Przemek żałuje, że musi wracać do Polski. Na Filipiny przyleciał dla rajskich plaż i znalazł takie. Pokochał też niewymuszony styl życia, dziką naturę i ludzi – ekstremalnie życzliwi. Okazało się, że to jednak za mało.

Przemek ma 40 lat, ale płacze jak mały, bo już za tydzień wejdzie ze swoją żoną i trójką dzieci na pokład samolotu z Manili do Warszawy. Lot w jedną stronę, już nie wrócą na Filipiny. Mieszkali tu trzy lata. Przemek nie ukrywa, że czuje strach i wielki stres z powodu powrotu.

— Startujemy w Polsce znowu od zera, bez stałej pracy. Nie wiem, jak to ogarnę. Dobrze, że chociaż „jarkowe” dostaniemy — mówi i tylko trochę żartuje.

Na Filipinach mieszkali w domu kilkaset metrów od plaży. W Polsce czeka na nich wynajęte dwupokojowe mieszkanie na wsi pod Żywcem.

U niego kolacja, u mnie pora lunchu. W Warszawie zaskakująco wyższa temperatura niż w Calatagan, bo tam zaledwie 23 st. C. Jednak z powodu dużej wilgotności powietrza odczuwają to inaczej. Ciemno za oknami, ale cała rodzina chodzi boso i tylko w szortach. W kuchni zaledwie kilka szafek z rozsuwanymi drzwiczkami i plastikowymi szybkami. Stół przykryty ceratą, krzesła ogrodowe. W przeciwieństwie do turystycznych resortów, wyposażonych według europejskich standardów, domu Przemka nie chłodzi klimatyzacja. W rogu, pod ścianą pracuje po prostu wiatrak.

— Przeprowadzka na Filipiny to był błąd — przyznaje Przemek. Jednocześnie jednak żałuje, że musi wracać. Jechał tu dla rajskich plaż i znalazł takie. Pokochał też niewymuszony styl życia, dziką naturę, z której słyną Filipiny i ludzi, bo ekstremalnie życzliwi.

Nie ma jednak kontraktu na pracę zdalną, jak to jest w trendzie wśród Polaków z etatem w IT. — Ja w excelu niestety, nie robię, a lokalnie mógłbym dostać najwyżej 40 zł dniówki. Nie utrzymałbym ani siebie, ani rodzinny — mówi. Jest elektrykiem i budowlańcem. Pracował na budowach na drugim końcu świata, w Danii. — System był taki: pół roku pracowałem, a w drugiej połowie mogłem z tego żyć na Filipinach — mówi. Obliczył, że na taki styl życia wystarczał zarobek na poziomie 15 tys. zł miesięcznie. Tyle udawało mu się zarobić. Tylko że to wyczerpujące. — Nie dam rady tak dłużej, no i rodzina się buntowała, że mnie ciągle nie ma — mówi.

Wynajęcie dwupokojowego, parterowego domu z kuchnią, tarasem i podwórkiem, kosztowało go równowartość 1200 zł miesięcznie. Za wynajęte w Polsce mieszkanie Przemek zapłaci dwa razy tyle. — I tak koszty życia na Filipinach rosną, nie stać nas też na dobre szkoły. Wracamy do Polski, żeby lepiej wykształcić dzieci — tłumaczy mi.

Calatagan, które Przemek opuszcza, leży na największej wyspie Filipin, zaledwie 130 km od stolicy w Manili. Jak zachwalają hotelarze, tu „nieskończone plaże i zachody słońca spotykają się w jednym punkcie ze spokojem i radością życia”. Turyści co prawda chętniej ciągną na Cebu, gdzie znakomicie się nurkuje albo chcą podziwiać ukryte pomiędzy klifami plaże wyspy Palawan. Calatagan beach zachęca jednak słynnymi, białymi domkami rozciągniętymi na wysokich pomostach w głąb morza. Ale to dla turystów. Miejscowi żyją inaczej. Migranci z Filipin płacą tysiące dolarów nielegalnym agencjom, żeby pojechać w drugą stronę. W marcu telewizja Al-Dżazira podała, że ok. 30 tys. flipińskich pracowników przebywa w Polsce. Większość nielegalnych. — Bida, bida i jeszcze raz bida — przyznaje Przemek.

Egzotyczne wakacje każdego dnia to marzenie, dla którego coraz więcej Polaków interesuje się przeprowadzką na odległe Filipiny. Na pewno nie tak wielu, jak np. do Hiszpanii, jednak w grupach na fejsbuku coraz więcej pada pytań o to, jaki biznes można założyć albo w której części kraju jest najlepszy internet do pracy zdalnej?

