74-letni Tomasz Jastrun zostawi po sobie dzieciom swoje książki, ale na razie kupił rękawice i boksuje z 14-letnim Frankiem. Mówi, że ryzykuje życie, bo syn bije coraz mocniej.
Jak się czuję przed narodzinami pierwszego syna? Jakbym był dwukrotnie młodszy! Mam wrażenie, że multiplikuje mi się energia i odmładzają komórki – mówi 54-letni Michał Milowicz, znany z filmów „Chłopaki nie płaczą” i „Poranek kojota”. – Kiedy dowiedziałem się, że będę ojcem, obserwując małe dzieci, wyobrażam sobie, jak sam bym się zachował, będąc z nimi w roli taty. Zgłębiam wiedzę ojcowską.
Ma już gotową wyprawkę, ale też pomysł na wychowanie syna. Mimo internetu i nowoczesności chciałby mu przekazać system wartości i kodeks honorowy. Czyli schedę po swoim ojcu i dziadku.
Pod zdjęciami na jego Instagramie już pojawiają się gratulacje. Pisze m.in. Karol Strasburger, który sam został ojcem w wieku 72 lat: „Pamiętam ten moment… Wzruszenie i ekscytacja w jednym. Czeka Was wyjątkowy remont życia!”.
Zatańczyć z córką
Stanisław Jedynak pojechał na 50-lecie swojej matury do Technikum Mechanicznego w Dębicy. Rówieśnicy rozmawiali o chorobach, kto umarł, komu urodziły się wnuki. – Zamilkli, kiedy zacząłem opowiadać, co u mnie, a już wtedy byłem podwójnym wdowcem i ojcem nastolatki – mówi Stanisław. – Koledzy byli na emeryturach, ja jeszcze pracowałem w księgowości. Oni osiedli w dawno spłaconych domach z ogródkiem, a ja martwiłem się o rosnące raty kredytu frankowego, który – głównie z myślą o córce – zaciągnąłem na budowę domu pod Warszawą. Z jednej strony czułem, że należę do pokolenia urodzonych tuż po wojnie, dorastających w domach bez prądu i gazu. Z drugiej – utożsamiałem się z pokoleniem rodziców koleżanek mojej córki, czyli czterdziestoparolatków, którzy wchodzili w dorosłość po przełomie 1989 r. Tak jak oni goniłem technologicznie córkę, czyli odnajdywałem się w mediach społecznościowych i surfowałem w internecie.
Życie na styku wieków wymaga gimnastyki. Na przykład model ojcostwa musiał sam sobie stworzyć. Jego ojciec urodził się przed wojną, przeżył tułaczkę po ziemiach odzyskanych, osiadł na wsi na Podkarpaciu. Ciężko pracował fizycznie. Dzieci karał surowo, zgodnie z ówczesnym stylem ojcostwa nie mówił, że kocha. Wychowanie i okazywanie czułości spadało na matkę. I dorastającego Stanisława, który jako najstarszy zajmował się czwórką rodzeństwa.
Stanisław Jedynak z córką Kasią
Foto: Filip Klimaszewski / Newsweek
– Dla syna z pierwszego małżeństwa – urodził się, kiedy byłem grubo po trzydziestce – byłem matką i ojcem w jednym – wspomina. – Miałem dla niego czas, bo po 23 latach kariery w PRL-owskim wojsku przeszedłem na emeryturę. Zostałem pilotem wycieczek zagranicznych. Za komuny nie było dużego wyboru. Zwiedzaliśmy Bułgarię i Związek Radziecki. Kilkuletni syn jeździł ze mną. Ja z kolei towarzyszyłem mu podczas szachowych podróży po Polsce. Z sukcesem uczestniczył w zawodach i turniejach.
Po śmierci pierwszej żony – zmarła na nowotwór jelita grubego, gdy syn miał 12 lat – Jedynak zrobił się nadopiekuńczy. Gotował, sprzątał i zmywał za syna. Czasu dla siebie miał niewiele, ale skończył podyplomowo rachunkowość przedsiębiorstw i bywało, że obsługiwał trzy firmy jednocześnie.
