– Przez lata oczekiwania wobec rodziców były bardzo niskie. Wystarczyło, że ojciec nie bił, matka gotowała obiady, i to się nazywało: fajne dzieciństwo – mówi Dominika Olszyna, autorka podcastu „Co powie tata?”
Newsweek: Czego się dowiedziałaś o polskich ojcach, prowadząc podcast „Co powie tata?”? Zapraszasz i młodych ojców, i takich, którzy mają już dorosłe dzieci.
Dominika Olszyna: Większość zaproszonych, chociaż ma doświadczenie w rozmowach z dziennikarzami, potwornie się stresuje. Nieraz widzę łzy przy odpowiedziach na pozornie proste pytania w rodzaju: „Co czułeś, gdy urodziło się dziecko?”. Często nie mają słów, żeby to opisać. Widzę też strach, co pomyślą partnerki obecne, byłe, dzieci… Czasami dochodzi do nieoczekiwanych deklaracji, np. Andrzej Grabowski już w pierwszych minutach przyznał, że był słabym ojcem. Należę do pokolenia milenialsów i widzę, jak zaczęliśmy rozliczać swoich rodziców.
Dlaczego?
– Masowo ruszyliśmy na terapie, żeby rozwiązywać problemy w swoich związkach. Siłą rzeczy pojawił się temat dzieciństwa, rodziców, tego, co im zawdzięczamy, jak urządzili nam życie. Ci, którzy dorobili się dzieci, z kolei chcieli zostać innymi rodzicami niż ich matki i ojcowie, bardziej świadomymi. Zwłaszcza młodzi mężczyźni są krytyczni wobec swoich ojców. Poszli na terapię, żeby nie popełnić błędów, jakie popełnili ich starzy.
Rozmowa o rodzinie przez lata była pudrowana. Jeżeli tylko nie było ewidentnego alkoholizmu czy przemocy, wszystko było super, nie ma o czym rozmawiać. Mam wrażenie, że przez lata oczekiwania wobec rodziców były bardzo niskie. Wystarczyło, że ojciec nie bił, nie pił, nie porzucił rodziny, matka gotowała obiady i pomagała w lekcjach. I to się nazywało: fajne dzieciństwo. Ale przyszło pokolenie, które odważyło się powiedzieć: ej, nie było bardzo źle, ale czy było dobrze? Raczej nie.
Wśród milenialsów temat rodziców, dzieciństwa przestał być tabu?
– Mam poczucie, że wałkujemy go nieustannie i jest tęsknota, żeby rozliczyć się z nimi i zacząć żyć własnym życiem.
Ale co chcecie osiągnąć?
– Jedni wciąż chcą zmienić swoich rodziców, mimo że ci mają po 60-70 lat. Inni chcą zrozumieć, co się stało, jaki dostali bagaż. Są też tacy, którzy wciąż, mimo że mają 30-40 lat, uwielbiają obwiniać rodziców o swoje niepowodzenia.
A ty?
– Nie ukrywam, że ten podcast powstał również jako osobiste rozliczenie z moim ojcem. Kiedy 10 lat temu zmarła moja mama, myślałam, że nie będę miała z nim w ogóle kontaktu. Ale gdy zdałam sobie sprawę, że teraz mam tylko jego, to pomyślałam, że pójdę na terapię i przerobię naszą przeszłość, żeby móc zbudować z nim inną relację. Dzisiaj mogę powiedzieć, że mam dwa życia z moim tatą: do śmierci mamy i potem. I to są dwie różne relacje. Mam poczucie, że jeżeli w domu nie było krzywdy, patologii, ale jest żal, to warto spróbować to jakoś przepracować. Tata też włożył dużo wysiłku, aby nam się to udało. Dlatego odpuściłam i zeszłam ze ścieżki pod tytułem: moje błędy to wina rodziców. Otworzyła mi głowę rozmowa z psycholożką, która mi jasno powiedziała, że dorosłe życie polega na tym, że w pewnym momencie podejmujemy decyzje na własny rachunek. Zrozumiałam, że mój ojciec popełnił wiele błędów wychowawczych, ale od pewnego etapu nie było go obok. Nie mówił: zrób to czy tamto. Nawet go nie pytałam o zdanie, robiłam swoje. I to już jest tylko na mój rachunek.
Polski ojciec ma zły PR. Na tym tle matka zawsze była bohaterką
Za chwilę wasi rodzice będą wymagali solidnej opieki.
– Część ludzi zaczyna chodzić na terapię, bo wie, że zaraz będzie zmuszona do opieki nad rodzicami i lepiej sobie przerobić pewne rzeczy, żeby te ostatnie lata przeżyć bez dodatkowej złości, żalu. Taka końcówka może być męczarnią dla obu stron. Byłam w takiej sytuacji rok temu. Tata mojego męża umierał. To była bardzo skomplikowana relacja i musiał wykonać ogromną pracę na tym ostatnim etapie. My jako pokolenie jesteśmy dużo bardziej niż poprzednie przyklejeni do swoich rodziców.
