Oficjalna wersja zakłada, że powstanie najnowocześniejszy system opieki psychiatrycznej w Europie. Ta mniej oficjalna zawiera ostrzeżenie, że projekt dobije system, który już istnieje.
Ćwierć miliarda wyrzucone w błoto – ubolewa pracownik naukowy warszawskiego Instytutu Psychiatrii i Neurologii.
– To nadużycie, które będzie służyć wyłącznie finansowym interesom nielicznych – dodaje inny.
– Propagandowy sukces Ministerstwa Zdrowia – mówi kolejny.
Wszyscy zgodnie twierdzą, że nie chodzi o to, by teraz zamknąć projekt. Chcą tylko, żeby został poddany skrupulatnej ocenie, która zapobiegnie zmarnotrawieniu ogromnych pieniędzy.
Pułapka
Zapowiedzi były szumne: niedofinansowana polska psychiatria dostanie potężny finansowy zastrzyk, ponad 257 mln zł. W grudniu ruszył bowiem projekt Funduszy Europejskich dla Rozwoju Społecznego (FERS) „Opracowanie i realizacja specjalistycznych programów diagnozy i leczenia zaburzeń psychicznych”. Prowadzi go warszawski Instytut Psychiatrii i Neurologii, a partnerem jest Specjalistyczny Psychiatryczny Zespół Opieki Zdrowotnej im. Babińskiego w Łodzi.
Ministerstwo Zdrowia ogłosiło, że powstanie 15 programów dla dzieci i młodzieży oraz pięć dla dorosłych. Weźmie w nich udział 5 tys. pacjentów z całego kraju.
– Chcielibyśmy stworzyć najnowocześniejszy system opieki psychiatrycznej w Europie – mówił prof. Piotr Gałecki, konsultant krajowy w dziedzinie psychiatrii.
– Wypracujemy nowe standardy leczenia i ścieżki postępowania z pacjentem – zapowiadał dyrektor IPiN Piotr Nowicki.
Branżowe media wyliczały, że programy dla dzieci i młodzieży obejmą m.in. zaburzenia ze spektrum autyzmu, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne, chorobę afektywną dwubiegunową oraz uzależnienia behawioralne, a te dla dorosłych – zaburzenia psychotyczne, lękowe i depresyjne. Krótko mówiąc – sukces.
– Tyle że ten sukces jest jednocześnie pułapką, bo zamyka drogę do racjonalnej rozmowy na temat tego projektu. Osoby krytyczne są stawiane pod ścianą. Słyszą, że tak ogromne dofinansowanie z UE i polskiego budżetu to niezwykła szansa dla psychiatrii, która ma ogromne potrzeby. Więc jak mogą krytykować? – tłumaczy jeden z pracowników instytutu.
Zwraca uwagę, że projekt FERS został przyjęty bez konkursu. – Mało tego, nie zawiera jeszcze wszystkich 20 projektów merytorycznych, które będą realizowane. One mają dopiero powstać. Na dodatek nie poproszono rady naukowej instytutu o opinię na temat projektu. To budzi poważne wątpliwości co do transparentności całego przedsięwzięcia. Nie mamy dostępu do pełnych informacji, chociaż o to zabiegamy – mówi.
Instytut tonie
Decyzja o przeznaczeniu dużych środków na psychiatrię zapadła jeszcze za czasów PiS i ówczesnego ministra zdrowia Adama Niedzielskiego. – W instytucie zaczęli się pojawiać kolejni dyrektorzy, bez konkursu. Wszyscy przychodzili pod hasłem, że instytut tonie, trzeba go więc ratować. Najpierw była dr Anna Depukat, która długo nie zagrzała u nas miejsca, ale zanim odeszła, zdążyła zaciągnąć spore długi w parabankach. Potem przyszła dr hab. Anna Mosiołek, a po niej nastąpił obecny dyrektor Piotr Nowicki – tłumaczy osoba pracująca w IPiN.
Osoby zaangażowane w projekt opowiadają, że dyrektor Nowicki, choć początkowo sceptyczny, szybko stał się jego zwolennikiem. – Z góry założono, że projekt będzie kosztował 257 mln zł, więc należało te pieniądze rozdzielić między programy i tak dopasować badania diagnostyczne, żeby na końcu wyszło tyle, ile trzeba. Partnerem został ośrodek łódzki, w którym zastępcą ds. lecznictwa jest prof. Gałecki. Był też trzeci ośrodek, ale ostatecznie został wyeliminowany. I wszystko pozostało w rękach tych samych co zawsze ludzi – mówi jedna z tych osób.
