Normalnie o tej porze osoby próbujące zdobyć Mount Everest z pomocą dodatkowego tlenu z butli byłyby już w obozie II na wysokości 6400 m n.p.m. Dziś żadna z nich nie dotarła jeszcze nawet do obozu I. Z ostatnich informacji wynika, że w końcu przedostali się tam Szerpowie, jednak zarówno opóźnienie, jak i droga, którą wybrali, powodują konsekwencje.

Labirynt odłamków wielkości domów

Mija miesiąc odkąd drogi w potrzaskanym lodowcu Khumbu szukają tzw. icefall doctors. To grupa Szerpów specjalizująca się w poręczowaniu lodowca pod Everestem, czyli w zakładaniu lin i montowaniu drabinek nad szczelinami. Dzięki tym udogodnieniom komercyjni wspinacze, a praktycznie tylko tacy próbują dziś zdobyć najwyższą górę świata, mogą w miarę bezpiecznie poruszać się po trudnym terenie w dolnych partiach Everestu.

Droga do obozu I nie jest długa, to zaledwie 2,5 km, w trakcie których pokonuje się 600 metrów w górę, ale ma opinię niebezpiecznej. Wiedzie bowiem przez labirynt odłamków lodowca o wielkości domów, między którymi Szerpowie starają się rozwieszać liny i stawiać metalowe, chybotliwe drabiny. W dodatku co roku droga wygląda nieco inaczej, ponieważ bryły lodu są w nieustannym ruchu. Trzeba je bacznie obserwować, w każdej chwili mogą zwalić się wspinaczom na głowę lub po prostu osunąć się spod stóp.

Lodospad Khumbu CC BY-SA 3.0

Ale takich trudności, jak w tym roku, Szerpowie nie pamiętają od dawna.

W kierunku starej drogi

Na początku kwietnia informowali o ogromnej szczelinie rozciągającej się tuż pod obozem I, niedaleko zbocza Nuptse, siedmiotysięcznika przyklejonego do Everestu. Walczyli o jej zaporęczowanie przez wiele dni, w końcu się poddali. Musieli zawrócić i szukać przejścia bliżej środka lodospadu, ale tam z kolei natrafili na ogromny i przewieszony nad dalszą trasą serak (wielotonowa bryła lodu tworząca się w wyniku pęknięcia lodowca). Szerpowie relacjonowali, że wyglądał, jakby miał się zaraz oderwać. Czekali na to przez kilka dni, ale do dziś bryła stoi tam, gdzie stała.

W końcu Szerpowie postanowili skierować się jeszcze bardziej na lewo i sprawdzić, jak wygląda przejście, które nazywają „starą drogą”. Unikali tego miejsca od 2014 r., gdy od Zachodniego Ramienia Everestu oderwał się serak, jeden z wielu w tamtej okolicy. Pod lodem zginęło wtedy 16 Szerpów.

Wygląda jednak na to, że w tym roku innej drogi nie ma. Z ostatnich informacji wynika, że Szerpowie w końcu dotarli w pobliże obozu I. Teraz nadszedł czas na sprawdzenie wszystkich lin i drabinek. Niedługo pojawią się tam komercyjni wspinacze. Najszybszy będą ci, którzy od samej bazy wspinają się z użyciem dodatkowego tlenu. Inni butli użyją dopiero nieco wyżej. Takich, którzy spróbują sił bez wspomagaczy, można szukać ze świecą. W zeszłym roku na szczycie Everestu po wspinaczce bez dodatkowego tlenu stanęły tylko dwie osoby.

Droga przez lodospad Khumbu:

Zakaz helikopterów

Opóźnienie powoduje problem – miną kolejne dni, zanim Szerpowie zaopatrzą wyższe obozy w potrzebny sprzęt i butle, a to potrwa dłużej niż przed rokiem, bo zgodnie z nowymi przepisami, te rzeczy trzeba do wyższych obozów zanieść. W poprzednich latach zajmowały się tym helikoptery, ale w tym sezonie mogą one tylko transportować liny. W ten oto sposób władze Nepalu próbują przywrócić najwyższej górze świata resztki romantyzmu i wykonać gest w kierunku wiosek leżących w pobliżu Everestu. Ich mieszkańcy przez dekady z pomocą jaków zajmowali się transportem sprzętu do bazy. W ostatnich latach zaczęli tracić pracę i zmniejszyli stada, bo ich działkę przejęły śmigłowce.

