Wprowadziliśmy i przyciągnęliśmy więcej kobiet niż Lewica — triumfował jeden z liderów Konfederacji, Krzysztof Bosak. Czy po pół roku rządów koalicji 15 października Polki ostro skręciły w prawo?

Czy Polki marzą już nie o karierze i decydowaniu o sobie, tylko byciu tradwife (tradycyjną żoną) u boku prawdziwego Polaka? Chętnie oddadzą prawa reprodukcyjne w zamian za bezpieczne — w domyśle: od mężczyzn niebiałych i niekatolickich — ulice?

Niezupełnie.

Patrząc na rozkład głosów, kobiety minimalnie częściej niż mężczyźni głosowały na PiS i Trzecią Drogę oraz znacznie częściej na KO i Lewicę. Tylko Konfederacja niezmiennie zdecydowanie bardziej przekonuje panów: zebrała głosy trochę ponad 16 proc. głosujących mężczyzn i 8 proc. kobiet.

Wciąż jednak w liczbach bezwzględnych więcej Polek postawiło na partię, która wśród ojców założycieli ma zwolennika odebrania kobietom prawa wyborczego Janusza Korwin-Mikkego oraz posłów głosujących za całkowitym zakazem aborcji, niż na pozycjonującą się na obrończynię ich praw Lewicę.

Wynik tym bardziej szokujący, jeśli porównamy go z rozkładem kobiecych głosów wyborach parlamentarnych w 2023 r.: na Lewicę postawiło wtedy 10 proc. wyborczyń, na Konfederację ponad 3 proc. Jak przez niespełna osiem miesięcy partia Krzysztofa Bosaka zdołała przekonać do siebie tyle kobiet?

Właśnie niezupełnie zdołała. W tych wyborach kluczowa okazała się frekwencja. W parlamentarnych do urn poszło prawie 21,6 mln Polek i Polaków, na eurowybory wybrało się tylko 11,8 mln. Liczba głosujących na Konfederację Polek nie urosła więc ponad dwukrotnie, tylko o około 100 tys. Co jest wynikiem niezłym, ale już nie tak imponującym, jak przekonuje m.in. Krzysztof Bosak.

Konfederacja jest przy tym jedyną partią, która zdołała zachować wyborców i wyborczynie z 2023 r. — mimo frekwencji niższej niemal o połowę straciła tylko niespełna 130 tys. głosów. Lewica — aż 1,2 mln. I to bardziej Lewica nie potrafiła zmobilizować swoich wyborczyń, niż Konfederacja przyciągnęła nowe Polki siłą swojego programu.

Niemniej, jeśli Lewica nie potrafi przekonać swojego naturalnego jakoby elektoratu, młodych kobiet, żeby poszły na wybory, to ma poważny problem.

Być może Polki ukarały ją w ten sposób za to, że wciąż nie dowozi obietnic wyborczych, a wyjaśnienie „to nie my, to koalicjanci/prezydent” się już zużyło. Być może zawiniło przywództwo Lewicy, któremu bardziej wydaje się zależeć na stołkach — czy to w Brukseli, czy prezydium Sejmu — niż dociskaniu koalicjantów do realizowania własnych priorytetów.

Być może w kampanii, w której głównym tematem było bezpieczeństwo, a głównym wyborczym motywatorem strach, Lewica nie zdołała się przebić ze swoim przekazem. Prawa kobiet, w tym reprodukcyjne — jeden z głównych tematów kampanii parlamentarnej, silnie też obecne, dzięki przepychankom wokół procedowania ustaw aborcyjnych, w samorządowej — w tej były kompletnie nieobecne.

Koalicjanci KO stracili też — Trzecia Droga dramatycznie — na polaryzacji: te wybory były plebiscytem między zwolennikami PiS a PO i konkursem na to, kto zdoła przekonać Polaków i Polki, że jest ich w stanie skuteczniej obronić. A że na jednego z głównych zagrożeń wytypowano imigrantów, a Lewica jako jedyna, choć też dość nieśmiało, sprzeciwia się pushbackom i niehumanitarnemu traktowaniu osób przekraczających granicę z Białorusią, nie przysporzyło jej to zapewne głosów poza aktywistyczną bańką.

W samej bańce zaś pojawiają się głosy, że to Polki zawiodły: najwyraźniej nie brakuje im dostępu do antykoncepcji i aborcji, nie obawiają się klauzuli sumienia ani sojuszu tronu z ołtarzem. Ale być może wyborczynie Konfederacji uważają, że jak dostaną niskie podatki, to aborcję sobie kupią, a elektorat Lewicy nie widzi powodu głosować, skoro ich głos nic nie zmienia.

Elektorat kobiecy potrafi zdecydować o wyniku wyborów. Trzeba tylko — aż — skłonić Polki do tego, żeby wybrały się do urn. W 2023 r. był to wciąż tlący się gniew na wyrok Trybunału Julii Przyłębskiej i jego efekty: śmierć m.in. Izabeli z Pszczyny i Doroty z Nowego Targu, dramat kobiet, którym odmówiono zabiegu ze względu na wady płodu i ściganie tych, które ciąże przerwały, mimo że według prawa kobieta nie jest za aborcję karana.

Ale też nadzieja, że po 34 latach drakońskiego i martwego prawa, Polki wreszcie dostaną europejskie standardy praw reprodukcyjnych. W oddolnych kampaniach frekwencyjnych kobiety, te znane i mniej znane, mówiły: nie pozwalaj innym decydować o sobie, masz sprawczość, więc z niej skorzystaj, razem zmienimy ten kraj.

Po pół roku rządów koalicji 15 października kraj, z perspektywy praw kobiet, wygląda bardzo podobnie. Zakaz aborcji jak był, tak jest. Złożona z trzech partii koalicja zdołała przygotować cztery projekty jego zmiany i obraduje nad nimi w specjalnej komisji, a publiczne wysłuchanie zostało zdominowane przez antyaborcyjnych aktywistów. Tabletkę dzień po bez recepty zawetował prezydent, a aptekarze nie zgłaszają się masowo do tego, żeby ją pacjentkom na miejscu wypisywać.

Wyborczynie, zwłaszcza Lewicy, mają prawo czuć się oszukane i nieszczególnie zmotywowane, żeby dać jej po raz kolejny kredyt zaufania.

Wreszcie, jest kwestia przywództwa. Jest takie zdjęcie z podpisywania umowy koalicyjnej: pięciu uśmiechniętych panów, czterech pod krawatem, jeden bez.

Przykro mi, ale w 2024 r. mężczyźni jako adwokaci praw kobiet nie są przekonujący. Kobiety potrzebują reprezentacji. Realnej obecności we władzy. A europejska lewica z dwojgiem panów u władzy nie jest specjalnie wiarygodna w kwestii równouprawnienia.

Polityczki Lewicy mówią o „potrzebie nowego otwarcia”. Bez niego w następnych wyborach wynik pod progiem wydaje się całkiem prawdopodobny.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version