraju i rodaków. Bardzo długo wierzyłem w pewną szczytną ideę – w narodowe, suwerenne, obywatelskie Węgry i przez wiele lat starałem się przyczyniać do jej realizacji swoimi skromnymi środkami. Jednak w ciągu ostatnich kilku lat, a zwłaszcza dzisiaj, zdałem sobie sprawę, że wszystko to jest w rzeczywistości tylko »produktem politycznym«, lukrem, który służy tylko dwóm celom: ukryciu sposobu działania tej fabryki władzy i zdobyciu ogromnego bogactwa”. Na koniec napisał, że wierzy w Węgry, które nie są krajem ludzi takich jak Rogan, czy oligarchów, ale przyzwoitych Węgrów (przy okazji wymienił kilku niekwestionowanych bohaterów narodowych).

Wymieniając litanię wybitnych postaci i ojców węgierskiej państwowości Magyar chciał poruszyć sumienia węgierskich patriotów, których nie brakuje wśród zwolenników prawicy. Wpis ma jednak dużo większe znaczenie, niż się mogłoby wydawać. To wpływowy człowiek reżimu, że zdecydował się na jego publicznie oskarżenie to nie tylko akt niezwykłej odwagi, ale pierwszy namacalny dowód na to, że oligarchiczno-mafijny system Orbana zaczął kruszyć się od środka. Jak to skomentował na platformie X prof. Bogdan Góralczyk – znawca Węgier i autor opracowań o orbanowskim systemie – Magyar „wydał prawdziwy akt oskarżenia na system, którego do tej pory był beneficjentem”.

Zasadnicze pytani brzmi, czy był to tylko jednostkowy akt desperacji, czy też za Magyarem pójdą kolejni partyjni funkcjonariusze i politycy. Wiele wskazuje na to, że reakcji łańcuchowej – przynajmniej na razie – nie będzie. Cztery miesiące przed wyborami do Parlamentu Europejskiego wierchuszka partii skupiona jest na tym, by odnieść w nich jak największy sukces. W grę wchodzą europejskie ambicje Orbana (próba wejścia do rodziny politycznej eurosceptyków, gdzie zasiadają politycy m.in. PiS) i dobrze płatne posady w Strasburgu i Brukseli.

Nie zmienia to faktu, że spektakularne dymisje kobiet na szczytach władzy to największy kryzys polityczny obozu rządzącego do przejęcia przez Fidesz władzy w 2010 r. Analitycy są raczej zgodni, że radzący sobie świetnie z sytuacjami kryzysowymi Orban przetrwa i tę burzę, choć może go to kosztować kilka punktów procentowych poparcia (i nieco gorszy wynik w wyborach europejskich). Najpierw wskaże kandydata na prezydenta, który zgodzi się być jego marionetką, a potem doprowadzi do jego elekcji. Tu niespodzianki raczej nie będzie, bo na Węgrzech głowę państwa wybiera parlament, zaś Fidesz ma w nim większość.

W Budapeszcie spekuluje się, że Novak może zastąpić obecny minister obrony narodowej Kristof Szalay-Bobrovniczky albo weteran Fideszu i obecny przewodniczący Zgromadzenia Narodowego Laszlo Kover, który pełnił już funkcję prezydenta przed dwa lata po dymisji Schmitta. Obaj mają słabe strony – Szalay-Bobrovniczky robił zbrojeniowe interesy z Rosjanami, Kover jest twardogłowym eurosceptykiem, który mógłby wyrządzić wiele szkód za granicą – ale pozostają absolutnie lojalni i raczej nie będą grali na siebie.

Kiedy 10 lutego wieczorem przeczytałem o niespodziewanej dymisji Katalin Novak, zacząłem zastanawiać się, czy to początek końca imperium Viktora Orbana. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej skłaniam się ku tezie, że jest za wcześnie na grzebanie tego wytrawnego polityka. Ale na Węgrzech rzeczywiście coś pękło.