Jak to?
– Rozliczamy, rozpamiętujemy, radzimy się, pożyczamy pieniądze, bywamy na obiadkach… Jesteśmy w nieustannym kontakcie, do czego też przyczyniła się technologia. Oni wysyłają ci kwiatki, które urosły w ogródku. Albo zdjęcie twojego kota, bo łaskawie zgodzili się go karmić, kiedy wyjechałeś, wysyłają memy, linki do głupich filmików. Trudno się uwolnić od rodziców. Zresztą młodsze zetki są takie same. Poprosiłam studentów trzeciego roku dziennikarstwa, żeby napisali o sobie i swoim życiu. I nie było pracy, w której by nie wspomnieli o rodzicach. Bardzo popularnym trendem w sieci jest nagrywanie śmiesznych rolek o rodzicach. Na przykład o tym, jak zachowują się w prozaicznych sytuacjach: ubrania i pogoda na 1 listopada, zakupy w supermarkecie, rozmowy z ich znajomymi… Takie memowanie starych.
Po co?
– Musimy sobie zbudować dystans do nich. To, co wyśmiewamy, jest nieznośną cechą, która nas męczy. Ludzie to oglądają i piszą: „Boże, moja matka jest taka sama” albo „Mój stary robi to samo”. Sama na jednym z filmików świetnej kanadyjskiej youtuberki Laury Ramoso zobaczyłam zachowania na zakupach podobne do mojej mamy, która nie żyje od 10 lat. Zresztą stand-up też się żywi tematem rodziny i rodziców. My się z nich po prostu kochamy nabijać, ale w ciepły sposób. To jest jakaś taka grupowa, międzynarodowa terapia.
Jak trwoga, to zawsze można się schować w rodzinie.
– Tak, im bardziej świat jest zagadkowy, groźny, niepewny, tym bardziej właśnie rodzina staje się oazą bezpieczeństwa. Mój ojciec często powtarza: „Pamiętaj, ja ci zawsze pomogę”, chociaż od lat to ja coraz częściej muszę mu znaleźć lekarza, naprawić telefon… Polacy są bardzo nieufni, jeżeli chodzi o relacje społeczne, zaufanie do instytucji, dlatego podstawowym schronieniem i pewnikiem jest rodzina. I dlatego pewnie często tak boli ta rodzina, jeżeli daje nam tylko ból.
Jakie były największe grzechy ojców pokolenia milenialsów?
– Alkoholizm – a to oznacza ojców emocjonalnie nieobecnych, agresywnych, skacowanych. Zadaniowość – to ojcowie, którzy znakomicie się sprawdzali w sytuacjach praktycznych: zarabianie pieniędzy, nauka jazdy na rowerze, ale nie nauczyli nas wrażliwości, rozmowy o emocjach. Nieobecność – taka fizyczna, to był czas rozpadania się związków, wielu mężczyzn nie potrafiło zbudować rodzin patchworkowych, po prostu odcięli się od poprzednich rodzin. Przemoc – i nie mówię o fizycznej, ale nasłuchałam się opowieści o ojcach, domowych terrorystach, którzy zorganizowali życie rodzinne wokół siebie. Polski ojciec ma zły PR. Na tym tle matka była bohaterką, zawsze obecna, próbowała swoją wrażliwością nas pokleić.
Wy macie pretensje do rodziców o przeszłość. A oni do was?
– Zawsze słyszymy o zaradności naszych ojców, kiedy my nie jesteśmy tak praktyczni – ile oni się nakombinowali, jak musieli harować, żeby wysłać nas na obozy, angielski. Do dzisiaj nam ciągle przypominają, jak dużo w nas zainwestowali, żebyśmy mogli być tacy fajni i zaradni jak oni.
Nasi rodzice weszli w lata 90. w wieku 30-40 lat, po latach w PRL dostali szansę, żeby nie być pionkami w socjalistycznej gospodarce. I na fali wchodzącego kapitalizmu wymarzyli sobie, że ich dzieci będą w przyszłości KIMŚ i jeżeli było ich stać, to w nas inwestowali. Mieliśmy się uczyć, rozwijać, nadganiać Zachód, a rodzice ciągle mówili, że jesteśmy pokoleniem o nieograniczonych możliwościach, jakich oni nie mieli. My mieliśmy być ich lepszą wersją. Tyle że gdy dorośliśmy, te możliwości się pozamykały, mieszkania nie kosztują tyle, ile wtedy, a o awans jeszcze trudniej. Oni tego nie zauważyli i robią nam wymówki, że za mało się staramy albo robimy coś źle, i wtedy następuje rozliczenie naszego stylu życia.
Foto: Chris Niedenthal/FORUM / Forum
U ciebie też tak jest?