Zwraca uwagę, że latem ubiegłego roku minister zdrowia Izabela Leszczyna odwołała połowę 40-osobowej rady naukowej IPiN. – Oczywiście ma do tego prawo, ale kulisy odwołania były niejasne, nikt nie chciał nam powiedzieć dlaczego. I wtedy przewodniczącym rady został prof. Gałecki. Można się zastanowić, skąd u niego nagła chęć, żeby u nas pracować, jest przecież człowiekiem bardzo zajętym. Mam wrażenie, że w tle jest właśnie program FERS, czyli kontrolowanie, co się będzie z nim działo – dodaje.
Od wielu osób słyszę, że koszt programu to mniej więcej tyle, ile IPiN dostałby od Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego i Nauki w formie subwencji na naukę przez 50 lat.
Ponad rozsądek
Jesienią ubiegłego roku do członków rady naukowej, a także do Ministerstwa Zdrowia trafiła opinia zastępcy dyrektora ds. nauki instytutu na temat FERS. Dr hab. Piotr Maciejak nie podzielał entuzjazmu dziennikarzy i ministerialnych urzędników. Nie negował potencjalnej wartości programu, ale stanowczo kwestionował jego założenia. W kolejnych opiniach dotyczących już wypracowanych programów diagnostycznych wskazywał na wiele wątpliwości. Najwięcej zastrzeżeń miał do zbyt szerokiego i nieuzasadnionego na gruncie EBM, czyli medycyny opartej na faktach, zakresu procedur diagnostycznych. Podważał racjonalność i bezpieczeństwo wykonywania m.in. takich badań jak MRI (rezonans magnetyczny), PET (pozytonowa tomografia emisyjna), analiza mikrobioty jelitowej oraz szerokich paneli genetycznych u większości pacjentów z powszechnymi zaburzeniami psychicznymi bez jednoznacznych wskazań klinicznych.
Podobnego zdania są pracownicy instytutu. – Przy zaburzeniach psychicznych nie musimy robić badania PET, rezonansu magnetycznego, USG, wymazu z kału ani całej genetyki, bo to bez sensu. Przecież to nie jest eksperyment leczniczy – mówi jeden z nich.
Kolejny potwierdza: część diagnostyczna projektu FERS jest niezwykle rozbudowana.
– Wydaje się, że ponad rozsądek. Zwolennicy projektu podkreślają, że to innowacyjne podejście, ale innowacyjne podejście nie polega tylko na tym, że można robić wszystko, czym dysponujemy w sensie diagnostycznym – tłumaczy.
Rzeczywiście, lista badań, jakim mają zostać poddani uczestnicy programu, jest bardzo długa. To nie tylko PET i MRI, ale także USG jamy brzusznej, badanie wzroku i słuchu, a nawet punkcja lędźwiowa, densytometria kości i echo serca.
Od stóp do głów
– Program został wymyślony jako coś w rodzaju diagnostycznego spa: przebadamy pacjentów od stóp do głów. Tyle że to naprawdę nie ma żadnego uzasadnienia merytorycznego i opartego na dowodach w postępowaniu z pacjentami psychiatrycznymi – tłumaczy psycholog Justyna Sikorska-Grygiel. Pisze w tej sprawie dziesiątki e-maili: do dyrekcji IPiN, ministerialnych urzędników, konsultantów krajowych ds. psychiatrii, rzecznika praw obywatelskich i dziennikarzy. Alarmuje, że ogromne fundusze są przeznaczane na projekt, o którym z góry wiadomo, że nie wniesie nic na trwałe do systemu, bo nie spełnia podstawowych zasad metodologii tworzenia programów terapeutycznych. I że kierowanie pacjentów psychiatrycznych na ponadnormatywne procedury diagnostyczne mogłoby prowadzić do wydłużenia kolejek w systemie dla innych pacjentów, np. onkologicznych.
– Poza tym nosi znamiona wyłudzenia systemowego, bo jeżeli rzeczywiście na jego podstawie powstaną nowe standardy w lecznictwie, nieoparte na faktycznych potrzebach diagnostycznych pacjentów psychiatrycznych, to wygenerowane koszty będą ogromne. Tego nie udźwignie żaden system ochrony zdrowia na świecie – mówi.
