Kanalie, hitlery, zdradzieckie mordy… Całe to – jak rzekłby mój najpiękniejszy Janusz Kowalski – „tatałajstwo” uwzięło się na Kaczyńskiego, spać mu nie daje i wciąż opowiada straszne rzeczy

Gdzie jest Nemo?” to animowana opowieść o losach małej rybki, która na skutek wyjątkowo nieszczęśliwego zbiegu okoliczności wpada w potężne tarapaty i dostaje się do niewoli. Na szczęście, wytrwała grupa dzielnych przyjaciół rusza Nemo z odsieczą i wszystko dobrze się kończy. Wśród najbardziej przerażających momentów filmu można wymienić dentystę, małą dziewczynkę i rekiny. Komiczny aspekt bierze natomiast na siebie mała niebieska rybka o imieniu Dori. Jest zabawna, ponieważ na skutek uszkodzenia pamięci krótkotrwałej wciąż powtarza te same pytania, za każdym razem ciesząc się z odpowiedzi, jakby słyszała je pierwszy raz. Dori jest śliczna, urocza, śmieszna i zna języki obce. Całkiem inaczej niż prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński.

Coś łączy go jednak z miłą rybką: strasznie szybko ostatnio zapomina. Kiedy po zatrzymaniu wiceministra spraw zagranicznych Piotra Wawrzyka w związku z aferą wizową dziennikarze prosili o komentarz, prezes Kaczyński nie mógł sobie niczego przypomnieć. Pokręcił głową, mruknął: „Nie znam człowieka” i oddalił się. Było to o tyle dziwne, że stosunkowo niedawno tenże inkryminowany Wawrzyk zaprosił prezesa na swój tiktokowy profil i razem nagrali zabawny filmik. Wtedy wyglądali, jakby się znali. Ale co ja tam wiem. Przecież nie tylko Kaczyńskiemu były wiceminister nagle uleciał z pamięci. Dotycząca go amnezja rozlała się po PiS-owskich szeregach szeroko, niczym jakiś czar zły. Kilka miesięcy wcześniej Wawrzyk był ich kolegą, a tu nagle diabeł go ogonem nakrył, ledwie facet znikł, a już wszyscy o nim zapomnieli.

Trochę taka sytuacja jak u Milana Kundery w „Nieznośnej lekkości bytu”, kiedy jest mowa o zdjęciach, z których wymazywani byli towarzysze niesłuszni, żeby usunąć ich z historii definitywnie, jak gdyby ich nigdy nie było, a nawet jeśli, to przecież co najwyżej mogli stać tam, gdzie ZOMO, a my tam, gdzie wtedy, zawsze tam, gdzie wtedy, nie na jakimś wawrzykowym TikToku. Afera wizowa? Nie kojarzę, nie znam gościa. Co się z nimi dalej dzieje, czy jest jakiś indeks wawrzyków zakazanych, jakieś purgatorium? Dokąd trafiają ludzie, którzy nie dysponują archiwami Wąsika i Kamińskiego?

Ale miało być o rybce, więc wracam na właściwe tory, bo co to ja chciałam? A, już wiem: prezes Kaczyński. Podczas jednego ze swoich zbyt licznych wystąpień był uprzejmy w odniesieniu do premiera Donalda Tuska użyć całkowicie niegodnego argumentu ad Hitlerum. Pomijając niedopuszczalność stosowania tego rodzaju porównań w debacie publicznej, naszła mnie niewesoła refleksja, że właściwie nie zrobiło to już na mnie żadnego wrażenia, bo z ust prezesa nie dziwi nic. Jego świat zaludniają gęsto upchane kanalie, hitlery, zdradzieckie mordy gorszego sortu, mordercy, gestapo i niemieccy agenci. Całe to – jak rzekłby mój najpiękniejszy Janusz Kowalski – „tatałajstwo” uwzięło się na Jarosława Kaczyńskiego, spać mu nie daje i wciąż opowiada straszne rzeczy. Miałam wrażenie, że nawet chór komentatorski był zbyt umęczony powtarzalnością zdarzeń, by się w sobie odpowiednio zawziąć i oburzyć. Tym bardziej że rybka Prezes już na drugi dzień, zapytany o haniebne porównanie, nic sobie nie mógł przypomnieć. Po konfrontacji z cytatem z samego siebie przyznał, że porównanie było słuszne, ale tylko „wycinkowo”. Dodał również, że PiS nie zamierza być opozycją totalną, chociaż nie ustąpi ani milimetra. Dawno się tak nie uśmiałam.

Ostatnio chyba wtedy, kiedy prezydent Duda powiedział, że ułaskawił panów Wąsika i Kamińskiego, bo „bardzo sobie ceni ich wiedzę”. Naprawdę tak powiedział, słyszałam w moim własnym telewizorze na te uszy, co je mam po bokach głowy. Tak bardzo sobie tę wiedzę ceni, że chociaż podpisał uchwaloną przez parlament w terminie ustawę budżetową, to ją w trybie następczym odesłał do TK pani Julki, obiecując, że będzie tak robił z każdą ustawą, w przyjmowaniu której nie uczestniczyli jego przyjaciele, którzy mimo swojej wiedzy nie są już posłami i w tym parlamencie mają takie samo prawo cokolwiek uchwalać jak mój znajomy gołąb z balkonu, chociaż on też tak na mnie czasem łypnie, jakby to i owo wiedział. Prawnicy są w szoku, bo po raz kolejny okazało się, że legislatorom nie śniło się o tym, co można z prawem wyczyniać, i nie mają bladego pojęcia, jakie miałyby być ewentualne konsekwencje następczego uznania ustawy budżetowej za niezgodną z konstytucją. Czy zatrudnieni w budżetówce dostaną wtedy pisma, żeby oddawali pieniądze z podwyżek?

A prezes na to: „Nie pamiętam, nie znam człowieka”

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version