– Do dzisiaj słyszę: „Mogłaś pójść na prawo czy przejąć moją firmę”. A ja poszłam na kulturoznawstwo i wybrałam dziennikarstwo. Ojciec nie był w stanie zrozumieć, że prowadzenie biznesu kompletnie mnie nie interesuje. Ale muszę przyznać, że bez mrugnięcia okiem płacił przez pięć lat za moje studia i dzięki niemu je skończyłam. Po tylu latach myślę, że już jest pogodzony z moim wyborem i go akceptuje, bo coś z tego wyszło. Miałam wczoraj zajęcia ze studentami dziennikarstwa, trzeci rok. Pytam, jakie mają plany, gdzie chcą pracować. My w ich wieku mieliśmy pomysły na życie, karierę albo chociaż jakąś wizję, gdzie chcemy być za te mityczne pięć lat. Wymuszali to właśnie rodzice. Pamiętam, jak po maturze chciałam sobie zrobić rok przerwy. Odbyła się gigantyczna awantura: „Jak to, chcesz stracić rok?”. Pokolenie naszych rodziców, boomersów, miało fioła na punkcie tego, żeby nie przegapić żadnej okazji, żeby się rozwijać, robić karierę. Musisz być najładniejszy, najlepiej tańczyć, być na studiach humanistycznych, ale zarabiać pieniądze. Musisz jak najszybciej dogonić Europę. I lecisz, lecisz, lecisz. Efekt jest taki, że wiele osób około czterdziestki tylko marzy, żeby mieć jak najmniej obowiązków, presji, musi odetchnąć.
A twoi studenci?
– Wszyscy odpowiedzieli: „Nie wiem, co chcę robić”.
Porozmawiajmy o pieniądzach.
– Dzisiaj, kiedy ceny nieruchomości, koszty utrzymania poszybowały w kosmos, ludzie z mojego pokolenia często korzystają z pomocy rodziców, choćby przy zakupie mieszkania, ale też w mniejszych, organizacyjnych sprawach. Wszystko zależy od możliwości danej rodziny. Niemal wszyscy dostajemy od nich nawet symboliczne sumy, co czasami ma wymiar humorystyczny, jakby nie wierzyli, że możemy dorosnąć. Ostatnio się śmiałam z moją przyjaciółką, że na imieniny czy urodziny zawsze dostajemy kopertę, w której jest 100-200 zł, czyli kwoty, które nie zmieniają naszego życia. To uroczy gest, ale ta koperta jest z nami, odkąd mamy sześć lat. Moja babcia też mi daje pieniądze. Chociaż to ja kupuję dla niej potrzebne rzeczy i nigdy nie pozwolę, żeby mi zwróciła nawet 5 zł. Starsze pokolenie często nas traktuje jak dzieci, które potrzebują ich pomocy. Mój tata, rocznik 1949, chce za każdym razem zawozić mnie na lotnisko, jakby nie zauważył, że mamy Ubera i inne takie firmy.
A jakimi ojcami są twoi rówieśnicy, milenialsi?
– To ojcowie megaoczytani w poradnikach parentingowych, choć gdy pytam, czy to im coś daje, to wszyscy się śmieją, że nie. Ale wciąż szukają i czytają. Ważne jest dla nich zbudowanie takiej relacji z dzieckiem, żeby przyszło do nich z każdym problemem. Mam wrażenie, że to ojcowie, których nie interesuje pokaz męskiej siły ani nie chcą aureoli autorytetu. Ci świadomi swojej roli chcą być blisko dziecka.
Z czym mają największe problemy?
– Widać, że niepokoi ich świat, w którym dzieje się dużo złego, i martwią się o przyszłość dzieci, nawet nie na poziomie finansowym, ale o ich kondycję psychiczną, zmiany klimatyczne. Faceci z mojego pokolenia chcą być radykalnie innymi ojcami niż ci, których mieli. Nigdy nie usłyszałam od kolegi czy gościa podcastu: „Chciałem być takim ojcem jak mój, on mi powiedział, co jest dobre, a co złe”. Dorośli mężczyźni, kiedy wspominają swoich ojców, przywołują prozaiczne sytuacje: nauka jazdy rowerze, jakieś wakacje, ognisko…
Ja sama bardzo dużo zawdzięczam tacie, bo gdyby tylko mama mnie wychowywała, tobym np. nie umiała pływać, nie wyjechałabym sama za granicę. Jasne, że czasami działał radykalnie, jak wtedy, kiedy mnie wrzucił do basenu, żebym się nauczyła pływać. To nie było przyjemne, ale generalnie jego energia dała mi napęd do ciekawego życia, mama by mnie trzymała pod kloszem. Z moich rozmów w podcaście „Co powie tata?” jasno wynika, że ta współczesna dynamika rodzinna się zmienia. Robi się ciekawy miks kompetencji, bo po stronie mężczyzn nadal są przygody w lesie, nauka pływania, ale ojcowie coraz częściej potrafią też empatycznym okiem spojrzeć na świat swojego dziecka.
Foto: Jacek Kamiński / RASP