Jarosław Kaczyński, przez lata najsłynniejszy polski prezes, został w 2024 r. sponiewierany przez dwóch innych prezesów. Co najbardziej bolesne, nie byli to przedstawiciele kondominium niemiecko-rosyjskiego, lecz swoi, wywodzący się ze środowiska tzw. zjednoczonej prawicy.

Schyłek jest zauważalny, aczkolwiek postępuje powoli. Nie znajdziemy jednego momentu, gdy ten pomnik zaczął kruszeć, ale faktem jest, że prezes nie jest już tak potężny. Nie chodzi nawet o te epizody, gdy widać, że coraz trudniej Kaczyńskiemu mierzyć się z partyjną niesubordynacją (gdy chciał przeforsować swojego faworyta na marszałka województwa małopolskiego), albo gdy obecna władza, niezdarnie, bo niezdarnie, ale szarpie go za rękawy podczas obrad komisji śledczej („proszę świadka” i „proszę członka”). Zmierzch widać zupełnie gdzie indziej.

Pozwólcie na małą brawurę: wśród wszystkich prezesów tego świata to nie gwiazda prezesa PiS świeciła w 2024 r. najjaśniej.

Pierwszy raz pomyślałem o tym, gdy były pisowski minister sportu Witold Bańka nie zgodził się zostać bezpartyjnym kandydatem na prezydenta popieranym przez PiS. Prezes Światowej Agencji Antydopingowej dający Kaczyńskiemu kosza to scena spektakularna, ale jednak nieukładająca się w większą opowieść.

To, że Duda lubi sobie pojeździć na nartach, nie oznacza, że ma cokolwiek wspólnego z ideą olimpijską. Piesiewicz też zresztą nie ma. A czy znają ją ci z PKOl, którzy go wybrali na prezesa?

Prezes PKOl Radosław Piesiewicz błyszczał natomiast długimi miesiącami. W obliczu słabiutkiego występu reprezentacji na igrzyskach w Paryżu i późniejszych problemów Igi Świątek wyrósł na największą postać polskiego sportu, swoim ego przesłonił nawet wszystkie klęski piłkarskiej reprezentacji Polski, toasty szefa PZPN Cezarego Kuleszy i zadłużenie wybudowanego za 100 mln zł welodromu w Pruszkowie.

Kilka miesięcy temu składałem już w tym miejscu hołd dla talentów Piesiewicza, po cichu liczyłem, że Kaczyński jego jednak namaści na kandydata na prezydenta. Marzyły mi się wiece, wywiady i wyborcze reklamówki, które uwolniłyby charyzmę Piesiewicza, ostatnio widzianą w pełnej krasie, gdy zajmował się jeszcze koszykówką. To wtedy w ekstazie wpadł do szatni naszej reprezentacji i wykrzykiwał: „Ch** im w d***! Brawo, chłopaki, kocham was. K***a”.

Ja wiem i wy wiecie, dlaczego Piesiewicz niezależnym kandydatem ostatecznie nie został: Kaczyński dobrze zdiagnozował talent, bał się, że przy takim potencjale Piesiewicz urośnie tak bardzo, że rozsadzi mu partię. Bezpieczniej jednak zarządzać kandydatem Nawrockim, zwłaszcza że jego można trzymać krótko, odwołując się do znajomości z ludźmi pozbawionymi liter w nazwisku.

Prezes PKOl jest dla Kaczyńskiego niebezpieczny, bo wciąż mu się chce, jest całkowicie pozbawiony poczucia obciachu, ma werwę i bezczelność, których wielu jego mentalnym pobratymcom brakuje. Za majstersztyk uznaję to, że poza porządkiem obrad i w niepełnym składzie, podpierając się autorytetem Thomasa Bacha (o czym, jak ustalił Onet, szef Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego nie wiedział), przeforsował kandydaturę Andrzeja Dudy na członka MKOl. A potem jeszcze uzasadnił, że prezydent jest – tu cytat – „osobą oddaną olimpizmowi”. To banał, ale to, że Duda lubi sobie pojeździć na nartach, nie oznacza, że ma cokolwiek wspólnego z ideą olimpijską. Piesiewicz też zresztą nie ma. A czy znają ją ci z PKOl, którzy głosując na niego, uznali, że będzie najlepszym reprezentantem polskiej „rodziny olimpijskiej”?

Smutnym wątkiem tej opowieści jest to, że prezes harcuje sobie tu i tam, czasami sobie pensje podniesie, czasami obniży, a państwo jakoś bardzo mu nie przeszkadza. Minister Sławomir Nitras i Rafał Trzaskowski „wzywają”, „oczekują” i „spodziewają się” (to wyjątki z depesz PAP) – nie brzmi to jak przyciśnięcie prezesa do ściany, prawda? Wiadomo: gdyby zrobić listę ludzi, których działalności w czasie ośmioletnich rządów PiS powinny się przyjrzeć organy ścigania (nie cierpię, gdy nazywamy to „rozliczeniami”, o elementarne zasady państwa prawa chodzi), Piesiewicz nie znalazłby się nawet w pierwszej piątce. Ani nie pogruchotał organów państwa jak Ziobro, ani nie korzystał z publicznych pieniędzy z taką dezynwolturą jak Obajtek. Ale symbolicznie źle to wygląda, bo Piesiewicz sobie z nas wszystkich bezczelnie kpi.

Najgorsze nie jest jednak to, prezes PKOl dalej będzie żerował na polskim sporcie, tylko to, że jest jednym z wielu. Gdyby minister Nitras zrobił tournée po związkach, w każdym albo prawie każdym znalazłby trupy pochowane po szafach. Naprawdę lepiej na to przeznaczyć czas i energię, niż opowiadać o igrzyskach 2040.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version