– Sejmowe bon-moty, styl, relacje z mediami to mieszanka wykreowanego wizerunku oraz osobistych atutów. Hołownia miał na siebie pomysł i nad pewnymi rzeczami pracował od dawna – z dr. Sergiuszem Trzeciakiem, specjalistą od marketingu politycznego, rozmawiamy o blisko 100 dniach marszałkowania Szymona Hołowni, jego prezydenckich ambicjach, strukturach partii i relacji z Donaldem Tuskiem.
„Newsweek”: Na rozliczanie 100 dni rządu Donalda Tuska jest jeszcze trochę za wcześnie, ale za to Szymon Hołownia jako marszałek Sejmu do tej setki właśnie się zbliża. Spełnił oczekiwania?
Sergiusz Trzeciak: Mam wrażenie, że w przypadku marszałka Sejmu Szymona Hołowni poprzeczka oczekiwań była zawieszona stosunkowo nisko. Wiele osób wróżyło mu przecież trudny początek, choćby ze względu na brak doświadczenia politycznego i parlamentarnego. To przecież bardzo ciężkie zadanie, żeby ktoś nieznający panujących zasad, niemający nigdy w praktyce do czynienia z sejmowym regulaminem, od razu wskakiwał na najwyższy fotel marszałka. To była i olbrzymia szansa, i olbrzymie zagrożenie.
I trzeba zauważyć, że Polacy jeszcze na początku listopada raczej nie spodziewali się, że tak mocno polubią się z Hołownią…
— Tak! Wiele osób podejrzewało przecież, że będziemy mieli w jego przypadku do czynienia z pasmem ciągłych wpadek. Tymczasem wpadki może i były, ale mało zauważalne dla większości wyborców. Myślę jednak, że Hołownia wygrał w zupełnie innej kategorii: przyciągnięcia uwagi osób, które do tej pory nie do końca się polityką interesowały. Zrobił z obrad Sejmu pewnego rodzaju show i wszedł z nimi do internetu.
Choć Sejm można było oglądać w sieci już wcześniej, a politycy wiele razy urządzali tam — mniej bądź bardziej smaczne — show.
— Tak, ale istota nie polega na technicznym fakcie transmisji, tylko na tym, że odbiorcy internetowi nagle zaczęli otrzymywać na sejmowych profilach coś, co sprawiało, że zaczęli regularnie je odwiedzać. To jest zasługa Hołowni, jego stylu prowadzenia obrad, sposobu komunikacji, znajomości mediów. Krytycy mogliby powiedzieć, że ten kij ma dwa końce — przyszło wiele osób, które zaczęły śledzić obrady Sejmu, ale pytanie, po co to robią? Czy traktują to jako czystą rozrywkę? Czy też wiąże się to z autentycznym zainteresowaniem sprawami obywatelskimi?
Ostatnio 100 tys. ludzi włączyło Sejm, oczekując awantury z byłymi posłami Kamińskim i Wąsikiem, a dostali wiceministra Kołodziejczaka z referatem o cenach ziemniaków.
— No właśnie, mam wrażenie, że wiele osób — tak jak to jest z wieloma innymi treściami w internecie — ogląda je trochę dla hecy. To inna kategoria odbiorców niż odbiorcy telewizji. Wiele osób śledzi te obrady Sejmu ze względu na rozrywkę, oczekując, że coś się będzie działo, że znowu wydarzy się coś nadzwyczajnego, że Kaczyński się zdenerwuje itd. Na to właśnie postawił Hołownia — na przyciągnięcie tych odbiorców, którzy nie do końca się interesują polityką. Natomiast będzie mu coraz trudniej. Efekt nowości, dodający procentów (zresztą Szymon Hołownia już raz, w wyborach prezydenckich w 2020 r., na tym skorzystał) zawsze kończy się dużym wyzwaniem w postaci utrzymania poparcia. I to – mam na myśli przyszłą walkę o prezydenturę – będzie na pewno dla niego najtrudniejszy okres.
Czy marszałek Sejmu Szymon Hołownia, taki jakiego poznaliśmy w połowie listopada 2023 r., to postać z wypracowanym i przebadanym społecznie wizerunkiem? Czy ten człowiek, ten polityk, po prostu taki jest?
— To jest trochę mieszanka jego wytworzonego wizerunku oraz naturalnych osobistych atutów. Hołownia miał na siebie pomysł i nad pewnymi rzeczami pracował od dawna. Widać choćby, że pracował nad swoim stylem ubioru, który jest przecież inny od stylu z jego celebryckich czasów.