Odpoczywał, tańcząc. Zawsze solo. – Miałem 57 lat, kiedy na dyskotece poprosiłem do tańca Magdę. Była 17 lat młodsza. Zostaliśmy parą. Lekarze nie dawali jej szans na macierzyństwo. Nie zabezpieczaliśmy się więc i w marcu 2005 r. urodziła się Kasia. Zbliżałem się do sześćdziesiątki i wszedłem na wydeptaną wcześniej ścieżkę. Czyli jak przy synu prałem, sprzątałem, gotowałem i karmiłem dziecko.
Nie miał jednak tyle energii co wcześniej. Bywało, że czuł się – jak mówi – przeterminowanym tatą. Czasem brakowało entuzjazmu, tym bardziej że po śmierci drugiej żony – gdy zmarła na raka piersi, córka miała 13 lat – znów został ojcem i matką w jednym. – PESEL dawał o sobie znać, ale nie poddawałem się. Chodziłem na wywiadówki, jako wsparcie dla nauczycieli jeździłem na szkolne wycieczki. Na jednej z nich tańczyłem z dzieciakami i poprosiłem do tańca nauczycielkę. Kilka dni później Kasia wróciła rozpromieniona ze szkoły. – Wiesz, Staszek – powiedziała, a zawsze zwracała się do mnie po imieniu – jestem szczęśliwa. Na godzinie wychowawczej omawialiśmy wycieczkę i wszyscy uczniowie powiedzieli, że chcieliby mieć takiego tatę jak ty.
Dziś Jedynak ma 78 lat, Kasia 20. Studiuje turystykę. Mieszkają razem. 43-letni syn jest prezesem Polskiego Związku Szachowego. Przyrodnie rodzeństwo nie ma ze sobą więzi, a Stanisław Jedynak nie naciska, żeby spotykali się częściej. Jako starzejący się matka i ojciec w jednym skupia się na tym, żeby żyć dla dzieci jak najdłużej. Dba o zdrowie. Walczy z cukrzycą i nadciśnieniem. Codziennie rano robi 700 pociągnięć na domowym trenażerze wioślarskim. Trzy razy w tygodniu uprawia nordic walking. Dwa razy chodzi na dyskoteki do klubów Millenium i Fiesta. Nadal tańczy solo, ale niedawno zgłosił się do programu „Sanatorium miłości” i nie wyklucza, że może znów zatańczy w parze.
Rękawice bokserskie
– Nie jestem szczególnie dumny, że zostałem ojcem, mając 60 lat – mówi poeta i prozaik Tomasz Jastrun (74 lata). – Nie polecam tego modelu. Poważny wiek to brak energii, a dzieci wymagają jej wiele. I jest większe prawdopodobieństwo, że się umrze, a tego przecież nie robi się dzieciom.
Został ojcem trzykrotnie. Przyznaje: rzadko w porę. Daniel urodził się, kiedy Jastrun miał 24 lata. Był za młody i zbyt zwichrowany na dziecko. No i działa się historia. Zaangażował się w działalność opozycyjną. Był w czasie słynnego strajku w Stoczni Gdańskiej, zaliczył karnawał Solidarności. – Przez rok ukrywałem się, nie było mnie z rodziną – wspomina. – Podczas internowania w Białołęce miałem widzenie z żoną i synem. Więzienna stalowa brama zrobiła na dziecku ogromne wrażenie. Dziś Daniel skończył 50 lat. Późne dzieci, Franek i Antek, mają 14 i 18 lat. Wnuczka Zosia jest starsza od Antka o rok. Czasami czuję się „oszustem metafizycznym” i gubię się w tym, że mój 50-latek jest półbratem Antka i Franka.