Przypomniały mi się wydarzenia sprzed niemal 18 lat. Węgierskiej polityce przypatruję się bowiem bacznie od 2006 r., kiedy pojechałem do Budapesztu relacjonować protesty przeciwko socjalistycznemu premierowi Ferenc Gyurcsany’emu. Ludzie wyszli wówczas na ulice, bo poczuli się oszukani przez władzę. Iskrą, która wywołała pożar, było ujawnienie przez media nagrań premiera. Przyznawał na nich przed partyjnymi towarzyszami, że kłamał publicznie w sprawie katastrofalnego stanu gospodarki.

Przelała się wówczas czara goryczy, co Viktor Orban umiejętnie wykorzystał, kanalizując gniew społeczeństwa i rozczarowanie polityką gospodarczą partii socjalistycznej. W 2006 r. nikt trzeźwo myślący nie zakładał, że konsekwencją protestów będzie wyborcza porażka socjalistów w 2010 roku. W międzyczasie premierem był technokrata Gordon Bajnai, który miał dobre układy z międzynarodowymi instytucjami finansowymi, ale nie potrafił przekonać Węgrów do swych reform. 14 lat temu Orban przejął władzę nie dlatego, że miał wspaniały pomysł na państwo. Wygrał, bo socjaliści skompromitowali się jako władza i stracili zaufanie społeczeństwa.

Przypominam to wszystko, bo uważam, że na Węgrzech polityczne schyłki trwają dłużej niż w innych państwa regionu, zaś koniec Orbana będzie zupełnie inny niż koniec Gyurcsany’ego. Węgierskie państwo i instytucje zostały tak zabetonowane, że – jak mówił mi jesienią ubr. Dominik Héjj, autor wydanej w 2022 r. książki „Węgry na nowo. Jak Viktor Orbán zaprogramował narodową tożsamość” – opozycja nie jest w stanie w demokratyczny sposób odebrać władzy Fideszowi, a wyborcy mają świadomość, że nie da się z tym nic zrobić: „Oczywiście wybory się odbywają i będą się odbywać, ale budowany systematycznie po 2010 r. system wyborczy został stworzony w taki sposób, że Fideszu nie da się pokonać. Chodzi o system tzw. kompensacji wyborczych – zwycięzcy i przegranego, który w każdym możliwym układzie daje Fideszowi więcej głosów do listy krajowej, czyli odpowiednika polskiej listy do Sejmu. A nawet gdyby stał się cud, choć z matematycznego punktu widzenia opozycja wygrać nie może, to zabetonowane większością dwóch trzecich głosów orbanowskie państwo będzie trwać.”

Od blisko roku od węgierskich przyjaciół i znajomych słyszę, że w odróżnieniu od Polski zmiany na Węgrzech mogą się dokonać tylko w wyniku buntu. Tyle że nie dojdzie do niego, bo węgierskie społeczeństwo jest zbyt apatyczne, a opozycja słaba, rozbita po całkowitej klęsce wyborczej w kwietniu 2022 r. i podzielona. Kiedy w 2019 r. dogasała kolejna fala protestów społecznych przeciw rządowi Orban Gyorgy Spiro, jeden z najwybitniejszych węgierskich pisarzy powiedział mi, że obecny reżim może zniszczyć się tylko sam, ale sęk w tym, że Orban zawsze wyprzedza innych graczy.

„Żeby kraj mógł się odrodzić, potrzebna jest jakaś idea, wokół której mogłoby się to dokonać. Takiej idei brakuje, nie tylko na Węgrzech, ale i w Europie, skąd zawsze czerpaliśmy wzory. Orbana pokonać może go tylko ktoś z jego ludzi w drodze partyjnego puczu. Na razie nie widać takiej osoby”. Słowem premier jest zawsze trzy kroki przed innymi, o czym dowodzi prewencyjna dymisja prezydentki. Być może jednak skandal pedofilski, który próbowali zatuszować czołowi politycy Fideszu, poruszy Węgrów. I czegoś ich nauczy.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version