4 czerwca 2024 r. zaczęła się w Polsce kampania prezydencka. Dla Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego to zapewne ostatnia ich walka o wszystko.

Za rok jest szansa na to, że będziemy mieć poważnego prezydenta. Kogoś, kto jest szanowany na świecie i traktowany serio. Mamy wszyscy szansę na dokończenie procesu zmian, zabezpieczenia demokracji, przestrzegania praw kobiet. Możemy mieć prezydenta, który słucha, nikogo nie piętnuje – powiedział na scenie ustawionej na placu Zamkowym Rafał Trzaskowski.

Wtorek 4 czerwca. Na zaproszenie Donalda Tuska przyszło 20-30 tys. ludzi, by świętować 35. rocznicę historycznych wyborów z 1989 r. Premier apeluje o głosowanie w eurowyborach, Trzaskowski korzysta z okazji, że poza liderem swojej partii jest jedynym czynnym politykiem występującym przed tłumem i daje sygnał do rozpoczęcia kampanii w prezydenckim wyścigu, do którego został niespełna rok.

I chociaż – zapewne z wrodzonej skromności – swojego nazwiska prezydent stolicy nie wymienia, to tysiące ludzi na placu Zamkowym doskonale wiedzą, o kim mowa i zaczynają skandować: „Rafał, Rafał, Rafał”.

Pod sceną, wśród politycznych przyjaciół Rafała Trzaskowskiego, tuż obok Sławomira Nitrasa i Barbary Nowackiej, stoi Radosław Sikorski. Zaledwie dzień wcześniej zaskoczył chyba wszystkich.

– Każdy polityk o tym myśli – odpowiedział szef MSZ na pytanie Dominiki Wielowieyskiej w TOK FM, czy myśli o starcie w wyborach prezydenckich. Nie każdy polityk myśli o prezydenturze, ale akurat Sikorski na pewno, i to od lat. Pytany o to na sejmowych korytarzach mówi tylko „dziękuję bardzo, do widzenia”, a przyparty do muru w programach na żywo wspina się na szczyty dyplomacji, żeby przypadkiem nie odpowiedzieć tak albo nie. Ale sygnał poszedł w świat i teraz Sikorski będzie czekał, jak zareaguje „kierownik”. Jego polityczni przyjaciele na pytania, czy Sikorski naprawdę ma w planie start w wyborach, odpowiadają: „Niech pani zapyta Tuska”.

– Radek ma ambicje i nigdy się z nimi nie ukrywał. W 2010 r. wystartował w prawyborach Platformy, w 2015 r. było oczywiste, że kandydatem będzie Komorowski, ale już w 2020 r., kiedy pojawił się temat wymiany Kidawy-Błońskiej, mówił, że „jeśli pojawi się przestrzeń”, to być może będzie kandydował – tłumaczą, oczywiście anonimowo, politycy PO.

Ta przestrzeń znów się pojawiła wraz z kolejnym zapewnieniem Tuska, że prezydentura go nie interesuje. – Radek daje sygnał, że jest gotowy, a Donald w tej chwili nie ma zamiaru tych ambicji gasić w zarodku, bo niby dlaczego miałby to robić? Jest ktoś, kto może zmotywować Rafała do walki i pokazuje, że Trzaskowski to niejedyny wybór „kierownika” – mówi nasz rozmówca.

Radosław Sikorski waży dziś politycznie znacznie więcej niż 14 lat temu, kiedy próbował swoich sił w starciu z Bronisławem Komorowskim. Bez pardonu wchodzi w konflikt z prezydentem, celnie punktuje Andrzeja Dudę i broni swoich racji. Ma do tego mandat jak mało kto oprócz Tuska, bo jest politykiem rangi międzynarodowej. Jako szef polskiej dyplomacji miał kilka doskonałych wystąpień (jak choćby w ONZ w odpowiedzi na rosyjskie kłamstwa) i wywiadów dla zagranicznych mediów, które odbiły się szerokim echem. To Sikorski żąda od Białorusi „wydania mordercy polskiego żołnierza”. Jest twardy, bezkompromisowy i nie gryzie się w język, co bywa też jego największą wadą. Ale w Platformie są politycy, którzy zastanawiają się, czy to właśnie nie ktoś taki jest teraz potrzebny.

– Od kilku miesięcy buduje się z myślą o przyszłości. Pytanie tylko, czy to jest przyszłość w kraju, czy w Europie – mówi nam polityk, który rozmawiał z Sikorskim o jego planach. – Wciąż jest otwarta kwestia teki unijnego komisarza obrony, ale to funkcja bardziej gospodarcza, dotycząca zbrojeń niż związana ze wspólną polityką obronną, więc Radek nie jest przekonany. Gdzieś tam majaczy fotel wysokiego przedstawiciela Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa, ale tego raczej nie dostanie. Ale nasz MSZ to jest dla niego za mało.