Odpowiedzi nie są optymistyczne. „Tajlandia jest dużo tańsza” — czytam. Albo: „Po ośmiu latach mieszkania na Filipinach wróciłam. Musisz mieć solidne zaplecze. Również rezerwę na ewentualny powrót do Polski. Widziałam niejednego obcokrajowca na bruku”.

Rafał Baran, autor vloga „Życie na Filipinach” na YouTube przyznaje, że coraz częściej piszą do niego Polacy, którzy planują taką przeprowadzkę. Nakręcił na tej podstawie kilka odcinków. W jednym rozprawił się z pomysłem, żeby znaleźć na Filipinach młodszą przyjaciółkę, i w ten sposób kupić mieszkanie bądź lokal na restaurację, bo tylko obywatel Filipin może tu nabyć nieruchomości. Sęk w tym, że to akurat częsty model lokalnego przekrętu, na który łowi się naiwnych obcokrajowców.

Baran stara się więc studzić ich zapał: — Jeśli masz etat i możesz pracować zdalnie, przyjeżdżaj. Jeśli nie, weź pod uwagę, że znalezienie pracy na Filipinach praktycznie graniczy z cudem — mówi. Przeciętny Filipińczyk, np. kelnerka w restauracji w mieście, zarabia 400-500 peso, czyli ok. 30 zł na dzień i to jest maksimum tego, co może osiągnąć. Plus napiwki, to da mniej niż 1 tys. zł miesięcznie. — Wystarczy, żeby przeżyć, ale bardzo skromnie — mówi Baran. Nagrał jednak odcinek vloga o tym, jak przeżyć miesiąc na Filipinach za tysiąc złotych. — Da się. Trzeba jednak wiedzieć, że zjesz posiłek za równowartość 5 zł i będziesz nawet najedzony. Tylko że to będzie porcja ryżu z warzywami. Na obiad to samo, na kolację też. No więc miesiąc da się to wytrzymać, ale kolejny byłby już koszmarem. Nie pójdziesz też do restauracji, tylko weźmiesz najtańszy street food. Wszędzie będziesz chodzić pieszo, bo wynajęcie skutera to już 300 zł miesięcznie. Nie dostaniesz pokoju z klimatyzacją, bo prąd jest drogi. A jeśli znajdziesz taniutkie mieszkanie — bo można wynająć takie w niskim standardzie za ok. 400 zł miesięcznie — to ściana będzie bambusowa i będzie przez nią prześwitywać słońce. No i będzie to 25 m kw. Do tego dochodzą takie okoliczności, że czasem wyłączają prąd na kilka godzin. Wtedy nie działa internet, a w toalecie — pompa wody. Dlatego Filipińczycy zaopatrują się we własne agregaty i wodę na zapas, a w łazienkach zazwyczaj stoi wiadro z nabierakiem.

— Jest biednie, ale też znowu nie jakiś „Trzeci Świat” — broni Przemek. Właśnie pożegnał na zawsze kobietę, od której regularnie kupował ryby na targu. — Będę tęsknił, bo tu panuje super luz. Na pięknej plaży bywałem codziennie, z targu przynosiłem świeże ryby. Dzieci wychowuje się do samodzielności, a nie na niedorajdy.

— Podoba mi się, że przyroda nadal jest tu dzika — chwali Baran. — Pracę kończę tak naprawdę w środku dnia i w krótkim czasie mogę dojechać do resortu na basen, z wejściówką za 10 zł i wypić mango shake’a za 6 zł. Jemy też zazwyczaj poza domem, bo to nas kosztuje może z 10 proc. drożej, niż gdy sami gotowaliśmy, a oszczędza czasu i zachodu. A na weekend możemy pojechać na inną, równie malowniczą wyspę — mówi. Mieszka w 120-tysięcznym Dumaguete, w środkowym regionie Visayas, na wyspie Negros. To miasto wygrało kilka razy konkurs na najlepsze miejsce na emeryturę, bo jest w centralnym punkcie kraju i ma dobry dostęp do komunikacji oraz wysoką dostępność świadczeń zdrowotnych.

