„Nie słuchajcie go i tyle” – taką radę dla Brytyjczyków ma Errol Musk, ojciec Elona – najbogatszego człowieka na Ziemi i najbliższego zausznika Donalda Trumpa. Musk senior w radiu LBC przekonywał, że jego syn to tylko człowiek, który wypisuje w sieci wiele bzdur, jak inni internauci. „Powiedzcie mu, żeby spadał” – skwitował.
Gdyby chodziło o to, że mały Elon urywa nóżki muchom albo przezywa się z kolegami, można by posłuchać rady ojca. Problem w tym, że Musk junior jest już całkiem duży, ma najwięcej pieniędzy na planecie i jest właścicielem wielkiego megafonu, którym w sieci może zakrzyczeć każdego, nawet szefów wielu rządów.
Po wygranej Trumpa zasmakował w narkotyku, jakim jest władza polityczna, i próbuje meblować świat po swojemu za pomocą serwisu społecznościowego X, który kupił ponad dwa lata temu. Twitter (tak nazywał się ten serwis wcześniej) nie był bez wad, ale kiedy trafił w ręce Muska – dzięki pomocy m.in. dwóch synów rosyjskich oligarchów – zmienił się w internetowe piekło. Musk, obok orędownika elektrycznej motoryzacji i lotów na Marsa, przyjął rolę piewcy wolności słowa. Wolności absolutnej, bez krzty odpowiedzialności. Owszem, X ma listek figowy w postaci „community notes”, czyli komentarzy użytkowników do niektórych wpisów, ale nie są one w stanie zahamować fali wszelkiej maści hejtu, a wręcz czystego rasizmu. Wystarczy włączyć sobie na chwilę zakładkę „Dla ciebie”, a X uraczy was wszystkim, co na tej platformie najgorsze. To otwarcie wrót piekieł z pewnością wpłynęło na przebieg kampanii w USA, zwłaszcza kiedy Musk przywrócił konto Trumpa, zablokowane przez poprzednie kierownictwo Twittera po ataku na Kapitol 6 stycznia 2021 r.