Konfederacja wzmogła się znów w sprawie ochrony zwierząt, a ściślej – gardłuje przeciw obywatelskiemu projektowi ustawy o ochronie zwierząt.
Strona oficjalna Konfederacji aż puchnie od materiałów przeciw ustawie, a więc zakazowi trzymania psów na łańcuchach, obowiązkowi czipowania zwierząt domowych i kastracji, gdy zwierzęta nie są przeznaczone na rozmnażanie. Generalnie cały projekt ustawy mającej poprawić warunki życia zwierząt, tych w domach, w schroniskach i tych gospodarskich, do szewskiej pasji doprowadził psożerców.
Konfederaci wypowiadali się już publicznie za jedzeniem psiego mięsa. Bo dla nich „mięso to mięso”, jak głosiła Natalia Jabłońska, kandydatka na posłankę, którą Konfa w obliczu tego szaleństwa musiała szybciutko usunąć z list, choć nie powstrzymała swojego dyżurnego neandertalczyka Dobromira Sośnierza, który Jabłońską poparł. Sam Sośnierz powracał później, protestując przeciw zakazowi strzelania petardami, bo „psy się trochę poboją i im przejdzie”. Zakaz używania petard i fajerwerków, które do panicznego strachu doprowadzają zwierzaki domowe, też zawarty jest w projekcie ustawy.
Konfederacja głośniejsza przed sylwestrem
Na jakiś czas sprawa ucichła i Konfederacja mogła zająć się w spokoju działalnością antyeuropejską, antyukraińską oraz bronieniem starych samochodów przeciw strefom czystego powietrza. Teraz jednak im bliżej sylwestra, gdy każdy konfederata chce odpalić domowy arsenał pirotechniki, odezwał się ich naturalny instynkt, który z powodów strategicznych starali się ukrywać, by ściągnąć głosy tych, którzy już nauczyli się czytać i pisać. Chłopcy (i kilka dziewcząt) lubią po prostu strzelać, lubią trzymać psy na łańcuchach, lubią chodzić w naturalnych futrach, nie oparliby się dobrze wysmażonemu psu z grilla – to są zupełnie naturalne potrzeby każdego, kto żyje mentalnie we wczesnym średniowieczu.
Doprawdy, założyć partię polityczną, zbudować struktury, włożyć wielki wysiłek w to, żeby udawać nowoczesną prawicę, prawdziwych patriotów, uparcie bajerować, że najważniejsza jest gospodarka, wprowadzić do Sejmu i wysłać do Brukseli swoich posłów wyłącznie po to, żeby móc walczyć o prawo do gnębienia zwierząt? Na swój sposób imponujące.
Biedni konfederaci, żeby przykryć co jakiś czas wypływającą „piątkę Mentzena” („nie chcemy Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej”), zajęli się walką z „piątką dla zwierząt”, bo tak widzą projekt „Stop łańcuchom”. Krzysztof Bosak płaczliwie zawodzi o „mafii prozwierzęcej”, tworzonej przez lewactwo, które chce totalnej zmiany społecznej, żeby ludzie byli gorzej traktowani niż zwierzęta, no i żeby różni dziwni macherzy zarobili na tym pieniądze. Osobiście wolę zapisać się do „mafii prozwierzęcej”, niż mieć do czynienia z mafiosami trzymającymi psy na łańcuchach albo katującymi psy, ale Bosak ma rację, gdy mówi o absurdalnych rozmiarach kojców, jakie są proponowane w projekcie. I jest tam wiele paragrafów do dyskusji, jak niska wysokość pensji dyrektora schroniska i weterynarzy w tymże, ale wgryzłem się w treść projektu i mogę to wszystko Bosakowi wytłumaczyć. Nie wiem, czy da się cokolwiek wytłumaczyć Mentzenowi, ale zróbmy wokół tego projektu debatę kandydatów na prezydenta. Niech Nawrocki, Trzaskowski, Mentzen, Hołownia i ktoś z lewicy, gdy ta wreszcie się ogarnie i zgłosi kandydatkę, przeczytają projekt i niech się o nim wypowiedzą publicznie.
Jakby Mentzen nie śpiewał i stepował, jakby Bosak nie udawał cywilizowanego, jakby obaj nie byli piękni i nowocześni, to zawsze zza dobrych garniturów wyłoni się jaskiniowiec, dla którego dobro przemysłu futrzarskiego jest sprawą racji stanu, bo przecież jak zakażą nam tu mordować przemysłowo zwierzęta futerkowe, to polskie rolnictwo upadnie. Troska konfederatów o dobro hodowców zwierząt futerkowych jest zadziwiająca. Zupełnie przypadkiem Ewa Zajączkowska-Hernik, jedna z najbardziej prominentnych osób w Konfederacji, przez lata była związana z futrzarstwem.