Sceptycy w Platformie narzekają, że Sikorski nie ma luzu, który tak doskonale sprawdza się w kampanii, a ta prezydencka jest najbardziej bezpośrednią w polskich wyborach. Doskonały jest w tym ich zdaniem Rafał Trzaskowski. – On lubi ludzi, ludzie lubią jego i wszystko razem doskonale gra – słychać w PO. Tylko czy na pewno?

– Od jakiegoś czasu trwa powolne wycieranie kandydata Trzaskowskiego z etapu bycia kandydatem – twierdzi dr Mirosław Oczkoś, specjalista od wizerunku politycznego. – Gdy Sikorski zasugerował, że mógłby wystartować, to zaraz pojawiła się informacja, że będą prawybory w Platformie.

Zdaniem Oczkosia wtorkowe wystąpienie Trzaskowskiego na placu Zamkowym było bardzo słabe, ale fundamentalnym błędem była decyzja o zdejmowaniu krzyży w warszawskich urzędach. – To jest polityczne abecadło, że takie rzeczy robi się po wyborach, bo przed wyborami to uderza w Platformę. Mógł to ogłosić 10 czerwca – mówi ekspert.

W Platformie są wściekli, bo oceniają, że prezydent Warszawy napędził swoją decyzją ze 2-3 punkty na Podkarpaciu czy w Świętokrzyskiem „broniącemu” krzyży PiS.

– Oczywiście jest pewna dynamika i to nie wydarzy się jutro czy pojutrze, ale Rafał Trzaskowski zaczyna zamykać sobie drzwi do prezydentury. Potem usłyszy: „sorry Rafał, ale przepadłeś w prawyborach” – twierdzi dr Oczkoś.

Podobnie uważa Marcin Duma, szef Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych. Jego zdaniem niektóre ruchy wewnątrz Platformy wskazują, że projekt „Trzaskowski na prezydenta” powoli się kończy. Pytanie tylko, czy to właśnie Radosław Sikorski ma go zastąpić.

– Może być tak, że Trzaskowski nie bardzo będzie komukolwiek do czegokolwiek potrzebny w kontekście kampanii prezydenckiej. To jest superkandydat na złotą dekadę, która właśnie powoli się kończy – tłumaczy Marcin Duma. – Taki nowocześnie fajny, uśmiechnięty nie przez zaciśnięte zęby, tylko naprawdę. Tylko że czasy się zmieniły na bardziej niebezpieczne. I mam wrażenie, że Rafał Trzaskowski nie jest kandydatem na taką porę. Okręt wymaga kapitana, który chwyci załogę twardą ręką. Taki surowy, ale sprawiedliwy ojciec. To formuła bardziej dla Donalda Tuska.

Tylko że lider PO właśnie się z tego wyścigu wypisał i zapowiedział, że są bardziej zdeterminowani kandydaci. Zarówno w partiach koalicyjnych, jak i w samej Platformie słychać jednak pytanie, czy na pewno Tusk się wycofał? Jakoś nikt nie wierzy, że jego decyzja jest ostateczna. Jeśli po badaniach opinii publicznej się okaże, że to właśnie Donald Tusk ma największe szanse zmobilizować wyborców, wtedy może nie mieć wyjścia.

– Jego zapowiedź odczytuję raczej jako uspokojenie nastrojów. Pojawiły się plotki, że może znowu wyjechać i robić karierę za granicą, że może chcieć być prezydentem, dlatego dzisiaj zapewnia: „zostaję i doprowadzę sprawy do końca”. Ale przecież za rok sytuacja może się zupełnie zmienić i „dla dobra Polski”, nie chcę, ale muszę. Zwłaszcza gdyby jego układ z Kosiniakiem-Kamyszem się zacieśnił i ten zostałby premierem w miejsce Tuska – mówi Marcin Duma.

Jedno jest pewne – jeśli kandydat popierany przez całą koalicję 15 października wygra, rząd w końcu będzie mógł pracować bez przeszkód i dowiezie swoje obietnice. Ale gdy demokraci przegrają prezydenturę, rząd będzie mieć coraz bardziej pod górę i najdalej w 2027 r. PiS wróci do władzy.

