Ta różowa chmurka, ten miodowy miesiąc po każdym ciągu bywa ekscytujący. Wiem o tym, ponieważ sama miałam okazję być w relacji tego typu. Wprawdzie, gdy mój mąż pił, nie byliśmy małżeństwem, nie mieszkaliśmy razem i mieliśmy oddzielne cele życiowe. A potem, po jego wyjściu z ciągu, na nowo nawiązywaliśmy kontakt. I przyznam, że takiej miłosnej euforii, jaka ogarnia po ciągu, to nie ma nikt, nigdy – mówi dr Ewa Woydyłło, psycholożka i terapeutka uzależnień.

Ewa Woydyłło: — Wszystkie aspekty, które mają jakieś znaczenie dla ludzi osobiście, wpływają na relacje. Także uzależnienie, nie tylko od alkoholu, także od hazardu, seksu, zakupów, internetu czy fitnessu.

Gdy ktoś jest do czegoś bardzo przywiązany, to może przeszkadzać, gdyż w relacji trzeba mieć jeszcze jakąś wspólnotę potrzeb. Moim zdaniem żyjemy w epoce, w której relacje nadal uchodzą za jedno z najważniejszych pragnień człowieka. Wokół tej potrzeby wciąż buduje się bardzo wiele nadziei. Lecz wcale nierzadko się zdarza, że potem życie zawodzi…

— Tutaj widzę dwa istotne aspekty. W tym pierwszym mogę sięgnąć do obszaru swojej specjalizacji, związanej z wiedzą o uzależnieniach. A drugi to temat dla socjologa, a nie dla psychologa, ponieważ w Polsce mamy obyczaj alkoholowy. Wszystko, co dobre dla Polaka, w masowym rozumieniu, wiąże się z udziałem alkoholu.

— Ludziom często brakuje kompetencji w dziedzinie elementarnych umiejętności życiowych. Nie potrafią sobie poradzić na przykład ze strachem albo z poczuciem wstydu, albo z kompleksami, więc alkohol staje się dla nich głównym pocieszaczem, a także uczestnikiem relacji. A od niedawna do alkoholu dołączyły jeszcze różne inne specyfiki, w tym narkotyki. Ale alkohol nie zawsze stanowi dla każdego takie samo zagrożenie. Są osoby, które nie są uzależnione, po prostu lubią się od czasu do czasu napić. Ale żyją zdrowo, biorą witaminy, robią badania, w ogóle nieźle funkcjonują.

— Według trzeźwego obserwatora to iluzja, ale dla partnerów jest to niekiedy najfantastyczniejsze. Ta różowa chmurka, ten miodowy miesiąc po każdym ciągu bywa ekscytujący. Wiem o tym, ponieważ sama miałam okazję być w relacji tego typu. Wprawdzie, gdy mój mąż pił, nie byliśmy małżeństwem, nie mieszkaliśmy razem i mieliśmy oddzielne cele życiowe. A potem, po jego wyjściu z ciągu, na nowo nawiązywaliśmy kontakt. W sumie nawet wspominać tego nie lubię.

— Wtedy, kiedy alkohol staje się trzecią osobą. Kiedy nie łączy, tylko zaczyna dzielić. Kiedy zachowania wynikające z używania alkoholu, czy już wówczas nadużywania, doprowadzają do dużych wątpliwości co do sensu danej relacji. Czyli na przykład, kiedy boli mnie głowa, to on, trzeźwy, ściszy radio, ale gdy jest pijany, to go nie ściszy, tylko jeszcze kolegów zaprosi na libację. Albo, kiedy mówię, że mnie boli głowa, a on wychodzi z domu. Nie do apteki po lek dla mnie, tylko do baru.