Zwracał na to uwagę również dr hab. Piotr Maciejak. W swojej opinii o projekcie pisał, że brakuje w nim algorytmów decyzyjnych, które określałyby, w jakich sytuacjach należy sięgać po kosztowne i zaawansowane technologie diagnostyczne. Podkreślał, że zanim program zostanie uznany za modelowy i wdrożony na poziomie ogólnopolskim, konieczna jest jego gruntowna, krytyczna analiza – przede wszystkim pod kątem bioetyki lekarskiej, rzetelności naukowej oraz ekonomiki zdrowia. Zwracał też uwagę, że z powodu istotnych rozbieżności w opiniach oraz skali wydawanych środków publicznych warto rozważyć publikację szczegółowych założeń programu w recenzowanym czasopiśmie naukowym.
Z braku wiedzy?
Prof. Piotr Gałecki twierdzi, że trudno mu zrozumieć tę krytykę. – Ten niemerytoryczny opór przed potrzebą właściwej, nowoczesnej diagnozy dla pacjentów z zaburzeniami psychicznymi wpisuje się w nurt antypsychiatrii i stygmatyzacji pacjentów z zaburzeniami psychicznymi lub wynika po prostu z braku podstawowej medycznej wiedzy – mówi.
Zapewnia, że nie zna żadnego klinicysty pracującego z pacjentami, który uważałby założenia tego projektu za błędne. – W Polsce lekarz psychiatra w ramach publicznej służby zdrowia nie może zlecić bezpośrednio badania obrazowego mózgu, mimo że aby rozpoznać np. depresję, zaburzenia lękowe, adaptacyjne, nerwicę natręctw i inne zaburzenia, niezbędne jest wykluczenie zmian organicznych w mózgu. Psychiatra zatem powinien napisać skierowanie do neurologa, a ten – jeśli uzna to za zasadne – zleca takie badanie. Terminy oczekiwania to w zależności od rejonu od kilku do kilkunastu tygodni w trybie planowym. A badania genetyczne w psychiatrii nie są refundowane, są nawet zbiórki w internecie na ten cel – przekonuje. Nie zgadza się też z zarzutem, że uwikłany jest w konflikt interesów, bo pełni obowiązki zastępcy dyrektora ds. lecznictwa ośrodka w Łodzi, jest krajowym konsultantem ds. psychiatrii, a teraz także przewodniczącym rady naukowej IPiN i członkiem komitetu sterującego.
– W skład komitetu wchodzą przedstawiciele każdego z podmiotów realizujących projekt, w związku z tym automatycznie jestem jego członkiem. Funkcja konsultanta i przewodniczącego rady naukowej IPiN nie ma formalnego związku z projektem FERS. Łączenie tych zadań przez niektórych zapewne wynika z niezrozumienia tematu i braku znajomości faktów – mówi.
Z kolei dyrektor Piotr Nowicki dodaje, że zlecił analizę sprawy, która wykazała, że nie zachodzi konflikt interesów ani groźba niewłaściwego nadzoru.
Pracownicy instytutu są jednak innego zdania. – Nie można występować w potrójnej roli: tworzyć program, realizować go, czyli na nim zarabiać, a potem jeszcze go recenzować. To przekroczenie standardów przyjętych w świecie naukowym. Kiedy ubiegamy się o grant, to podlega on niezależnej recenzji. Recenzenci mówią, czy projekt jest dobrze skonstruowany merytorycznie, czy ma adekwatny budżet. Jeśli nie, należy go poprawić albo zostaje odrzucony. A tutaj wszystko leży w tych samych rękach – tłumaczą.
Przypominają, że w łódzkim ośrodku zatrudniona jest też żona prof. Gałeckiego. Dotarli nawet do pisma, z którego jasno wynika, że prywatne gabinety państwa Gałeckich złożyły ofertę w projekcie FERS, wygrały i mają otrzymać w sumie ponad 634 tys. zł.
Kropla w morzu
Jak wynika z wniosku o dofinansowanie projektu FERS, stawki dla zatrudnionych osób będą wysokie. Główny ewaluator (jego nazwisko nie zostało wymienione) zarobi przez trzy lata 412,5 tys. zł, pracując 50 godzin w miesiącu. Wynagrodzenie eksperta do programu diagnostyczno-terapeutycznego to 850 zł za godzinę, a trenera szkolenia – 1150 zł. Zarezerwowano nawet pieniądze na przerwę kawową dla 560 uczestników czterodniowego szkolenia: 123,2 tys. zł.
