Sprawienie, że dziecko jest szczęśliwe i wyrośnie na spełnionego młodego dorosłego, jest nowym świętym Graalem w wychowaniu. Kiedyś dbano, by najmłodsi byli posłuszni, a w przyszłości potrafili się utrzymać. Teraz mają odnaleźć swój talent i go rozwijać. Czy takie wychowanie nie jest zadaniem ponad rodzicielskie siły?
Czy takie zadanie można w ogóle zrealizować? I jak wpływa na współczesnych rodziców? Profesor socjologii Markella Rutherford z Wellesley College w USA bada to, jak zmienił się przekaz kierowany do rodziców w czasopismach o wychowywaniu dzieci w ciągu ostatnich stu lat. Przeanalizowała 565 artykułów i porad z amerykańskich czasopism, takich jak „Parents” i „Good Housekeeping”. Wyniki swoich badań zawarła w fascynującej książce „Adult Supervision Required: Private Freedom and Public Constraints for Parents and Children”.
Co tylko zechcą
Z jej analiz wynika, że w ciągu tych stu lat dzieci zyskały niespotykanie dużo autonomii i wolności w sferze domowej. Rodzicom radzi się, żeby ich pociechy jadły, co chcą, ubierały się, jak mają ochotę i mówiły, kiedy chcą. Dzieci nie potrzebują już zgody rodziców na to, żeby się odezwać. Trzeba je wręcz wspierać i zachęcać do wyrażania swoich emocji i do bycia sobą w przestrzeni domowej lub wtedy, kiedy znajdują się poza domem, ale pod opieką rodzica. Markella Rutherford zauważyła jednak, że temu sielankowemu obrazowi towarzyszy wzrost obaw rodzicielskich o bezpieczeństwo dzieci, gdy nie ma przy nich rodziców.
Tymczasem jeszcze na początku XX w. dzieci same były odpowiedzialne za to, aby dojść do szkoły i z niej wrócić, czy pójść do kolegów i koleżanek na podwórko się pobawić. Miały same pilnować, czy odrobiły lekcje i wykonały swoje domowe obowiązki. Rodzicom starszych dzieci radzono, by podejmowały one pracę, np. opiekę nad dziećmi czy strzyżenie trawnika, a zarobione w ten sposób pieniądze wydawały według własnego uznania. W drugiej połowie XX w. zaszły tu stopniowe zmiany. Obecnie to rodzice mają dawać dzieciom kieszonkowe, żeby te nie musiały pracować. Wozić i odbierać ze szkoły i z zajęć dodatkowych. Pilnować, czy odrobiły lekcje, i organizować im życie towarzyskie. Celem jest ochrona dziecka przed zagrożeniami, które niesie ze sobą współczesny świat. Profesor Rutherford stwierdza – współcześnie rodzice mają przekonanie, że w domu i pod ich czujnym okiem dziecko jest bezpieczne, a poza domem – bywa zagrożone.
Najzdrowszy owoc
W takich warunkach być może rośnie nowe, specyficzne pokolenie. Nazwijmy je pokoleniem awokado, od tego najzdrowszego z owoców. Odkąd świat zakochał się w nim, dostają go do jedzenia również dzieci. Daje im się przecież to, co najlepsze. A awokado zawiera wiele substancji odżywczych, które mają prozdrowotne i lecznicze właściwości: tłuszcze nienasycone, witaminy A, B, C, E, H, kwas foliowy i kwas pantotenowy, wapń, miedź, żelazo, mangan, potas i fosfor. Jest źródłem fito-związków, tj. glutationu, luteiny i beta-sitoserolu. Pokolenie awokado to dzieci zadbane i zaopiekowane do granic możliwości swoich rodziców. Dzieci, które mają maksymalną autonomię w domu, a poza nim czują się niepewnie. Rodzice dają dzisiaj z siebie wszystko, aby zapewnić dzieciom miłość, bezpieczeństwo i warunki do rozwoju. Jednak ciągle okazuje się, że to jest za mało.
Zaufać wyobraźni
W lutym 2006 r. na TED (konferencje naukowe organizowane przez amerykańską fundację non-profit) wystąpił sir Kenneth Robinson z wykładem na temat tego, że system edukacji, jaki znamy, promuje posłuszeństwo, a zabija kreatywność u dzieci. Robinson (zmarł w 2020 r.) był brytyjskim ekspertem w dziedzinie kreatywności i edukacji, mówcą i pisarzem. Jego wystąpienie odtworzono ponad 75 mln razy i jest ono najpopularniejszym wystąpieniem na TED.
Podczas swojego wykładu sir Kenneth Robinson przywołuje pewną historię: „W szkole podstawowej, w klasie sześciolatków, odbywała się lekcja plastyki. Z tyłu sali siedziała mała dziewczynka, która zwykle niezbyt uważała na zajęciach. Na plastyce jednak była skupiona. Przez ponad 20 minut dziewczynka siedziała z ramionami owiniętymi wokół kartki, całkowicie zaabsorbowana tym, co robiła. Zafascynowało to nauczycielkę. W końcu zapytała dziewczynkę, co rysuje. Dziewczynka, bez spoglądania w górę, odpowiedziała: »Rysuję Boga«. Zaskoczona nauczycielka powiedziała: »Ale przecież ludzie nie wiedzą, jak wygląda Bóg«. »Zaraz się dowiedzą« – powiedziała dziewczynka. Uwielbiam dzielić się tą opowieścią, bo przypomina nam, że małe dzieci cudownie ufają swojej wyobraźni. Większość z nas traci tę ufność w miarę dorastania. Zapytajmy grupę dzieci w pierwszej klasie, które z nich uważa, że jest pomysłowe, a wszystkie podniosą ręce w górę. Zadajmy to pytanie studentom ostatniego roku, a większość nie podniesie”.
