Jeden z polskich parlamentarzystów padł ofiarą przestępstwa na początku listopada. Kiedy po obradach wrócił zmęczony do swojego pokoju w Domu Poselskim, zatelefonował do niego mężczyzna podający się za funkcjonariusza policji. Stwierdził, że zarówno poseł jak i kilku jego innych kolegów miało paść ofiarą przestępców, którzy przejęli dostęp do telefonów polityków.
Poseł poczuł się zaniepokojony, więc poprosił o numer legitymacji służbowej oraz inne dane. Potem wklepał na komórce gwiazdkę i numer 112. W słuchawce odezwała się kobieta, która „potwierdziła” informacje dzwoniącego. Później oszust właściwie wskazał konto bankowe posła, dopytywał o kupno mieszkań przez znajomych. Reszta poszła jak z płatka.
Jak podała „Gazeta Wyborcza”, cała operacja zakończyła się oszustwem na kwotę 150 tys. zł. – Nie jestem mazgajem, ale emocjonalnie dużo mnie to kosztowało. Wychowałem się na blokowisku, parę razy dostałem w ucho, jednak nigdy nikt mnie tak nie skrzywdził – wyznał polityk. – Na szczęście moja rodzina zachowała się wzorowo. Powiedzieli: dobrze, że nikt nikogo nie zabił, żyjemy i jakoś sobie poradzimy – dodał.
Poseł pada ofiarą oszustwa jak każdy inny
Formalnie, po podobnych przejściach jak u naszego bohatera, politycy z mandatami poselskimi muszą zgłosić się na policję. Tylko czy jako osoby publiczne są jakoś przygotowywane do takich sytuacji? Niespecjalnie.
– Posłowie przechodzą szkolenia przy obejmowaniu mandatu, potem przy dostępie do informacji niejawnych – opowiada Maria Janyska z PO, szefowa sejmowej komisji spraw wewnętrznych. – Pracując nad ustawodawstwem, mając większa możliwość zdiagnozowania trudnych przypadków wobec obywateli, powinniśmy być bardziej świadomi. Jakkolwiek by nie było, poseł jest takim samym obywatelem, jak wszyscy inni – dodaje.
Faktem jest, że wbrew pozorom nietrudno ustalić numer danego posła. Jak mówią sami politycy, rozdają wizytówki ludziom, którzy oczekują kontaktu albo pomocy. Na większe zaufanie można oczywiście liczyć po spotkaniach twarzą w twarz, ale nie ma reguły.
– Jeśli chodzi o próby oszustwa, to potencjalnie stanowimy dość „wrażliwą” grupę. Dostajemy SMS-y, które powszechnie rozsyłano. O nieopłaconej przesyłce albo telefonie od „dziecka”, które poszukuje pilnego kontaktu. Często te informacje są przygotowywane podstępnie, więc trzeba być czujnym – mówi Janyska. – Służby ostrzegają, żeby nie dać się nabrać na różne sytuacje, banki systematycznie o tym informują. Jak widać po przypadku z Domu Poselskiego, rzeczywistość bywa różna. Można dać się ponieść emocjom, na szczęście mnie się nie zdarzyło – dodaje z ulgą.
Oświadczenia majątkowe nie idą z duchem czasu
W rozmowie z Marią Janyską zwracamy uwagę, że chociażby nazwa banku obsługującego posła jest powszechnie znana z jego oświadczenia majątkowego. Dopytujemy, czy informacje publikowane przez Kancelarię Sejmu mogą pomóc oszustom.
– Na stronach Sejmu anonimizowane są tylko adresy naszych nieruchomości oraz adres zamieszkania. Dlatego, być może, z oświadczeniami majątkowymi powinniśmy nadążyć z duchem czasu. Ze względów technologicznych, sytuacja się zmieniła. Może nie należy podawać chociażby nazw banków, które obsługują parlamentarzystów? – zastanawia się szefowa komisji spraw wewnętrznych.
Nasza rozmówczyni zwraca również uwagę na jedną z rubryk w oświadczeniach poselskich, które dotyczą ruchomości o wartości powyżej 10 tys. zł. To tam parlamentarzyści wpisują m.in. dzieła sztuki, stare książki czy drogie zegarki.
– Proszę zwrócić uwagę, że wartość pieniądza zmieniła się w czasie. Chociaż sama nie posiadam takowej, ale np. wartość torebki potrafi przewyższyć tą kwotę. Czasem wręcz nie zdajemy sobie sprawy, że wartość danego przedmiotu mogła wzrosnąć, stąd zdarzają się omyłki – uważa Janyska.
Od posła zerwali „nisko wiszący owoc”
Według danych policji, straty poniesione wskutek oszustw telefonicznych w 2022 r. to ponad 140 mln zł. W Państwowym Instytucie Badawczym NASK nie ma statystyk, bo kiedy dochodzi do kradzieży, sprawa trafia do mundurowych. Niemniej, jak mówią Interii eksperci, scenariusz działania sprawcy jest zawsze podobny.
– Scenariusze z rzekomymi telefonami z banków czy policji różnią się minimalnie. Zawsze pojawia się jednak presja czasu i jakaś groźba (np. zrób coś teraz, bo stracisz pieniądze – red.). Czasem atak jest lepiej przygotowany, na bazie informacji, które udostępniamy na swój temat w sieci – tłumaczy nam Iwona Prószyńska, ekspertka NASK ds. komunikacji w obszarze cyberbezpieczeństwa.
Jak mówi, przestępcom łatwo zweryfikować na przykład stanowisko ofiary w danej firmie. Często, sami pomagamy potencjalnym sprawcom, publikując o sobie mnóstwo informacji w sieci czy mediach społecznościowych. – Czerwona lampka powinna się zapalić, jeśli pojawiają się emocje, presja czasu i groźba. One powodują, że nie weryfikujemy tylko działamy. Na tym zależy oszustom – przestrzega Prószyńska.
Ekspertka NASK ostrzega, że podobne przestępstwo może się przytrafić każdemu, bez wyjątku. – Nie ma grupy społecznej, która jest bardziej lub mniej podatna. Takie przestępstwa nazywamy „nisko wiszącymi owocami”, bo nie potrzeba żadnej zaawansowanej technologii, żeby ukraść pieniądze – tłumaczy specjalistka. – My sami, pod wpływem socjotechniki, robimy dokładnie to, czego oszuści od nas oczekują. W tym wypadku chodziło o przelew – dodaje.
Jak wskazuje ekspertka NASK, poseł został oszukany bo… w odpowiednim momencie nie odłożył słuchawki. – Jeśli mamy do czynienia z podejrzanym telefonem, zawsze warto się rozłączyć i zadzwonić samodzielnie do bliskiego, bądź danej instytucji – radzi Iwona Prószyńska. – Wówczas mamy gwarancję, że dodzwonimy się tam, gdzie chcemy. Kluczowe jest rozłączenie się, którego zabrakło w przypadku posła – objaśnia ekspertka NASK.