Okularów też już praktycznie nie ściąga…
— Tak, i to jest kolejny element jego przygotowań. Tak jak niektóre scenariusze działań w Sejmie, niektóre bon-moty. Jednak jego spontaniczność również mu pomaga, bo przecież nie wszystko da się wyreżyserować. I to widać w trakcie obrad, że czasem wykazuje się refleksem, ciętą ripostą. Natomiast to wszystko jest częścią pewnego założonego wcześniej planu. Widać, że dostosowuje się do okoliczności i do odbiorców, co jest sensowne z punktu widzenia marketingu politycznego. Myślę, że wielu dużo bardziej doświadczonych polityków mu teraz zazdrości…
A przecież jego droga do tego była może i dość krótka, ale za to wyboista. Ogłosił wejście do polityki w 2020 r. w Gdańsku, potem zdobył niezły wynik w wyborach prezydenckich, założył partię, ale dalej zaczęły się kłopoty z organizacją struktur i utrzymaniem poparcia, balansowaniem na progu.
— Tak, i miał też kilka momentów, w których również i jego zaplecze zaczęło wątpić, czy ten projekt w ogóle ma rację bytu. I tu punktem zwrotnym okazał się nie tylko mariaż z PSL-em, ale też dłoń wyciągnięta przez Donalda Tuska, który najpierw, umacniając swoją pozycję lidera opozycji, raczej starał się wycinać niechętną jednej liście konkurencję. Jednak przed wyborami zachował się inaczej i poprosił ludzi o głosowanie na Trzecią Drogę, żeby na pewno przekroczyła próg. Tusk wtedy wyciągnął w pewien sposób Hołownię do góry. To był punkt zwrotny, wraz z którym dostali dodatkową premię.
Czy dziś Hołownia i Tusk to polityczni przyjaciele? Oficjalnie mówią o sobie w samych superlatywach, jednak Donald Tusk jest premierem, a Szymon Hołownia chce być już wkrótce prezydentem.
— W polityce kategoria przyjaźni jest abstrakcyjna. Liczą się przede wszystkim kalkulacje interesów. Dopóki Hołownia będzie się podporządkowywał Tuskowi, dopóty może liczyć na względnie dobrą współpracę, ale gdy pojawi się pierwszy konflikt, a jest on nieunikniony, to może zacząć się jego zwalczanie.
Jeśli chodzi o konflikty, to sam Hołownia miał już kilka takich stress-testów. Choćby zakłócenie wyboru nowego rządu w Sejmie przez Grzegorza Brauna, który zgasił świece chanukowe gaśnicą.
— Marszałek zadziałał tu zdecydowanie, choć PiS próbował za cały incydent winą obarczyć właśnie jego… Hołownia starał się tego dnia pokazać, że potrafi reagować szybko i skutecznie. Wcześniej przecież zarzucano mu, że nie będzie w stanie sobie poradzić w takich sytuacjach. Pamiętamy słynne ronienie łez nad Konstytucją podczas jednego z internetowych live’ów. W przypadku Brauna reakcje marszałka były tymczasem twarde i bezwzględne.
Z drugiej strony mamy serię typowo wizerunkowych zagrań — Wigilia dla samotnych w Sejmie, dzień otwarty w parlamencie z okazji Dnia Babci i Dnia Dziadka, marszałkowskie podcasty, przedszkole…
— To ukłon w kierunku elektoratu, który na co dzień nie interesuje się polityka, a który dostrzega symbole i gesty i lubi, gdy polityk pokazuje ludzką twarz. Z pewnością jest to podyktowane czystą kalkulacją i chęcią pozyskania nowych wyborców. Pokazania otwartości, robienia rzeczy, na które PiS nigdy by nie wpadł.
Jednak to też jest pokazywanie: nazywam się Szymon Hołownia, jestem konserwatystą, osobą wierzącą, ale być może nie do takich konserwatystów jesteście w Sejmie przyzwyczajeni. Marszałek ostatnio w rozmowie z „Newsweekiem” sam powiedział o sobie: „człowiek ponadstandardowo praktykujący, uważany przez niektórych za dewota”.
