PiS po utracie władzy niewiele może zrobić. Chyba że chodzi o wewnętrzną wojenkę. Ta rozkręca się w najlepsze. W najgorszej sytuacji jest frakcja Mateusza Morawieckiego. W plotkach, które dotarły na Nowogrodzką, miało nawet paść słowo „bunt”.

W PiS wrze i to wrzenie doprowadziło do przesunięcia kongresu na połowę października. Ale zamiast uspokoić nastroje, decyzja o przesunięciu kongresu jeszcze podniosła temperaturę. Harcerze Morawieckiego poczuli, że ich doskonałemu planowi na wzmocnienie w partii grozi fiasko. Dlatego ruszyli do boju na wszystkich frontach. To z kolei podrażniło pozostałe frakcje. Jak tak dalej pójdzie, 12 października może być jednym z najciekawszych dni w historii PiS. O co toczy się gra?

Zacznijmy od kandydata na prezydenta. W PiS jeszcze kilka dni temu byli politycy, którzy uważali, że wciąż jest możliwa kandydatura Mateusza Morawieckiego. Także z tego prozaicznego powodu, że ma on pieniądze, żeby sfinansować kampanię. Nagle jednak coś się zmieniło. Nasi rozmówcy uważają, że w czasie jednego z ostatnich spotkań na Nowogrodzkiej padły z ust prezesa słowa, które definitywnie odebrały ludziom byłego premiera i jemu samemu nadzieję na start.

– Morawiecki był pewien, że za moment wszystkie te wynalazki prezesa się skończą i on zostanie – jako wyjście nie ulubione, a jednak akceptowalne. Nagle tak w czwartek-piątek chyba stracił nadzieję, bo jego ludzie zaczęli nagle bardzo się burzyć – słyszymy w partii.

O co chodzi? Nasi rozmówcy dostrzegają wyraźne sygnały, że frakcja Morawieckiego nie zgodzi się na połączenie z Suwerenną Polską i zawetuje zmiany, które mają nastąpić na kongresie 12 października.

– Pamięta pani, po co prezes wszedł do rządu? – pyta jeden z polityków PiS. – Miał pilnować i rozdzielać Ziobrę i Morawieckiego. Nic się nie zmieniło. Tylko teraz prezes znowu siedzi na Nowogrodzkiej.

Ale, jak przekazują także rozmówcy Wirtualnej Polski, „prezes się wściekł” i nie zamierza ludziom byłego premiera popuścić. Zwłaszcza że harcerze doszli do wniosku, że samo wysyłanie sygnałów do władz partii to za mało i trzeba powiedzieć wyraźnie, o co chodzi.

– Jeżeli pan minister Zbigniew Ziobro może powiedzieć o premierze Morawieckim, że „w polityce nie można być miękiszonem”, to ja mogę powiedzieć o panu ministrze Ziobro, że w polityce – za przeproszeniem – nie można być wyrachowanym cynikiem, grającym wyłącznie na siebie – perorował w TVN24 Michał Dworczyk, jeden z najwierniejszych stronników Morawieckiego. Dodał, że jest zdecydowanym przeciwnikiem połączenia z ziobrystami, bo ten ruch może doprowadzić do kolejnych przegranych wyborów.

– Wszystko już było prawie dogadane, prezes był pewien, że doprowadzi do połączenia. Pojawiły się co prawda pewne wątpliwości, czy Ziobro powinien wejść do władz partii, czy nie, bo nie brał udziału w całych negocjacjach, ale wszystko było na dobrej drodze. A ci się nagle obudzili – denerwują się politycy PiS.

Można sobie tylko wyobrazić, że prezes musiał zirytować się jeszcze bardziej. W dodatku w plotkach, które dotarły na Nowogrodzką miało paść słowo „bunt”, do którego miało dojść właśnie na kongresie. Nasi rozmówcy sądzą, że chodzi o to, że frakcja Morawieckiego poczuła, że traci możliwości negocjacyjne w partyjnych rozgrywkach. Prezes rozmawia z Suwerenną Polską i jest skłonny do ustępstw.

Z kolei Mariusz Błaszczak poczuł się drugim po prezesie, a to sprawiło, że część zakonu PC i „starej gwardii” przeżywa drugą młodość i zaczęła rozdawać karty. Nowa struktura – a raczej jej projekt – też dała kilka pretekstów do przesuwania pionków. Wielu starych działaczy do nowego zarządu wepchnęło swoich ludzi, żeby mieć jak największe wpływy w nowych władzach. To sprawiło, że zarząd nagle się rozrósł do absurdalnych rozmiarów, ale – co ciekawe – wycięto też sporą część ludzi Morawieckiego. Najwięcej swoich do zarządu wprowadził Joachim Brudziński. Przeciw temu ludzie byłego premiera też postanowili protestować i zaczęli grozić, że nie przyklepią decyzji Nowogrodzkiej.

W tej wewnętrznej rozgrywce znowu wróciło nazwisko Przemysława Czarnka. Na razie były minister edukacji jest w partii trochę niezagospodarowany. W dodatku na własne życzenie. Wiosną był pomysł, żeby wysłać go do europarlamentu. Sam Czarnek bronił się rękami i nogami, słusznie rozumując, że z Brukseli do bieżącej polskiej polityki wraca się wyłącznie na emeryturę. Potem jego nazwisko przewinęło się przez listę kandydatów na prezydenta, ale lubelski lider PiS też zrobił wszystko, żeby nie dać się wysłać do Pałacu Prezydenckiego. Natomiast w tej chwili politycy w pewnym wieku zaczęli widzieć niewątpliwe partyjne zalety Czarnka.

– Błaszczak zachowuje się, jakby właściwie już został prezesem w miejsce prezesa i szukał sobie gwardii i chyba postawił na Czarnka – słyszymy. Mariusz Błaszczak po tym, jak prezes Kaczyński namaścił go na następcę i zarekomendował kongresowi, zaczął marzyć nie tylko o prezesurze, ale nawet o prezydenturze.

Kongres ma uspokoić nastroje w partii i przygotować ją do kampanii prezydenckiej. W rzeczywistości poukłada ją na kolejne lata, a nie tylko na następne 10 miesięcy. Dlatego dla wszystkich frakcji kluczowe jest, z jakimi aktywami i jaką siłą wyjdą z tego partyjnego rozdania.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version