Na ostatnim, lutowym posiedzeniu rady naukowej IPiN dyrektor Nowicki stanowczo odpierał zarzuty marnotrawienia pieniędzy. Argumentował, że skoro projekt zatwierdziła Komisja Europejska, a potem dwa polskie ministerstwa: zdrowia i funduszy europejskich, to znaczy, że się z nim zgadzają. – Gdyby coś im zgrzytało, umowa nie zostałaby podpisana – przekonywał.
Wszystkich nie przekonał. Któryś z członków rady zaproponował, by powołać komisję, która zapozna się z dokumentami i odpowie, czy zarzuty, jakie publicznie stawia Justyna Sikorska-Grygiel, są bezpodstawne. Wyjaśnił, że komisja mogłaby przeanalizować wszystkie dokumenty i odpowiedzieć, czy projekt FERS, zamiast być kołem ratunkowym dla instytutu, nie stanie się gwoździem do trumny.
– Te pieniądze w dużej mierze nie idą na rzecz instytutu, tylko realizatorów. I tak naprawdę pacjenci niewiele z tego będą mieli. Zresztą 5 tys. osób w skali całego kraju to kropla w morzu potrzeb – mówi jeden z członków rady.
– To po prostu tragikomiczne, bo liczba pacjentów psychiatrycznych w Polsce, których trzeba objąć jak najskuteczniejszą opieką, jest znacznie większa. Słyszymy argumentację, że dzięki programowi FERS będą zdiagnozowani i leczeni. A czy teraz się nie diagnozuje i nie leczy? Przecież mamy standardy w postępowaniu psychologicznym i psychiatrycznym. To, co się dzieje, jest ewidentnie obliczone na wykorzystanie faktu, że urzędnicy, którzy decydują o programie, nie mają specjalistycznej wiedzy – dodaje Justyna Sikorska-Grygiel.
To dość powszechna opinia wśród pracowników instytutu. Uważają też, że minister Leszczyna nie ma kompetencji, by kierować resortem zdrowia. Głównie dlatego, że nie jest medykiem, tylko polonistką, więc musi polegać na swoim otoczeniu. – Jeśli chodzi o psychiatrię, ufa dyrektorowi instytutu i konsultantowi krajowemu. Jest wokół pani minister krąg osób, które zawsze mówią, że jej decyzje są doskonałym rozwiązaniem – mówi jeden z nich.
Zastrzeżenia oddalone
Pytam dyrektora IPiN, czy znał zastrzeżenia do programu FERS. Przyznaje, że tak. – Były one rozpatrywane przez kierownika merytorycznego projektu prof. Janusza Heitzmana oraz konsultanta krajowego ds. psychiatrii prof. Piotra Gałeckiego. Obaj merytorycznie je oddalili – tłumaczy Piotr Nowicki. Na jego wniosek w instytucie trwa właśnie kontrola prowadzona przez urzędników Ministerstwa Zdrowia, którzy mają punkt po punkcie zbadać wszystkie te zastrzeżenia.
Już teraz dyrektor wyjaśnia, że konkursu nie było, bo „projekt został wybrany w sposób niekonkurencyjny”. Z kolei opinii rady naukowej nie zasięgano, bo „rada jest uprawniona do zajmowania stanowiska we wszystkich sprawach dotyczących działalności instytutu i może z tego uprawnienia skorzystać, ale nie ma takiego obowiązku”. A on sam nie ma ustawowego obowiązku kierowania takich projektów do zaopiniowania.
Kiedy pytam o sytuację finansową instytutu, dyrektor Nowicki przyznaje, że jest od wielu lat bardzo zła. Zadłużenie wynosi już prawie 174,9 mln zł. – Od października 2024 r. rozpoczął się proces przeorganizowania oraz restrukturyzacji instytutu, który ma poprawić wyniki w ciągu najbliższych kilku lat. Jednym z elementów umożliwiających taki proces jest realizacja różnych projektów zwiększających przychody i umożliwiających pokrycie części kosztów – mówi.
Prof. Piotr Gałecki wciąż uważa, że projekt FERS jest niezwykłą szansą dla polskiej psychiatrii, która była przez wiele lat zaniedbywana, i szansą na lepsze leczenie społeczeństwa, w szczególności dzieci i młodzieży.
– W psychiatrii bardzo potrzebujemy tych pieniędzy i dlatego projekt FERS musi być dobry merytorycznie, żeby nie trafiły do kilkunastu czy kilkudziesięciu osób – mówi jeden z członków rady naukowej IPiN. Obawia się jednak, że te miliony złotych zostaną zmarnowane.
Do chwili zamykania tego wydania „Newsweeka” Ministerstwo Zdrowia nie odpowiedziało na żadne z zadanych mu pytań.