Sąd Rejonowy w Warszawie odmówił wpisania do Krajowego Rejestru Sądowego likwidacji Polskiego Radia. Politycy PiS w mediach społecznościowych triumfują. Poseł Krzysztof Szczucki wzywa nową ekipę w mediach publicznych, by się pakowała, a PiS na oficjalnym profilu partii pisze: „Mieliśmy rację, pułkownik Sienkiewicz złamał prawo!”.
Czy wyrok Sądu Rejonowego oznacza, że plan koalicji 15 października na uzdrowienie sytuacji w mediach publicznych zakończył się klęską? Czy jak w piątek wieczorem pod więzieniem, gdzie karę odbywa Maciej Wąsik, fantazjował Jarosław Kaczyński, media publiczne znów zaczną działać tak, jak przed grudniem 2015 r.?
Najkrócej mówiąc: nie. Poniedziałkowa decyzja sądu nie zmienia jeszcze niczego w prawnej sytuacji Polskiego Radia, można się od niej odwołać do sądu gospodarczego, a nawet jeśli on utrzyma dzisiejszą decyzję, to przysługuje od niej kolejne odwołanie. Postanowienie sądu dostarcza jednak PiS politycznego paliwa i jeszcze bardziej zwiększa zamieszanie wokół mediów publicznych.
Czy można postawić Polskie Radio w stan likwidacji?
Wpisy do KRS mają na ogół charakter deklaratoryjny. Orzekająca w sprawie referendarz sądowa Karolina Ilczuk stwierdziła jednak w uzasadnieniu swojego postanowienia, iż nie oznacza to, że sąd rejestrowy pełni wyłącznie techniczną funkcję, w sytuacji, gdy ma wątpliwości co do zgodności z prawem uchwały wprowadzającej zmiany w spółce kapitałowej, może odmówić jej wpisania do rejestru.
Zdaniem referendarz, prawo pozostaje bardzo nieprecyzyjne w kwestii tego, czy taką spółkę jak Polskie Radio S. A. można w ogóle postawić w stan likwidacji. Przepisy prawa nigdzie nie dają wprost właścicielowi – Skarbowi Państwa – takiej możliwości, nakładają za to na państwo prowadzenie i utrzymywanie publicznej radiofonii i telewizji, w tym wymienionego z nazwy Polskiego Radia. Tym różni się, jak zaznacza uzasadnienie, sytuacja z Polskim Radiem S.A od tej z lokalnymi rozgłośniami Polskiego Radia – jak mazowieckie RDC czy Radio Katowice – których likwidacje są już wpisywane przez sądy do rejestru. Prawo nie nakłada bowiem na państwo wprost obowiązku prowadzenia tych spółek. Wyprowadzenie możliwości postawienia Polskiego Radia w stan likwidacji z ogólnych przepisów Kodeksu Spółek Handlowych byłoby zdaniem sądu przyznaniem Ministrowi Kultury – sprawującemu nadzór właścicielski nad mediami publicznymi – kompetencji, które nie zostały mu wprost przyznane ustawą, co byłoby sprzeczne z zasadą legalizmu.
Sąd stwierdza też w uzasadnieniu, iż istnieją poważne przypuszczenia, że likwidacja nie ma tak naprawdę na celu likwidacji Polskiego Radia, tylko przejęcie kontroli nad tym medium w pozaustawowy sposób. Dokonanie wpisu mogłoby więc prowadzić do sytuacji, w której po podobne narzędzia rządzący będą sięgać po każdej zmianie władzy. Pozwalałoby to na całkowitą marginalizację instytucji, która zgodnie z konstytucją posiada kluczową odpowiedzialność za działanie mediów publicznych – Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.
Wyrok polityczny?
Można mieć wątpliwości czy to sąd rejestrowy powinien rozstrzygać w kwestii interpretacji kluczowych zapisów ustawy o radiofonii i telewizji, czy konstytucyjnych kwestii dotyczących relacji między rządem a KRRiT. Prawo nigdzie nie zakazuje też wprost postawienia Polskiego Radia w stan likwidacji, interpretacja stanu prawnego przez sąd będzie więc z pewnością kontestowana.
Ze strony koalicji 15 października już płyną głosy, że mamy do czynienia z politycznie motywowanym aktywizmem sędziowskim, a wyrok nie ma się szans utrzymać w dalszym postępowaniu. Politycy formacji, łącznie z ministrem Sienkiewiczem, przypominają, że na czele sądu, który wydał wyrok stoi osoba nominowana przez uznawanego za człowieka Ziobry Łukasza Piebiaka.