Foto: Newsweek
Jak pomóc dziecku znaleźć swój żywioł
Sir Kenneth Robinson uważał, że dzieci rodzą się z ogromnym pokładem naturalnych zdolności i że w procesie edukacji go tracą. To samo, tylko szerzej, opisał w swojej książce z 2009 r. „Uchwycić żywioł. O tym, jak znalezienie pasji zmienia wszystko”. Napisał w niej tak: „Straciłem już po drodze rachubę, jak wielu ludzi, których poznałem, nie ma żadnego poczucia tego, jakie są ich indywidualne talenty i pasje. Nie lubią tego, co robią teraz, ale nie mają pojęcia, co właściwie dałoby im satysfakcję”. Antidotum na to było, według Robinsona, znalezienie swojego żywiołu, w czym muszą dzieciom pomóc rodzice. „Mocno wierzę, że jeśli każdy może znaleźć swój żywioł, to wszyscy mamy potencjał do znacznie wyższych osiągnięć i spełniania. Nie chcę przez to powiedzieć, że w każdym z nas drzemie tancerz, rysownik kreskówek albo ekonomista na miarę Nobla. Chcę powiedzieć, że wszyscy mamy wyróżniające talenty i pasje, które mogą zainspirować nas do osiągnięcia znacznie więcej, niż możemy sobie wyobrazić. Zrozumienie tego zmienia wszystko. Daje nam także najlepszą i być może jedyną obietnicę prawdziwego i trwałego sukcesu w bardzo niepewnej przyszłości”.
Idea promowana przez sir Kennetha Robinsona odbiła się szerokim echem w internecie. A na barki zaangażowanych rodziców spadło jeszcze jedno zadanie: pomóc dzieciom odnaleźć to, w czym są dobre, i to w nich wzmacniać. Trzeba odkryć, do czego dziecko ma naturalną łatwość, co mu swobodnie i dobrze wychodzi. Ale również trzeba nauczyć je czerpać przyjemność z doskonalenia tego uzdolnienia, czyli rozwijać w nim pasję. Do tego trzeba nauczyć je wytrwałości i stworzyć mu możliwości zarówno do rozpoznania swoich uzdolnień, jak i do ich doskonalenia. Stąd biorą się rodzice, którzy na metaforycznej Saharze próbują znaleźć lodowisko, bo może ich dziecko jest akurat naturalnie uzdolnione do gry w hokeja. Dlaczego by nie? Żeby uzdolnienia się ujawniły, muszą zaistnieć możliwości, aby z nich skorzystać. Co jednak robić, gdy druga, trzecia, dziesiąta próba odkrycia naturalnego talentu zawodzi?
Sytuację naszych obecnych czasów komplikuje dodatkowo rozwój sztucznej inteligencji i wyzwania na rynku pracy, które się z tym wiążą. Sir Kenneth Robinson niejako to przewidział, pisząc o technologiach: „Wielu ludzi odkłada na bok swoje pasje, by podążać za rzeczami, na których im nie zależy, w imię finansowego bezpieczeństwa. Jednak faktem jest, że praca, którą podjąłeś, bo jest »dobrze płatna«, może łatwo zniknąć w nadchodzącej dekadzie. Jeśli nigdy nie nauczyłeś się myśleć twórczo i zgłębiać swoich prawdziwych zdolności, co wtedy zrobisz? […] Bardzo możliwe, że nasze dzieci będą miały wiele karier w ciągu swojego życia zawodowego, a nie po prostu wiele prac. Wiele z nich z pewnością będzie wykonywało prace, których jeszcze nie stworzyliśmy. Czy wobec tego nie jest naszym obowiązkiem, żeby zachęcić je do zgłębiania tak wielu dróg, jak to tylko możliwe, ze wzrokiem skierowanym na odkrycie ich prawdziwych talentów i pasji?”. Z pewnością jednak dobrze by było, aby rodzic w tych poszukiwaniach nie był osamotniony. Żeby mógł liczyć na nauczycieli, pedagogów, instruktorów, babcie, dziadków, ciocie, wujków i wszystkich tych, którzy są potrzebni do wychowania jednego dziecka.
Dla tych, którzy już czują się zmęczeni, niech pocieszeniem będą słowa Williama Martina, amerykańskiego pisarza i znawcy tao. W książce „The Parent’s Tao Te Ching” napisał: „Nie oczekuj od swoich dzieci, że będą dążyć do posiadania niezwykłego życia. Takie dążenie może się wydawać godne pochwały, ale jest głupotą. Lepiej pomóż im odnaleźć zaciekawienie i zachwyt w zwyczajnym życiu. Pokaż im, jak płakać, kiedy umierają ludzie i zwierzęta. Pokaż im nieskończoną przyjemność z dotyku dłoni. I spraw, aby zwyczajne życie nabrało dla nich sensu. Niezwykłe życie samo sobie poradzi”.