– Dla Donalda to jest także sprawa osobista – twierdzą nasi rozmówcy. – Jak przegramy za rok prezydenta, to mimo wszystkich zasług przejdzie do historii jako ten, który zmarnował szansę na uwolnienie Polski od PiS. Ale jeżeli je wygra, zostanie legendą, tym, który raz na zawsze wybił Kaczyńskiemu władzę z głowy.

– Dla Donalda to jest kluczowe, żeby wybrać kandydata, który na pewno wygra. On nie może sobie pozwolić na porażkę. Niezależnie od tego, czy przegrałby Rafał, czy Radek, to byłaby klęska Tuska i jego sromotny koniec w polityce – tłumaczą politycy Platformy.

Premier powoli myśli o tym, jak będzie wyglądał koniec jego politycznej kariery. Kończąc swoją trzecią kadencję na fotelu szefa rządu, będzie miał 70 lat. To jeszcze nie sędziwa starość, ale wiek dojrzały i zmuszający do refleksji. Po pierwsze, o tym, komu tym razem zostawić Platformę, żeby nie skończyło się jak dekadę temu. Po drugie, o tym, czy powrót do polskiej polityki nie był strategicznym błędem. Wszyscy, którzy znają Tuska, powtarzają, że nigdy nie siada do gry, której nie może wygrać.

Dlatego przed wyborami potencjalni kandydaci zostaną bardzo precyzyjnie „przebadani”. Liczyć się będzie nie tylko poparcie, ale także negatywny elektorat i możliwości przyciągnięcia nowych wyborców, nawet z elektoratów partii koalicyjnych.

W pozostałych partiach również widać ruchy przed wyborami prezydenckimi. W niektórych dość zaskakujące. Zwłaszcza w Trzeciej Drodze, bo zarówno PSL, jak i Polska 2050 zaczynają mówić, że Hołownia powinien zostać na fotelu marszałka na całą kadencję. A to oznacza rezygnację z wyborów.

– To w tej chwili najbardziej racjonalna decyzja. Można ukuć jakąś opowieść o tym, że rezygnuje dla dobra obozu 15 października. Ale Szymon nie myśli jeszcze racjonalnie, wciąż jest nakręcony. Na razie – mówią politycy Trzeciej Drogi.

Oficjalnie Hołownia wciąż jest w grze, ale sam od kilku tygodni wypuszcza sygnały, że zawsze może się wycofać, a ostateczną decyzję podejmie po wakacjach.

– Jest jeszcze jeden czynnik, który biorę pod uwagę. Po prostu polubiłem robotę w Sejmie – mówił już w lutym. Od tego czasu wielokrotnie ukazały się sondaże, które nie dają kandydatowi Polski 2050 awansu do II tury. Liderzy Trzeciej Drogi mieli w zeszłym tygodniu zastanawiać się, czy dwupartyjna koalicja ma sens w wyborach, w których startuje tylko jeden polityk? Czy partia z taką tradycją jak PSL może nie wystawić kandydata ? Rozmowa została odłożona ze względu na wydarzenia na granicy polsko-białoruskiej i kryzys, z jakim musiał poradzić sobie szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz.

– Ale jeśli chodzi o start Hołowni, to na pewno decyzję podejmie sam i nie da sobie podpowiadać – śmieje się polityk Trzeciej Drogi.

Czasu do wyborów prezydenckich jest wystarczająco dużo, żeby nie tylko podjąć i ogłosić decyzję, ale także ją zmienić. To już zależy od układu wewnątrz koalicji 15 października.

– Myślę, że pan marszałek nie zrezygnuje, ale robi wszystko, żeby zrezygnowano z niego – mówi dr Oczkoś. – Przełożenie debaty na temat aborcji było absolutnie błędem politycznym. A teraz jest wydarzenie na pozór błahe, czyli przełożenie na wrzesień Parlamentu Dzieci i Młodzieży. Jego elektorat miał być budowany na ludziach młodych i ci właśnie ludzie młodzi, zaangażowani, bo tylko tacy uczestniczą w obradach Parlamentu Dzieci i Młodzieży, usłyszeli, że Hołownia po raz kolejny robi coś innego, niż zapowiedział. Za trzy lata w wyborach parlamentarnych wchodzi do głosowania pokolenie alfa, które urodziło się w Unii Europejskiej i wychowało w internecie. I oni mówią: „Jak ktoś mówi jedno, a robi drugie, to klasyczny dziaders” – wylicza błędy Hołowni dr Oczkoś.

Ale to nie koniec kandydatów koalicji 15 października, bo jest jeszcze lewica, która zamierza postawić na kobietę. Ma to podobno być ministra rodziny Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.