Jakie nie byłyby motywacje sądu rejestrowego, jego decyzja wchodzi w sam środek politycznego sporu i będzie interpretowana w polityczny sposób. Jest zastanawiające, że uzasadnienie nie odnosi się w ogóle do tego, jaką sytuację zastał nowy rząd w mediach publicznych. Zostały one przecież faktycznie „sprywatyzowane” przez jeden polityczny obóz, służyły mu jako propagandowe przekaźniki, naruszając wszelkie zobowiązania, jakie na media publiczne nakłada ustawa o radiofonii i telewizji. Choć w Polskim Radiu problem nie przyjął nigdy aż tak drastycznych rozmiarów, jak w TVP, to i państwowa rozgłośnia nie była od niego wolna. Rząd, realizując swoje obowiązki wobec spółki, także nie mógł przejść do porządku dziennego nad tym stanem rzeczy.
Co z tego zrozumie niezaangażowany środek?
Ministerstwo Kultury wydało od razu uspokajający komunikat, przypominający, że do realnego zakwestionowania zmian, jakie dokonały się w mediach publicznych od wyroku z poniedziałku, prowadzi jeszcze długa droga prawna. Co, jeśli kierując się podobną logiką, sąd rejestrowy odmówi też wpisania likwidacji TVP i Polskiej Agencji Prasowej do KRS?
PiS znajdzie się w amoku. Partia Kaczyńskiego będzie krzyczeć o „bezprawnej okupacji mediów publicznych przez ludzi płk. Sienkiewicza”, być może zorganizuje kolejny „marsz wolnych Polaków”, gdzie Michał Adamczyk wystąpi jako „prawomocny” szef Telewizyjnej Agencji Informacyjnej.
Jak dalece jednak ta gorączka PiS może realnie zaszkodzić rządzącej koalicji? Wszystko zależy od tego, czy partia Kaczyńskiego będzie umieć dotrzeć ze swoim przekazem o „bezprawiu w mediach publicznych” do niezaangażowanego środka i najmniej antypisowskich wyborców koalicji 15 października. Gdyby propagandzie PiS udało się faktycznie wytworzyć wątpliwości co do tego, czy działanie rządu w sprawie mediów publicznych jest legalne wśród niespecjalnie zaangażowanych w polityczny konflikt wyborców, gdyby partia była w stanie winą za chaos wokół mediów obarczyć rząd, mógłby on mieć problemy.
Na szczęście dla koalicji 15 października PiS nie jest dziś partią, która potrafiłaby mówić do kogokolwiek poza bańką swojego najtwardszego elektoratu. Zwłaszcza w sprawach mediów publicznych. Bo niezależnie od wszystkich prawnych wątpliwości wokół działań ministra Sienkiewicza, większość Polaków nie chce powrotu na antenę Kani, Pereirów, Adamczyków i Rachoniów, a wraz z nimi mało inteligentnej, za to niezwykle nachalnej propagandy i zwykłego hejtu.
Uciec do przodu
Możliwe, że zanim cała ścieżka prawna w kwestii wpisu likwidatorów do rejestru się wyczerpie, będziemy już po nowych wyborach prezydenckich, a w Pałacu będzie ktoś, gotów podpisać nową, przygotowaną przez sejmową większość, ustawę medialną. Jednocześnie warto, by obóz rządowy i nowe władze mediów publicznych zrobiły kilka kroków do przodu, tak, by nie bronić się ciągle przed atakami PiS.
PAP przestało być partyjnym biuletynem Nowogrodzkiej, z Polskiego Radia i TVP zniknęła skrajnie jednostronna propaganda i agresywny hejt wymierzony w politycznych przeciwników PiS i różne grupy, którymi radykalna prawica skupiona wokół Kaczyńskiego straszyła swoich wyborców. To wielka zmiana na lepsze. Po przywróceniu w mediach publicznych elementarnych standardów warto jednak zadbać o to, by zwiększyć pluralizm obecnych w nich głosów, także tych konserwatywnych – co nie musi oznaczać od razu PiS-owskich. Takie media będą dowodem na to, że PiS broni nie pluralizmu i interesów konserwatywnego elektoratu, ale czasów, gdy mógł ręcznie sterować mediami publicznymi.
Rząd powinien też uruchomić maksymalnie szerokie i jak najlepiej nagłośnione konsultacje nad nową ustawą medialną, wprowadzającą media publiczne w XXI w. Warto zacząć nad nią pracę już teraz, tak, by gdy tylko w Pałacu Prezydenckim pojawi się ktoś inny niż Andrzej Duda, nowa ustawa mogła zostać od razu podpisana. Co zamknie temat – o ile populiści znów nie przejmą kontroli nad Polską.