Moi trzeźwiejący pacjenci po kilku tygodniach terapii pisali listy pożegnalne. Do alkoholu, do narkotyków itd. Nie wszyscy byli wykształceni, więc treści były rozmaite, ale zazwyczaj niesamowicie wymowne i głębokie… Pewien mężczyzna, recydywista, który miał za sobą kilka odsiadek, do tej pory jest już trzeźwy i żyje sobie dobrze, na pożegnanie terapii narysował taką karykaturalną piękność, gdzie oczywiście atrybuty seksualne były silnie uwydatnione. Postać z obnażonym biustem, a na biodrach tylko przepaska. To był dla niego alkohol: symbol upojnego seksu. Przekaz tego mężczyzny brzmiał: „Z tą kochanką muszę się pożegnać, bo niestety ma syfa”. Alkohol był dla niego uwodzicielską kochanką, która uosabiała największe pragnienie, ale była jednocześnie symbolem cierpienia i zagrożenia – i dlatego ją zostawił dla własnego zdrowia. Terapia uzależnienia jest fantastyczna. Pozwala się odrodzić komuś, kto wszystko zniszczył, wszystko stracił. Tak jak ze zmartwiałej roślinki, która była do wyrzucenia, może rozwinąć się piękny kwiat, jeżeli w porę ktoś odpowiednio się tą rośliną zajmie. I tak samo bywa na terapii.

— Tak. Bo masz żonę, masz dzieci i to wszystko nagle ci ciąży, bo gdzieś tutaj jeszcze puka do drzwi kochanka. Pożądasz jej, chcesz z nią być, urwać się z domu.

— Jest inaczej, ponieważ kobiety prawie nigdy nie „wyżywają się” w alkoholu. To jest zwykle dla nich po prostu straszna ucieczka. Ucieczka przed sobą, przed wstydem, kompleksami, przed jakimś cierpieniem, którego nie umieją nawet wypowiedzieć albo boją się wypowiedzieć, bo zostaną obwinione lub odrzucone. Często są to problemy, czy traumy na tle seksualnym… Ja w każdym razie nigdy nie spotkałam ani mężczyzny, ani kobiety, którzy byliby szczęśliwi i uzależnieni.

— Większość naszych pacjentów, którym udało się pomóc wyzdrowieć z uzależnienia, wspomina terapię jako wieki przełom w życiu. Niektórzy są osobiście wdzięczni swoim terapeutom, chociaż tak naprawdę trzeźwość i nauczenie się życia bez używek zawdzięczają głównie samym sobie. Gotowości do wprowadzenia koniecznych zmian, nauczeniu się mówienia o swoich uczuciach i emocjach i motywacji do budowania dobrych relacji w swoim życiu.

— Obecnie te modele picia się mieszają. Coraz więcej kobiet siedzi w barze o drugiej w nocy, przy kolejnym drinku, a potem wychodzi za każdym razem w innym towarzystwie. Już nawet młode dziewczyny, uczennice, piją piwo czy aperol. A przecież kiedyś kobiety w ogóle nie piły. Robiły to wyłącznie te z półświatka. I jeszcze starsze kobiety, matrony, sięgały w domu po naleweczki. Natomiast nobliwe damy czy nawet proste kobiety, ale tak zwane porządne, w ogóle nie używały alkoholu ani papierosów. To się zaczęło zmieniać już w naszych czasach. Także reguła, że mężczyźni piją jawnie, a kobiety skrycie, też przestaje obowiązywać.