Zasadne wydaje się jednak pytanie, powtarzane przez zachodnich przewodników, czy skoro droga przez lodospad wydaje się w tym roku szczególnie skomplikowana i niebezpieczna, z czego wprost wynika, że trzeba pokonywać ją jak najrzadziej i jak najszybciej, to czy warto ryzykować życie Szerpów i nie korzystać z pomocy helikopterów?

Z drugiej strony w poprzednim roku helikoptery wylatywały nad obóz II ponad 200 razy. Czasem ratowały komuś życie, innym razem transportowały sprzęt, ale zdarzało się też, że na ich pokładzie, jak w podniebnej taksówce, w górę i w dół wozili się wspinacze. 

Odcięte zasilanie

Opóźnienia wywołują też inne konsekwencje. Mogą sprawić, że w trudniejszych technicznie miejscach utworzą się kolejki. Im wyżej, tym takie zatory staną się niebezpieczniejsze. Awaria butli sprawi, że korzystający z niej komercyjny wspinacz zacznie mieć kłopoty z poruszaniem się i oddychaniem, bo jego organizm nie będzie przyzwyczajony do radzenia sobie z dużą wysokością. Poczuje się, jakby ktoś odciął mu zasilanie i teleportował go nagle 1000 metrów wyżej. W zeszłym roku na najwyższej górze świata zginęło 17 osób.

To nie koniec problemów – opóźnienie mają też grupy wspinaczy po drugiej strony góry, tej tybetańskiej, którą zarządzają Chińczycy. Przez ostatnie lata nie wpuszczali tam nikogo poza sobą, w tym roku zmienili zdanie, ale do dziś wystawili jeszcze wspinaczom wiz i pozwoleń.

Ten sezon ma być na Evereście rekordowy. W poprzednim roku najwyższą górę świata zdobyto 655 razy, z czego ponad 350 razy robili to Nepalczycy, niektórzy więcej niż jeden raz. Reszta wejść należy do ich klientów.

Wyprawa z poziomu morza

Wśród Polaków, którzy spróbują wejść w tym roku na Everest jest Mateusz Waligóra, zdobywca bieguna południowego. Jego ekspedycja jest nietypowa, bo nie zaczął jej, jak większość wspinaczy, w Nepalu. Założył sobie, że dotrze na szczyt z poziomu morza z wykorzystaniem jedynie siły własnych mięśni, bez emisji zbędnych zanieczyszczeń, w myśl zasady „leave no trace”. Jeśli wyprawa się powiedzie, będzie pierwszym Polakiem, który osiągnie Everest w taki sposób.

Mateusz Waligóra w drodze pod Mount EverestMateusz Waligóra w drodze pod Mount Everest fot. Marcin Kin

Wyprawa odbywa się w formie himalajskiego triathlonu, na który składają się etap rowerowy prowadzący przez północny wschód Indii do Nepalu, etap pieszy, czyli trekking do bazy pod Everestem i wspinaczka na najwyższy szczyt Ziemi. W logistyce trekkingu Waligóry pomaga agencja Imagine Nepal, założona przez jednego z najbardziej znanych Szerpów, zimowego zdobywcę K2, Mingmę G. Podróżnikowi towarzyszy dziennikarz Bartek Dobroch, który tak opisuje ostatnie dni wyprawy:

„W Nepalu rozkręca się wiosenny sezon turystyczny, a także rozpoczyna sezon wyprawowy. Ruch na głównych szlakach jest duży. Khumbu jest obok Annapurny najpopularniejszym górskim rejonem turystycznym w całym Nepalu, w którym znajdują się też miejsca tak rzadko odwiedzane jak znajdujący się za miedzą, bo sąsiadujący z Khumbu od zachodu Rolwaling, miejsce pochodzenia Mingmy G, wielu innych przewodników i największej procentowo na ilość mieszkańców populacji zdobywców Everestu, do dziś bardziej ceniony przez wspinaczy niż przez turystów, czy Park Narodowy Khaptad w na dalekim Zachodzie kraju notujący w sezonie 90 wizyt dziennie, ale w zdecydowanej większości krajowych turystów.

W Khumbu, zwłaszcza w Lukli, w której znajduje się słynne lotnisko z krótkim wznoszącym się do góry pasem startowym i w Namcze Bazar, stolicy 'Szerpów’ oraz na szlakach w ich okolicy, tyle osób mija się w sezonie w przeciągu kilku minut. Everest wyłonił się zza zakrętu w drodze do punktu widokowego podczas dnia aklimatyzacji w Namcze Bazar. Dwudziestego siódmego dnia wyprawy”.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version