Sobotni lot z Warszawy do Innsbrucka nie przebiegał zgodnie z założonym wcześniej planem. Maszyna linii Austrian Airlines miała wylądować w Innsbrucku w sobotę o godz. 13:35, jednak ze względu na tzw. wind shear (uskok wiatru), samolot musiał dwukrotnie podchodzić do lądowania. Manewrom towarzyszyły bardzo silne turbulencje, na co część dzieci zaczęła reagować płaczem.
Ostatecznie maszynę skierowano na rezerwowe lotnisko w Monachium, gdzie wylądowała o godz. 14:30.
Z informacji Interii wynika, że po przylocie do stolicy Bawarii pasażerom przekazano, iż ich rejs musi się tutaj zakończyć. Po upływie niecałej godziny poinformowano jednak, że załoga spróbuje odlecieć do Innsbrucka ponownie.
Samolot dwukrotnie podchodził do lądowania. Kolejne decyzje wzburzyły pasażerów
W tym czasie pasażerowie przebywali na pokładzie samolotu. Jak relacjonował nam jeden z pasażerów, załoga przekazywała zdawkowe informacje. Sam kapitan nie opuścił kokpitu, aby wyjaśnić sytuację podróżnym.
– Po wylądowaniu w Monachium samolot stał na płycie jakieś 45 minut, bo nie wiadomo było, co będzie dalej. Potem się okazało, że oni nie potrafili zorganizować transportu z Monachium więc zapadła decyzja, że jednak nie będą kończyć tu lotu, tylko postarają się podejść do lądowania w Innsbrucku. Jeżeli tam lądowanie się nie powiedzie, to będą lecieć do Salzburga – usłyszeliśmy.
Informacje przekazane przez szefową personelu pokładowego wywołały wzburzenie. Rozmówca Interii podkreślał, że mnóstwo osób chciało wysiadać. – W tym momencie jedna z pasażerek zemdlała. Położyliśmy ją na podłodze i czekaliśmy na lekarza – nadmienił pasażer. Kobieta została zabrana do karetki, a rodzina opuściła samolot.
Po tym incydencie szefowa personelu zaczęła rozpytywać pasażerów, kto z nich chciałby wyjść z samolotu i nie kontynuować swojej podróży. Znaczna większość pasażerów chciała opuścić pokład i odebrać bagaże, jednak usłyszeli, że skoro nie jest tak, że wszyscy chcą zostać, „samolot leci, a bagaże nie mogą zostać wyładowane”.
Kilka godzin na płycie lotniska. „Nie wiem, dokąd dolecimy”
Jednak na tym chaos związany z rejsem się nie skończył. – Poinformowali (załoga – red.), że nie będą lecieć do Salzburga, tylko do Wiednia dlatego, że tam mają bazę i są w stanie zorganizować jakiś transport – relacjonował w rozmowie z Interią pasażer. Jak dodał, z samolotu wysiadło około 60 proc. podróżnych, jednak część została ze względu na bagaże, które – gdyby je pozostawili w luku bagażowym – zostałyby początkowo przekierowane do Wiednia, a dopiero później trafiłyby do właścicieli.
Po godzinie 17, kiedy rozmawialiśmy z pasażerem lotu OS622, podróżni, którzy zdecydowali się kontynuować lot, nadal czekali na pokładzie maszyny na płycie lotniska. W Innsbrucku mieli wylądować niespełna cztery godziny temu.
– (Załoga – red.) nie potrafiła poradzić sobie z sytuacją. Wygląda na to, że ekonomia zadecydowała o tym, że pomimo iż ludzie nie chcą lecieć, to zmusza się ich, żeby polecieli, bo szantaż bagażowy jest mocno przemawiający – usłyszeliśmy.
Nasz rozmówca nadmienił też, że po upływie około dwóch godzin rozdano im wodę. Pasażerom nie zaproponowano jedzenia, w ramach tego, że od kilku godzin czekają na płycie lotniska. W zamian za to – jak nam przekazano – załoga poinformowała, że „chętnie sprzeda coś z menu”.
– Nie wiemy kiedy dolecimy i gdzie – podkreślił pasażer.