No, św. Franciszkami to bracia konfederaci nie są, ale przecież nikt nie podejrzewa, że Bosak, Mentzen czy Zajączkowska-Hernik są chrześcijanami. Katolikami owszem, niech będzie, ale od razu chrześcijanami? Przesada. Lecz na usprawiedliwienie konfederatów przyznajmy, że św. Franciszek to jednak aberracja Kościoła katolickiego, a nie norma, facet miał najpewniej trochę poprzestawiane w głowie. Kłopot polega na tym, że jak człowiek sięgnie po oficjalną wykładnię prawdy objawionej, czyli Katechizm Kościoła Katolickiego, to może mu się pomieszać wszystko, bo nie daje on jednoznacznych odpowiedzi na nasze rozterki.
Przykazanie życzliwości wobec zwierząt
Punkt 2457 jest tak pokrętny, jak tylko może być kościelna dialektyka. Bo co znaczy zdanie „Zwierzęta zostały powierzone człowiekowi, który jest zobowiązany do życzliwości wobec nich. Mogą one służyć słusznemu zaspokajaniu potrzeb człowieka”? Nie trzeba być betonowym konfederatą, żeby ten zapis katechizmu zinterpretować tak, że mam obowiązek być życzliwy dla swojego psa, ale jeśli pojawi się potrzeba, by zatłuc go kijem, a potem usmażyć i zjeść, to jest to słuszne zaspokojenie moich potrzeb. Nie bez powodu papież Franciszek, którego imię powinno obligować do większej wrażliwości na los zwierząt, wpadł w furię, gdy jakaś kobieta na placu św. Piotra poprosiła go o pobłogosławienie jej psa, którego nazwała swoim dzieckiem. Bergolio krzyczał: „Tyle dzieci głoduje, a pani z psem!”.
Punkt 2418 KKK mówi z kolei, że co prawda „sprzeczne z godnością ludzką jest niepotrzebne zadawanie cierpienia zwierzętom” i że można kochać zwierzęta, ale nie można ich kochać tak jak ludzi. Czy to znaczy, że bardziej niż swojego psa mam kochać Mentzena? Mniej kochać psa niż Bosaka? Nie tak mocno kochać psa, jak kochać Zajączkowską-Hernik? Im bardziej będę kochał psa, tym jeszcze silniej będę musiał kochać Mentzena, Bosaka i Zajączkowską, a wręcz Sośnierza? W końcu Sośnierz na zdjęciach w futrze i z zarostem wygląda jak spory pies, co prawda mało udomowiony, ale człowiek o dobrym sercu byłby w stanie zaopiekować się Sośnierzem i nawet go uszczęśliwić.
Może gdybym miał w domu Sośnierza, którego musiałbym karmić, wyprowadzać na spacer, zbierać do torebki odchody Sośnierza, ale w zamian Sośnierz odwdzięczałby się przywiązaniem, machał ogonem z radości, gdy wracam do domu, lizał po ręce, cieszył się, gdy rzucam mu piłeczkę albo szalał z radości, gdy daję mu gryzaka, tobym Sośnierza kochał mocno i dbałbym o niego tak, jak każdy normalny człowiek. Wychowywanie psa to nie jest żadna lewacka fanaberia, to odpowiedzialność i troska. Można być nawet prawicowcem, żarliwym katolikiem, nawet księdzem (no, tu mnie poniosło) i otaczać miłością żywe stworzenia, nawet jeśli nie są ludzkimi dziećmi. Czy ja bym trzymał Sośnierza na łańcuchu i strzelał mu nad uchem petardami w sylwestra? W życiu! Siedziałbym z Sośnierzem w łazience, gdy ten dygotałby ze strachu, i głaskałbym go uspokajająco.
Trudno się dziwić ludziom, że wolą wychowywać czworonoga, którego traktują jak najbliższe sobie stworzenie, zamiast szarpać się z niewdzięcznym bachorem. Człowiek z wyobraźnią, uświadomiwszy sobie, że jak spłodzi potomstwo gatunku ludzkiego, z którego mu może wyrosnąć mały Mentzen, Sośnierz albo mała Zajączkowska, natychmiast leci do schroniska adoptować psa.