– Poczekamy, zobaczymy – kiwają głowami politycy PO. – Jestem pewien, że Czarzasty będzie pierwszy do negocjowania wspólnego kandydata koalicji 15 października – dodają.

Nasi rozmówcy z lewicy kategorycznie odrzucają taką koncepcję. Lewica ma mieć swoją kandydatkę, swój program i postulaty. Nic w tym dziwnego, bo to, czego koalicji 15 października w tej chwili nie udaje się załatwić, to głównie właśnie lewicowe postulaty. I nie tylko dlatego, że blokuje je prezydent, ale przede wszystkim dlatego, że nie mogą wyjść z Sejmu. Lewica będzie chciała tę narrację wykorzystać i podbić w kampanii wyborczej, ale niewiele zapewne ugra.

Dla koalicji 15 października najkorzystniejszy byłby jeden kandydat na prezydenta. Ale to – gdyby w ogóle miało szanse powodzenia – wymagałoby bardzo trudnych negocjacji. Choć są ostatnio codziennością obozu władzy, trzeba by zapewne zmienić umowę dotyczącą fotela marszałka i zapewnić Szymona Hołownię, że będzie drugą osobą w państwie do końca kadencji. Tylko co z lewicą, która jest najmniejszym partnerem, ale doskonale walczy o swoje.

– Lewica dostała naprawdę dużo, a jej politycy czują się doskonale w ministerialnych gabinetach i może trochę się naburmuszą, ale nie zrezygnują z tego – trochę pogardliwie komentuje polityk Koalicji Obywatelskiej. Lewica jednak będzie chciała nie kolejnych stanowisk, ale realizacji swoich postulatów programowych, bo musi udowodnić wyborcom, że wciąż jest potrzebna.

Jest jeszcze jeden scenariusz: skrócić kadencję Sejmu i razem z wyborami głowy państwa zrobić wybory parlamentarne. Donald Tusk nie lubi skracać kadencji, bo pachnie to porażką, ale może się okazać, że to najkorzystniejszy dla koalicji scenariusz. Wtedy mogłaby pojawić się realnie koncepcja – Tusk na prezydenta, Kosiniak-Kamysz na premiera, Hołownia na marszałka. Lewica musiałaby zadowolić się stanowiskami w rządzie, o ile w ogóle miałaby coś do powiedzenia w nowym rozdaniu.

W PiS też rozpoczęły się rozgrywki prezydenckie. Na razie nie ma żadnego pewniaka. W badaniach opinii występuje albo Mateusz Morawiecki, albo Beata Szydło, ale nigdzie nie jest powiedziane, że prezes nie wystawi kogoś, kto może naprawdę zaskoczyć. Nieustannie w tle przewija się Tobiasz Bocheński, chociaż mało kto wierzy, że może z tego być wygrana, ale scenariusz „Duda 2.0” wciąż jest bliski sercu prezesa.

Jak diabeł z pudełka wyskoczył też Marcin Mastalerek, złośliwie nazywany wiceprezydentem. Szef kancelarii Andrzeja Dudy oznajmił, że może wystartować, bo „jest namawiany”. Przez kogo? Nie wiadomo.

W tej zagrywce w dość dramatyczny sposób środowisko Dudy zwraca uwagę prezesa Kaczyńskiego, że nie wszystko musi zależeć od jego woli, a w partii jest kilka środowisk, które mają inny pomysł niż proste podporządkowanie się decyzjom Nowogrodzkiej.

– Mastalerek gra powyżej swoich możliwości, ale on nie ma z tym kłopotu. Jest człowiekiem od takich zadań – mówi dr Oczkoś. – Pan prezydent szuka środowiska politycznego, próbuje zbudować swoją frakcję. To się nie uda, bo jakby miał zbudować, toby ją już zbudował, ale pokazuje, że jest w grze.

Oczkoś twierdzi, że w Zjednoczonej Prawicy postępuje rozpad. – Ta konstrukcja już jest naprawdę po szyję w wodzie, a przecież ci ludzie nie znikną i nie wszyscy są złodziejami. W związku z tym powstanie jakaś formacja albo na gruzach, albo obok. No to gdzie ma się sprawdzić? Właśnie w wyborach prezydenckich. Nawet jeżeli jej kandydat nie wygra, a nawet nie wejdzie do II tury, to się policzą – podsumowuje ekspert.

Wybory prezydenckie będą tymi, które urządzą scenę polityczną na następne lata i najprawdopodobniej zakończą się rozpadem jednej z dwóch partii, które od ponad 20 lat dzielą między siebie polską scenę polityczną.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version