Politycy Prawa i Sprawiedliwości wystartowali jako pierwsi z gratulacjami dla Donalda Trumpa. W obozie Jarosława Kaczyńskiego panuje euforia, jakby ta wygrana automatycznie oznaczała zwycięstwo prawicy w polskim wyścigu prezydenckim.

Posłów poniosło do tego stopnia, że pierwszy raz w polskim Sejmie skandowano nazwisko zwycięzcy wyborów w innym kraju. To była scena, jakiej nikt się chyba nie spodziewał. Na mównicę wyszedł poseł Jarosław Sachajko z koła Wolni Republikanie, żeby w imieniu swojej formacji — liczącej obecnie trzy osoby — pogratulować Donaldowi Trumpowi zwycięstwa w wyborach. Posłowie PiS wstali na to z miejsc i na stojąco skandowali „Donald Trump, Donald Trump”. Trudno o większy dowód na to, że mają nadzieję, że teraz im spełni się amerykański sen.

To, że PiS bliżej do Donalda Trumpa a Koalicji Obywatelskiej do Kamali Harris jest oczywiste. Nie trzeba być ani wybitnym analitykiem, ani znawcą amerykańskiej, czy polskiej sceny politycznej. Jednak stosowanie prostych wytrychów myślowych o tym, że teraz Trump wesprze PiS w walce o prezydenturę w Polsce, albo że jego wygrana może, jakkolwiek wpłynąć na nadzieje i lęki wyborców, może okazać się bardzo niebezpieczną polityczną pułapką. Amerykańska kampania i wybory niosą jednak kilka lekcji dla polskiego starcia.

PiS już de facto ogłosiło zwycięstwo. Nie Donalda Trumpa, ale własne za siedem miesięcy. Bo przecież skoro Ameryka wybrała konserwatystę, to Polska na pewno zrobi to samo. Andrzej Duda chyba nigdy nikomu nie pogratulował tak szybko. Cztery lata temu Joe Biden po kilku godzinach dostał gratulacje z powodu udanej kampanii, a na gratulacje z powodu wygranej musiał czekać do zaprzysiężenia. Teraz jest dużo emotek i emocji.

x.com

Reszta polityków PiS mówi o powrocie normalności, rosnącej nadziei, wyciąganiu lekcji z kampanii i dobrych prognozach.

— Teraz trzeba by jakoś to zaplanować, żeby udało się Trumpa ściągnąć do nas na jakiś wiec, spotkanie — marzą na gorąco politycy PiS, zapominając, że spotkanie z Trumpem byłoby też spotkaniem z Tuskiem i Hołownią, bo w czasie wizyty amerykańskiego prezydenta trudno pominąć premiera czy drugą osobę w państwie. W dodatku w przyszłym roku Polska obejmuje prezydencję w Unii Europejskiej i to Donald Tusk może być tym przywódcą europejskim, który zorganizuje pierwsze spotkanie wspólnoty z nowym/starym amerykańskim prezydentem.

Ale poza marzeniami w PiS zaczyna się także rozmowa o strategii i o tym, jak doświadczenie amerykańskie wykorzystać w polskiej kampanii. Już w tej chwili widać, że w partii będą dwa nurty. Jeden przekonujący, że Trump wygrał, bo był radykalnie konserwatywny i zdecydowany w takich kwestiach jak mniejszości seksualne czy prawo do aborcji, i drugi, że właśnie unikanie tych tematów zapewniło mu zwycięstwo. W amerykańskiej kampanii wyraźnie widać było, że kręci się ona wokół czterech tematów zaskakująco podobnych do tego czym żyje polska scena polityczna — gospodarka, granica, aborcja i demokracja. Dokładnie wokół tych tematów będzie się skupiała także nasza kampania wyborcza.

— Od roku jest chyba jasne, że tematy aborcji, czy LGBT są dla nas niekorzystne. Straciliśmy na tym i raczej niewiele się zmieni — uważa część naszych rozmówców z tej bardziej centrowej frakcji PiS.

Zdaniem naszych rozmówców PiS powinno skierować kampanię na tory gospodarcze i dotyczące bezpieczeństwa, a nie wikłać się w kolejne światopoglądowe spory. Ale w PiS są też politycy, którzy przekonują, że trzeba iść drogą radykalizmu także w sprawach światopoglądowych.

— Trump bardzo wyraźnie prezentował swoje stanowisko w sprawie usuwania ciąży czy przywilejów dla LGBT. Trzeba podkreślać, że my nie pójdziemy drogą liberalizacji — przekonują jastrzębie.

Jednak od dawna w PiS jest przekonanie, że na wyniku wyborów z 2023 r. zaważyło właśnie orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 2020 r. zaostrzające prawo aborcyjne. Wtedy PiS bezpowrotnie straciło głosy kobiet, co przyznawał także Jarosław Kaczyński. Znacznie bezpieczniejsze dla PiS byłoby mówienie o inflacji, kosztach energii czy ogólnie kosztach życia.

PiS będzie także zadawało wciąż to samo pytanie „jak obecnie rządząca koalicja zamierza współpracować z administracją Trumpa, skoro całkiem niedawno przyszły wiceprezydent J.D. Vance oskarżał Donalda Tuska o wprowadzanie w Polsce dyktatury”.

Ale na to odpowiedź jest dość prosta, bo Koalicja Obywatelska nie popełniła błędu Andrzeja Dudy sprzed czterech lat. Donald Tusk pogratulował Donaldowi Trumpowi natychmiast, kiedy tylko stało się jasne, że jego wygranej nic nie zagraża.

x.com

W dodatku do gratulacji natychmiast ustawili się potencjalni kandydaci Koalicji Obywatelskiej na prezydenta. Szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski i prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski.

x.com

x.com

W KO trwa akademicka dyskusja i nakręcenie wewnątrzpartyjnej rozgrywki, ale realnie chyba nie ma to większego znaczenia.

Radosław Sikorski ma atut w postaci znajomości amerykańskiej polityki, meandrów życia Waszyngtonu, a jego syn służy w amerykańskiej armii, co w rozmowach z Trumpem mogłoby być atutem. Jednocześnie małżonka Radosława Sikorskiego Anne Applebaum jest jedną z bardzo ostrych krytyczek polityki Donalda Trumpa, co może być przeszkodą.

Rafał Trzaskowski jest politykiem znacznie bardziej liberalnym niż Trump, ale w kontaktach bilateralnych ma to raczej drugorzędowe znaczenie. Znaczenie będą miały amerykańskie interesy w Polsce.

I to może być prawdziwy problem dla PiS. Andrzej Duda miał niezaprzeczalną polityczną chemię z Donaldem Trumpem w czasie jego pierwszej prezydentury, ale za tą chemią szły także poważne pieniądze.

Jednak teraz sytuacja jest zupełnie inna. To nie prezydent, a rząd decyduje o wydatkach i ani kandydat PiS, ani obecny prezydent nie mogą niczego amerykańskiej administracji obiecać. Polityka to nie jest pochodna sympatii, czy sentymentów, tylko interesów. Trump musi brać pod uwagę także to, że z obecną polską władzą będzie musiał się układać prawie przez całe urzędowanie, a to może bardzo skutecznie ochłodzić jego dotychczasową sympatię do PiS.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version