Czytam reporterską książkę o samotnych mężczyznach, którzy czują się przegrani i już zaczynam im współczuć, ale po obejrzeniu wspaniałego włoskiego filmu „Jutro będzie nasze” myślę, że ze współczuciem nie ma co przesadzać.

Patrycja Wieczorkiewicz i Aleksandra Herzyk, autorki reportażu „Przegryw. Mężczyźni w pułapce gniewu i samotności” (wyd. W.A.B.), zainspirowane serią „Harlekinów dla przegrywów” postanowiły wejść na zamknięte fora internetowe gromadzące mężczyzn opisujących siebie jako przegranych. W Polsce jest ich dziesiątki tysięcy, a na świecie miliony. Przyzwyczailiśmy się myśleć, że facetom z definicji łatwiej jest niż kobietom znaleźć pracę, przyjaciół, partnerkę, tymczasem z badań wynika, że w Polsce wśród osób urodzonych po 1989 r. jest dwa razy więcej singli wśród mężczyzn niż wśród kobiet (47 proc. i 20 proc.), mężczyźni siedem razy częściej niż kobiety popełniają samobójstwo, 58 proc. kobiet posiada wyższe wykształcenie, podczas gdy ma je tylko 38 proc. mężczyzn. W rozmowach, które przez ponad dwa lata prowadziły dziennikarki, powtarzają się historie o samotności, wyobcowaniu, niskim poczuciu wartości. Test na to, jak bardzo jest się przegrywem, zawiera pytania o wzrost, nadwagę, trądzik, wadę wymowy, zaburzenia psychiczne, fizyczne, sytuację materialną. Rośnie grupa inceli, czyli mężczyzn żyjących w przymusowym celibacie, którzy tylko w internecie (w realu nie mają przyjaciół) są w stanie przyznać się, że nigdy nie trzymali dziewczyny za rękę, nie nawiązali relacji romantycznej, nie mówiąc o seksualnej. O ile bywa to uzasadnione w przypadku osób z niepełnosprawnościami, to są i tacy, których wycofanie się ze sprawczości wynika po prostu z lenistwa lub wygodnictwa. Hejt kierują przeciwko społeczeństwu, rodzicom i oczywiście kobietom, które polują na chadów, czyli przystojnych mężczyzn z „mocno zarysowaną szczęką i wzrokiem zdobywcy”. To one mają być winne ich porażkom. A przecież samotność, choroba XXI w., czy wykluczenie wynikające z nierówności społecznych dotyczy zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Różnica polega na tym, że kobiety po wiekach męskiej dominacji walczą o równe traktowanie, pozycję, płacę. Nie oznacza to chęci zaorania tego, co męskie. Mężczyźni po prostu muszą się posunąć, oddać część obowiązków, ale i władzy. Tylko tyle i aż tyle. Rewolucja równości i godności uruchamia mizoginię i agresję łatwą do zagospodarowania przez politycznych ekstremistów. A to, przy skali zjawiska, robi się niebezpieczne.

„Jutro będzie nasze”, kapitalny debiut reżyserski włoskiej aktorki Paoli Cortellesi, przypomina mi, jaką długą i trudną drogę przebyłyśmy jako kobiety, żeby znaleźć się w miejscu, w którym mężczyźni zaczynają się nas obawiać.

Powojenny Rzym, bieda, przeciętna włoska rodzina, w której mąż zaczyna dzień od spoliczkowania żony. Delia (w tej roli reżyserka) zaczyna swój taniec z codziennością od nakarmienia rodziny, a potem rusza w galop od jednej pracy do drugiej, trzeciej. Bo choć w domach, w biznesie, w polityce rządzą mężczyźni, to cała konstrukcja trzyma się dzięki zaradności kobiet.

Film inspirowany życiem babki reżyserki skupia los wielu włoskich kobiet. Ich życiem i ciałami domowi macho kręcili według własnego widzimisię. W ramach patriarchalnego porządku siła i przemoc była, a być może w niektórych rejonach Włoch nadal jest podstawą damsko-męskich relacji. Czarno-białe zdjęcia odsyłają do włoskiego neorealizmu, ale rozpięty między dramatem a komedią film wymyka się konwencji. Delia, z jednej strony bierna wobec przemocowego męża, z drugiej uparcie dąży do celu. Pragnie, żeby jej córka miała lepsze życie. Kiedy zrozumie, że wymarzony kandydat na męża będzie powielał zachowania ojców i dziadków, nie cofnie się przed niczym, żeby nie dopuścić do małżeństwa. Cortellesi, niczym w szkolnej czytance, kreśli obraz sytuacji kobiet w powojennych Włoszech. Nie posyła się ich do szkoły, wystarczy, że będą miały zawód, płaci się mniej niż najgłupszym facetom, nie dopuszcza do głosu, mężczyźni osaczają je zazdrością, którą biorą za miłość. Realizm wzięty jest w nawias, jakby bohaterka chciała się odgrodzić od grozy własnego życia. W wyobraźni zamienia mężowskie razy w taniec z mężem, który po brutalnym wyładowaniu złości przeprasza. Jest nerwowy. Ma prawo, walczył przecież w dwóch wojnach. W rzeczywistości jest życiowym przegrywem bez zawodu, pracy, perspektyw. Ma szczęście, że 70 lat temu kobiety nie miały wyboru.

W filmie nie ma pozytywnych męskich bohaterów, z wyjątkiem amerykańskiego żołnierza, który dla Włoszek staje się ucieleśnieniem snu o mężczyźnie idealnym. Są za to kobiety, które zrozumiały, że jutro należy do nich, pod warunkiem że będą miały odwagę po nie sięgnąć. Ten film to hołd dla nich.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version