Tomasz Jastrun z synem Frankiem
Foto: Filip Klimaszewski / Newsweek
Między zbyt wczesnym a – jak je nazywa – zbyt późnym ojcostwem jest połowa życia. Napisał przez ten czas setki reportaży, felietonów. I wierszy inspirowanych późnym ojcostwem, które nazywa kopalnią tematów. Wśród nich jest pewnie jedyny w polskiej literaturze wiersz o porodzie. Kiedy rodził się Daniel, z żoną rozmawiać mógł tylko przez okno szpitala, a wąsaty woźny przekazywał kobietom karteczki z wiadomościami od mężów. Obecność przy narodzinach dwóch późnych synów nazywa nieomal metafizycznym przeżyciem, które jednak nie uchroniło go przed ciężką depresją.
– Dzieci były małe i cudowne, a ja spadałem w przepaść – mówi. – Ich obecność tylko zwielokrotniała cierpienie. Oddałbym w każdej chwili życie za nich, a zarazem nie potrafiłem dla nich żyć. Okrutny paradoks. Zadbałem jednak o to, aby byli w szkole, kiedy zdecydowałem się przenieść w nieistnienie. Na szczęście nie udało się, niewiele brakowało. Teraz, kiedy czuję się nieźle, mam wrażenie, że żyję dużo dla nich, a trochę dla siebie. Z nieszczęść nauczyłem się robić temat. O depresji napisałem dwie książki: „Rzeka podziemna” i „Osobisty przewodnik po depresji”. Nie wiem, czy synowie je kiedykolwiek przeczytają, podobnie jak inne, a napisałem ich kilkadziesiąt.
Dla Franka i Antka książka jest zabytkiem, żyją w wirtualnym świecie, nie interesuje ich przeszłość. I nie robi na nich wrażenia, że dziadkowie, tak jak ojciec, byli znanymi pisarzami. Jego świat się kończy. Na szczęście z tym, który nadchodzi, jest jeszcze sporo wspólnych punktów. – Chodzimy do kina, rozmawiamy o obejrzanych wspólnie filmach, język kina okazuje się uniwersalny – mówi Jastrun. – A komputer? Piszę na nim od 1989 r. To dobrodziejstwo dla pisarza, łatwiej składa się słowa. Nie urodziłem się jednak z tym nowym językiem komunikacji, a synowie z łatwością poruszają się w tym świecie. I niosą mi często pomoc, bo ja się w nim gubię. Czy boję się o ich przyszłość? Nie dożyję drastycznych zmian klimatu, ale dzieci i wnuki będą musiały się z tym zmierzyć. To, co chcę i mogę im zostawić, to czułość i – jednak – książki. Mają niezwykłą szansę, by poznać swoje korzenie. Są jeszcze przedwojenne listy mojego ojca do brata i jego dzienniki. Ja napisałem książkę o stalinizmie i sagę rodzinną „Dom pisarzy w czasach zarazy”.
Na razie kupił rękawice bokserskie i toczy pojedynki z 14-latkiem. Ryzykuje życie, bo syn bije coraz mocniej.
Z perspektywy dziecka
– Kiedy się urodziłem, mój ojciec miał 70 lat. Miałem go jeszcze 10 lat i to był wspaniały czas, pełen miłości, uwagi i czułości – mówi 34-letni Jerzy Machowski, reżyser teatralny, radiowy i telewizyjny. Syn aktora Ignacego Machowskiego, znanego z ról w klasykach: „Popiele i diamencie” Wajdy, „Pociągu” Kawalerowicza, „Eroice” Munka i „Pętli” Hasa.
– Jednak moje pierwsze wspomnienia z tatą są związane z Teatrem Polskim w Warszawie – mówi Machowski. – Miał w nim niekwestionowaną pozycję. W garderobie jako jedyny z aktorów siedział w fotelu. Krzesełka zajmowali aktorzy znani, ale o mniejszym dorobku. Najmłodsi stażem podpierali ściany. Ja siedziałem na kolanach ojca i z tej pozycji poznawałem świat sztuki. Koledzy ojca też dawno skończyli siedemdziesiątkę. Brylujący w towarzystwie Maciej Maciejewski zbliżał się do dziewięćdziesiątki. Byli weseli, zdystansowani. Posługiwali się piękną, przedwojenną polszczyzną, którą – opowiadając anegdoty czy żarty – przeplatali wulgaryzmami. Uwielbiałem ich słuchać i robiłem zestawienie, kto i ile razy przeklął.