Baran mieszka na Filipinach prawie dziesięć lat. Ma tę przewagę, że jako informatyk zarabia wystarczająco dużo i może pracować zdalnie. — Przyjechałem turystycznie, nie za dużo wiedziałem o Filipinach. Ponieważ to daleko, a loty nie są tanie, wystąpiłem o dwumiesięczną wizę i zostawiłem otwarty bilet powrotny. Nie wiedziałem, czy mi się spodoba na tyle, żeby tak długo zostać. Dosłownie jednak po tygodniu, no może po dwóch poczułem, że to jest to. Całkowicie inna mentalność, wszystko na odwrót niż w Europie. Zero pośpiechu, zero pogoni za kasą. Pierwszy raz w życiu doświadczyłem, że można żyć, tak jakby się było non stop na wakacjach, że można tak funkcjonować na co dzień — mówi. Potem zdarzyły się dwie rzeczy, które przesądziły o tym, że Rafał Baran został na stałe na Filipinach — najpierw właściciel nowo otwieranej restauracji zaproponował mu wynagrodzenie plus mieszkanie i wyżywienie w zamian za to, że zajmie się marketingiem jego firmy. Poza tym — zakochał się i ożenił z Filipinką.

***

— Na Filipinach mój 12-letni syn jeździł skuterem i nikt nie wymagał od niego prawa jazdy. A ja go wiozę do kraju, gdzie na rower będzie musiał wkładać nakolanniki — denerwuje się Przemek.

Na staromodnych, beżowych kafelkach tarasu w jego filipińskim domu stoi już dziesięć walizek wypchanych ciuchami, zabawkami i kuchennymi przyborami. Każda waży więcej niż 20 kg. I tak wszystkiego nie zabrali. Mikrofalówkę trzeba będzie znowu kupić, podobnie jak rowery, skuter czy samochód. Wyprzedawali, co się dało, drobniejsze rzeczy na e-bayu. Kiedy sprowadzali się do Filipin, opłacili pół kontenera ze swoimi rzeczami i meblami. W drugą stronę tak to nie działa — takie usługi nie istnieją.

Na tarasie w domu Przemka stoi mnóstwo plastikowych pojemników z odzieżą, zabawkami i książeczkami. Wszystko musi zostać. Zostanie też tricycle, czyli pojazd — krzyżówka rowera, rikszy i busa, którym żona Przemka, Marvelyn woziła dzieci 2 km do szkoły.

Marvelyn rozumie polski, choć woli mówić w j. angielskim. Nie płacze z powodu przeprowadzki, mimo że miałaby więcej powodów niż mąż, bo na miejscu zostawia dorosłego syna i dorastającą córkę z pierwszego małżeństwa. Córka po ukończeniu szkoły ma do niej dołączyć w Polsce.

— Urodziłam się na FIlipinach, ale pracowałam w Europie przez kilkanaście lat. Nie boję się tej przeprowadzki — mówi Marvelyn. Zna też Beskidy, bo mieszkali już w Polsce i tu urodziła się ich najmłodsza córka. Ma 6 lat i od września pójdzie do polskiej szkoły. Mówi głównie po angielsku. Starszy syn, 12-letni Antoni marzy o tym, żeby zostać rybakiem, jak na prawdziwego mieszkańca Calatagan przystało.

***

Baran przyznaje, że po początkowym zachwycie nad życiem na Filipinach przyszło otrzeźwienie. — Długo trzymało mnie to cudowne zauroczenie Filipinami. Nauczyłem się żyć jak Filipińczyk, tym co przyniesie kolejny dzień. Wystarczyło, żebym miał co jeść, gdzie spać i co włożyć na grzbiet. Bawiło mnie, gdy koledzy przysyłali zdjęcia z nowymi samochodami albo chwalili się wakacjami. Ja nie planowałem niczego i to było bardzo ożywcze. Aż urodziła mi się córka. Pomyślałem, że lepiej byłoby jednak zostawić jej jakiś kapitał po sobie. I zabrałem się do roboty — mówi. Tym bardziej, że zauważa wzrost cen. — Na przełomie tych kilku lat widać różnice. Na początku mojego pobytu można było naprawdę bardzo tanio znaleźć mieszkanie, takie, powiedzmy, dwupokojowe było dostępne w granicach 600-700 zł. Dzisiaj wynajęcie przyzwoitej kawalerki w mieście — czyli pokoju z aneksem kuchennym i living roomem to już ok. 20 tys. peso, czyli 1600 zł — mówi.

Pytam go, co poradziłby Polakom, którzy chcą się przeprowadzić na Filipiny? — Zostawcie sobie wyjście awaryjne i drogę odwrotu. Nie sprzedawajcie wszystkiego na rympał, bo takich napaleńców jest wielu, którzy nie byli nigdy na Filipinach i nagle sprzedają swój dom i lecą na koniec świata. A potem nie mają za co i do czego wracać.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version