— Jest dla Hołowni pewnego rodzaju problemem to, że jego konserwatyzm został już wielokrotnie obśmiany przez twardych konserwatystów spod znaku Prawa i Sprawiedliwości. Oni uważają go za formę maski nałożonej dla ukrycia rzeczywistych intencji. Stąd będzie mu trudno przekonywać do siebie ludzi głosujących na PiS. A z drugiej strony, dla części elektoratu lewicowego, jego przywiązanie do chrześcijańskich wartości też nie będzie specjalnie akceptowane. Szymon Hołownia dziś próbuje się znaleźć gdzieś pomiędzy i szukać niszy dla „miękkiego” konserwatyzmu, ale w warunkach polaryzacji jest to bardzo trudne.
Choć z drugiej strony mamy najnowsze wyniki sondażu zaufania do polityków IBRiS dla Onetu, gdzie marszałek Sejmu jest absolutnym liderem. W jakimś więc sensie lewicowo-liberalny elektorat godzi się na takiego właśnie swojego reprezentanta.
— Tak, tylko zawsze powtarzam w kontekście tych sondaży przykład efektu Jacka Kuronia, który na początku lat 90. był najpopularniejszym w Polsce ministrem, a w wyborach prezydenckich uzyskał raptem 9 proc. głosów. Pamiętajmy, że jest kolosalna różnica między dużym zaufaniem do polityka a rzeczywistym jego poparciem. Zwłaszcza gdy występuje on w roli tak wygodnej, jak pozycja marszałka Sejmu. Dużo trudniej byłoby mu w newralgicznym resorcie albo w miejscu, w którym trzeba zrobić generalne porządki po poprzednikach (tak ma teraz choćby Adam Bodnar w Ministerstwie Sprawiedliwości). Obecne zajęcie Szymona Hołowni pozwala mu budować rozpoznawalność, ale nie daje gwarancji powodzenia w wyborach prezydenckich.
Wielu wyborców może bowiem uznać: nadaje się na marszałka Sejmu, ale na prezydenta to jeszcze nie?
— Może tak się stać. Natomiast z punktu widzenia Hołowni, gdyby udało mu się wejść w rolę osoby, która „skleja Polskę”, to byłoby dla niego szansą. Przecież rolą prezydenta powinno być właśnie łączenie i prowadzenie dialogu, a nie wywoływanie wewnętrznych sporów i konfliktów. Natomiast jeśli Hołownia będzie tylko i wyłącznie kopią narracji Koalicji Obywatelskiej, to wyborcy, siłą rzeczy, będą wybierać silniejszego, czyli najprawdopodobniej Rafała Trzaskowskiego.
Na razie mamy jednak wybory samorządowe, podczas których również będziemy mogli zmierzyć siłę „efektu Hołowni”.
— No i tu może wyjść na jaw problem ze słabymi strukturami Polski 2050 Szymona Hołowni. Jeśli się nie ma ludzi do wystawienia do rad gmin czy powiatów, to siłą rzeczy trudno będzie uzyskać satysfakcjonujące wyniki. A konsekwencje tego mogą być takie, że za chwilę — jeśli potrzeba będzie struktur do wspierania kampanii już prezydenckiej w terenie — może zabraknąć tych właśnie działaczy lokalnych. Pamiętamy, jak PiS czy PO robiły kampanie prezydenckie, oparte głównie na objazdach Polski powiatowej. Zawsze ktoś musiał te wiece organizować, dbać o frekwencje, pilnować spokoju i tak dalej, i tak dalej. Dla Hołowni brak takiego zaplecza może być problematyczny. Nie zapominajmy też o pieniądzach. Polska 2050 do 2025 r. raczej nie zgromadzi tylu pieniędzy, żeby móc opłacić efektowną kampanię prezydencką swojego kandydata, porównywalną do kampanii Koalicji Obywatelskiej.
Hołownia jest obecnie zatem dobrym politycznym czarodziejem i szczęściarzem, ale czy jest dobrym politycznym graczem?
— Tak jak w sporcie — nikt nie zostanie uznanym sportowcem, jeśli nie będzie przez lata ciężko trenował, a jedna kontuzja może zakończyć całą karierę. Nie oczekujmy więc cudów. W ciągu kilkunastu miesięcy nie da się dorównać mistrzowi gry politycznej, jakim jest Donald Tusk. Dlatego w tej grze przez dłuższy jeszcze czas Hołownia będzie grał na słabszej pozycji narażony na ryzyko kontuzji. Pytanie więc, czy będzie czuł się na siłach, by stawać z premierem do konfrontacji?