Ojciec kochał opowiadać, a Jerzy słuchać. Najchętniej o wojnie, np. o tym, jak 19-letni wówczas Ignacy razem z innymi ochotnikami do wojska ruszył z Rzeszowa na wschód. Na moście w Biłgoraju wpadli na ochotników, którzy szli do armii z przeciwnej strony. Jedni uciekali przed Niemcami, drudzy przed Ruskimi. Ojciec uzmysłowił sobie, że już po wszystkim, i wrócił do Rzeszowa.
– Lubiłem jeszcze jedną historię: ojciec szedł wzdłuż torów kolejowych i zobaczył niemiecki pociąg wypełniony sowieckimi jeńcami. Jeden z nich poprosił go o papierosa. Ojciec wiedział, że nie może podejść do strzeżonego wagonu. Wziął z paczki garść papierosów i cisnął w wagon. Część się rozsypała, ale kilka wpadło do środka. Podobnie było z moim wychowaniem: ojciec wiedział, że ma niewiele czasu. Rzucał mi więc różne rzeczy garściami i miał nadzieję, że choć niektóre wezmę za swoje.
Zwracał na przykład uwagę na składnię i wymowę. Kiedy mały Jerzyk mówił „mi się wydaje”, poprawiał na prawidłowe „mnie się wydaje”, a „w tą stronę” zmieniał na prawidłowe „w tę stronę”. Zabierał go na przedstawienia i kiedy inne dzieci czytały bajki, on gustował w „Zemście” i „Damach i huzarach” Fredry. – Poprawiałem kolegów, kiedy w przedszkolu układaliśmy wierszyki. Zwracałem uwagę, że wiersz nie trzyma rytmu. Sam używałem ośmiozgłoskowca – mówi Jerzy. – Czy czułem, że mój tata różni się od ojców kolegów? Tak, ale na plus. Oni nie poświęcali synom tyle uwagi i czasu. W porównaniu z moim tatą wydawali się niepoważni.
Machowski cieszył się z czasu spędzonego z ojcem, ale odkąd pamięta, chodził wolno, a kiedy o czymś opowiadał, łapał zadyszkę. Przyzwyczaił się, że spacerując i rozmawiając z ojcem, musi robić przerwy, ale kiedy miał dziewięć lat, starzenie taty przyspieszyło. Podczas ostatnich wspólnych wakacji skarżył się na dotkliwy ból nogi i lędźwi. Trafił do szpitala, gdzie okazało się, że cierpi na nowotwór kości. Ostatni miesiąc był w domu. – Napatrzyłem się na fizyczny koniec taty – mówi Jerzy. – Nad ranem obudził mnie szelest kroków i szepty. Zapytałem siostrę, co się dzieje. „Tata umarł”.
Odejście ojca bolało. Jerzy dojrzewał i stawał się dorosłym mężczyzną bez niego. Obserwował, jak rówieśnicy buntują się wobec swoich ojców, detronizują ich i odsuwają. W wielu przypadkach ten bunt zatrzymywał ich na poziomie żalu i braku szacunku. – Przede mną tata nie zdążył się skompromitować – mówi Jerzy. – Poznałem go z najlepszej strony. Do dziś uzupełniam go sobie, oglądając filmy z jego udziałem i rozmawiając o nim z moim 78-letnim przyrodnim bratem Krzysztofem. Wszedłem też na wydeptaną przez niego ścieżkę – pracuję w teatrze, ale z drugiej strony sceny, jako reżyser. Staram się – tak jak on – traktować ludzi z szacunkiem, taktem i wyrozumiałością. I tak jak on jestem człowiekiem słowa. Dzięki temu mam wrażenie, że tata – może w innej formie – ale wciąż jest ze mną. Sam na razie nie mam dzieci, ale chcę zostać ojcem. Jednak dużo wcześniej niż mój tata.
