Kiedy Edward Gierek objął władzę na początku lat 70., krążył po Polsce i na zakończenie spotkań w fabrykach, po przedstawieniu swoich pomysłów na rozwój PRL, rzucał pytanie: „To co, pomożecie?”. Robotnicy zaś odkrzykiwali: „Pomożemy!”. A przynajmniej tak to zapamiętano.

Z czasem Polakom coraz mocniej doskwierało pogarszanie się warunków życia, choćby brak mięsa w sklepach. Coraz częściej więc z pierwszego sekretarza żartowali.

Na przykład tak – Gierek przejeżdża obok kolejki pod sklepem mięsnym. Wysiada i mówi: Wy mi pomogliście, to i ja wam pomogę. Jedzie do swojego biura w Komitecie Centralnym. Godzinę później pod sklep zajeżdża ciężarówka. Wyładowują z niej… krzesła.

Kawał z krzesłami wyśmiewał nakręcaną przez propagandę opowieść o Gierku nawołującym Polaków do poparcia swoich rządów. Co jednak niesamowite, choć wielu Polakom wydaje się, że Gierek wiele razy rzucał hasło „Pomożecie?” – sam tak sądziłem – to rzeczywistość była inna. W rzeczywistości wizja I sekretarza krążącego po Polsce z „Pomożecie?” na ustach to mit pokazujący, jak dziwnie działa nasza pamięć. W rzeczywistości daje się potwierdzić, że Gierek rzucił to propagandowe pytanie tylko raz. A odzew był dość letni. Z sali rozległy się raczej pojękiwania niż gromkie zapewnienia o wsparciu pierwszego sekretarza.

W styczniu 1971 r. Edward Gierek, nowy przywódca partii, postanowił wyruszyć do robotników w Szczecinie i w Gdańsku. W obu miastach wciąż trwały strajki, związane z grudniową podwyżką cen. To ciąg dalszy protestów, do których tłumienia Władysław Gomułka zezwolił na użycie broni. Ta decyzja w efekcie pozbawiła go władzy, a Gierkowi pozwoliła zasiąść na partyjnym tronie.

24 stycznia 1971 r. Edward Gierek po kilkugodzinnym spotkaniu ugasił strajk w szczecińskiej stoczni imienia Warskiego. Wyjazd do Szczecina to była odważna decyzja – przywódcy partii raczej nie stawali naprzeciw zrewoltowanych robotników.

Dzień później Służba Bezpieczeństwa przeprowadziła operację „Przyjazd 25”. Pierwszy sekretarz spotkał się z robotnikami w sali prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku.

SB „dostarczyła” odpowiednich słuchaczy. Z przodu przy scenie usadzono stuosobową grupę aktywistów partyjnych, przywiezioną na spotkanie. Co szósty delegat robotniczy był współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Spotkanie trwało aż osiem godzin. Uczestniczyli w nim również inni wysocy rangą działacze: Piotr Jaroszewicz, Edward Babiuch, Franciszek Szlachcic.

Ale te przygotowania tylko częściowo ułatwiły Gierkowie zadanie. Mimo zapewnienia partyjnego audytorium, padły ostre pytania. Wśród nich: „Dlaczego każdą zmianę robotnicy muszą przypłacić krwią?”.

To jasne nawiązanie do strzałów na Wybrzeżu miesiąc wcześniej.

Na nagraniu z tego spotkania – można je odnaleźć na YouTube, podchodzi z archiwum Telewizji Polskiej, w którym widziałem oryginał – wyraźnie słychać, że… niewiele słychać. Pada rzeczywiście gierkowskie: „Pomożecie?”. Ale w odpowiedzi odzywają się tylko pojedyncze głosy: „Pomożemy!”. To z pewnością nie jest głośny chór. A przecież aktyw partyjny został wyraźnie pouczony, aby wspierać mówcę.

Na dokładkę niektórzy świadkowie twierdzą, że w ogóle nie słyszeli żadnego „Pomożemy”. A inni, że owszem, słyszeli, ale w Szczecinie, a nie w Gdańsku.

Hasła „Pomożecie” użył następnie premier Piotr Jaroszewicz podczas strajku łódzkich włókniarek w lutym 1971 r. Te jednak odpowiedziały: „My wam nie wierzymy”, a nawet pokazały premierowi gołe tyłki – tak przynajmniej zapamiętały niektóre z nich. Choć w rzeczywistości było inaczej – gołą pupę jedna z włókniarek pokazała dwa dnia wcześniej wicepremierowi Janowi Mitrędze. Pewne jednak są dwie rzeczy. Po pierwsze, włókniarki wypięły się na władzę. Po drugie, to właśnie wtedy gierkowska ekipa wycofała się z gomułkowskich podwyżek cen mięsa. Wcale nie po strajkach stoczniowców w grudniu 1970 r. – jak często pamiętamy – ale w lutym 1971 r. dzięki łódzkim włókniarkom.

Dlaczego jednak ludzie wciąż wierzą, że w epoce Gierka co chwilę słyszeli owo: „Pomożecie?”. „Pomożemy!”?.

To tajemnica rodzenia się mitu. Z jednej strony ten zwrot rozdmuchała pisana propaganda. W tekście łatwiej podkręcić rzeczywistość niż na nagraniu. A z drugiej – psychologia opisuje wiarę w wydarzenia, które nigdy nie miały miejsca. To już nie ma nic wspólnego z komunistyczną propagandą. To tak zwany efekt Mandeli.

Kiedyś okazało się, że cała masa ludzi uważa, że Nelson Mandela zmarł w latach 80. ubiegłego wieku. W rzeczywistości odszedł jednak w 2013 r. Mimo to ludzie pamiętają z lat 80. nagłówki z gazet, wiadomości telewizyjne, które rzekomo informowały o śmierci Nelsona Mandeli.

Dlaczego? Być może to sprawa podświadomego przekonania, że lepiej do historii pasuje śmierć w okresie walki z apartheidem, a nie wiele lat później?

Historia z Nelsonem Mandelą może wydawać się nam tak geograficznie odległa, że aż nieprzekonywająca. Ale zapewne dla znacznej część starszych Polaków szokiem będzie informacja, że w serialu „Stawka większa niż życie” nie pada określenie: „Brunner, ty świnio”. A wszyscy przecież je doskonale pamiętają.

Czy to wszystko są zaledwie ciekawostki? Wcale nie. Efekt Mandeli – i efekt gierkowskiego pomagania – w istotny sposób wpływa na pisanie o historii. Ludzka wiara w to, co w rzeczywistości się nie wydarzyło, bywa tak silna, że niezwykle trudno dojść do prawdy. Przeszłość puchnie i po latach jest barwniejsza, niż była w rzeczywistości.

Wracając zaś do słynnego gierkowskiego hasła. Na zawołanie: „Pomożecie?” Polacy czasami odpowiadali tytułem słynnego programu Adama Słodowego, przeznaczonego dla majsterkowiczów: „Zrób to sam”.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version