Kiedyś zaplanowałam spotkanie z koleżanką i ona mówi: „Ewa, czekaj, kupimy wino”. Pytam: „A jakie chcesz, białe czy czerwone?”. Na co ona: „Weźmiemy i białe, i czerwone. Ja sobie to czerwone wezmę do domu”. Dwa dni później, w tym samym sklepiku, bo to po sąsiedzku, ta sama młoda sprzedawczyni mówi do mnie: „Oj, ta pani koleżanka to chyba sobie lubi wypić? Przychodzi tu ciągle”. Ja mówię: „Wie pani, ona ma dużą rodzinę, więc u nich są ciągle jakieś kolacyjki”. Bo akurat ta moja koleżanka nie ma żadnych problemów z alkoholem. Ale ze sprzedawczynią porozmawiałam. Ona powiedziała: „Proszę pani, ja to już rozpoznaję klientów i wiem, że jak ktoś kupuje serek topiony, jabłka i wodę gazowaną, to do tego zawsze weźmie piwo albo wino”. To typowa lista zakupów wielu kobiet. Jest jednak trochę racji w tym, że kobiety wciąż są bardziej zawstydzone piciem: i przed sobą, i przed innymi. Rzadko się zdarza, żeby same szybko zauważyły, że ich picie się nasila. W czasie pandemii było dużo takich sygnałów. Szukało mnie wiele kobiet, które sobie z tym nie radziły.

— O rozmowę. Padało też zwykle pytanie: „Proszę pani, czy ja za dużo nie piję?”. Wtedy zaczynałyśmy rozmawiać i można było dostrzec pierwsze sygnały ostrzegawcze. Nawet wiem o przypadkach, kiedy po takiej rozmowie ktoś zaczął uważać, żeby nie wpaść w nałóg. Uważam, że już samo takie pytanie świadczy o tym, że jesteś po bezpiecznej stronie.

— Pewnie pan [Robert Kowalczyk] jako terapeuta par zna więcej odpowiedzi na takie pytania niż ja. Bo ja obserwuję co innego. To jest model znany od lat trzydziestych XX wieku, kiedy zaczęto interesować się w ogóle uzależnieniem jako pewną jednostką patologii. Mianowicie relacja powstaje wokół czyjegoś używania alkoholu lub się z nim wiąże. I ta relacja najczęściej bywa bardzo perfidna. Jak pójdziecie na mityng AA i zapytacie: „Chłopaki, opowiedzcie, jak to u was było?”, zawsze ktoś powie: „Nas było trzech, a jak jeden był w ciągu, to tamci dwaj go pilnowali. Dostarczali alkohol, sprawdzali, czy on jeszcze żyje, wynosili butelki”. Czyli powstawała swoista wspólnota nałogowa. Takie związki są zwykle spontaniczne. Nie brakuje ani pijących, ani ratowników. A jednoczą ich liczne wspólne miejsca: bary, sklepy, restauracje, imprezownie. Razem kupują butelki. Albo razem stoją pod sklepem czy w parku i piją. Albo wybierają się do knajpy i zamawiają na spółkę kolejne butelki. Czasem już się znają, na przykład ze szkoły lub ze studiów, albo do jakiejś grupki przyłącza się nowo poznana osoba na konferencji. Dawniej w Polsce żona czy partnerka nie miała pretensji o to, że partner pije.

— Ponieważ w Polsce uważano, że to jest „normalne”, że on pije. Alkohol to przyjaciel wszystkich nas.

— Obecnie dość szybko przestaje to być tolerowane. Niekiedy jednak część kobiet w tym zostaje, w tej swojej posłudze małżeńskiej. Ale coraz więcej zaczyna szukać ucieczki. Wiele zależy od ich sytuacji materialnej. Jeżeli kobieta nie ma dokąd się wyprowadzić, a on jest adwokatem i przynosi miesięcznie czterdzieści tysięcy do domu, zabiera ją na Seszele co cztery miesiące, no to wiele osób pozostanie w relacji. A jeszcze często jest tak, że kobieta wyszła z domu, gdzie ojciec podobnie pił, ale kupował żonie ładne prezenty, zabierał na wyjazdy itd. Alkohol jest nieszkodliwy w małej ilości, a niebezpieczny w nadmiarze. Niestety, niewielu ludzi potrafi poprzestać na niewielkiej ilości.

Fragment książki „Trzeci element. Co zaburza nasze związki i jak sobie z tym radzić” Roberta Kowalczyka i Magdaleny Kuszewskiej wydanej przez Wydawnictwo Otwarte. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version