Ujawnienie trzymanej w tajemnicy izraelskiej broni zdarzyło się w minionym tygodniu, 19 kwietnia. Była to odpowiedź na mający miejsce niemal tydzień wcześniej zmasowany irański atak na Izrael, który został odparty przy minimalnych stratach.
Według amerykańskiego dziennika „New York Times” Izraelczycy chcieli odpowiedzieć znacznie brutalniej, ale zostali od tego odwiedzeni przez Biay Dom. Tak, aby nie doszło do eskalacji i potencjalnej otwartej wojny regionalnej. W zamian Izraelczycy przeprowadzili symboliczny atak, który był odpowiednikiem pogrożenia Irańczykom palcem. Metoda jego przeprowadzania i wybrany cel były takie, aby uzyskać jak najbardziej wyraziste przesłanie, przy zachowaniu jak najmniejszej skali.
Od celu pomagającego bronić się przed Iranem do broni spadającej na Iran
Oficjalnie Izrael nic nie komunikuje w tej sprawie. Dość szczegółów zdradziło jednak kilka zdjęć z irackiego pola, zdjęcie satelitarne irańskiej bazy lotniczej na obrzeżach miasta Isfahan i doniesienia o głośnej eksplozji na jej terenie. Te pierwsze wykonano rano 19 kwietnia. Widać na nich wypalony człon napędowy jakiejś rakiety, która spadła na irackie pole około 60 kilometrów na południowy zachód od Bagdadu. W kolejnych godzinach pojawiły się zdjęcia drugiego, inaczej uszkodzonego, który spadł na brzeg kanału irygacyjnego w tym samym rejonie. Zbieżność w czasie z atakiem na Iran nasuwała prostą odpowiedź. Szybko pojawiły się porównania zdjęć i twierdzenia, że to człony napędowe izraelskich rakiet Sparrow (po polsku wróbel), które formalnie są tylko symulatorami celów podczas testów izraelskich systemów antyrakietowych Arrow.
Rakiety rodziny Sparrow zaprojektował i produkuje izraelski koncern Rafael. Materiały promocyjne wskazują, że istnieją trzy warianty. Od najmniejszego Black Sparrow, przez Blue Sparrow po największy Silver Sparrow. Każda ma formalnie za zadanie symulować inną kategorię wrogich rakiet balistycznych. Od takich o krótkim zasięgu, po te o pośrednim przekraczającym tysiąc kilometrów. Silver Sparrow używano do testów najwyższego piętra izraelskiej tarczy antyrakietowej, rakiet Arrow-3. W ich trakcie cele wystrzeliwano z myśliwców F-15. Silver Sparrow musiały się zachowywać identycznie jak irańskie rakiety pośredniego zasięgu, czyli być w stanie osiągnąć taką samą prędkość i trajektorię. Oznacza to, że powinny być w stanie przelecieć podobną odległość przekraczającą tysiąc kilometrów. Czyli tak naprawdę mogą stanowić bazę do prawdziwej rakiety bojowej o podobnych osiągach.
Najwyraźniej za zasłoną testów tarczy antyrakietowej pracowano też nad wariantem bojowym, który właśnie został po raz pierwszy użyty. Izraelczycy są systemowo znacznie bardziej skryci niż wojska NATO, jeśli chodzi o swój stan posiadania i rozwijane technologie. Oficjalnie na ma więc mowy o takim wariancie, ani o jego ewentualnym przyjęciu na uzbrojenie izraelskiego lotnictwa. Wiadomo tylko o mniejszej izraelskiej bojowej rakiecie balistycznej odpalanej z samolotu ROCKS, też opracowanej przez koncern Rafael. Ma ona jednak zasięg zaledwie 250 kilometrów. Przynajmniej tak wynika z informacji podawanych przez Indie, które w tym tygodniu pochwaliły się jej pierwszym testowym odpaleniem z ich myśliwca Su-30. Nie wiadomo, kiedy zawarto kontrakt z Izraelczykami na ich zakup. Rafael reklamuje ROCKS od 2019 roku i pokazał zdjęcie, na którym widać rakietę w malowaniu testowym podwieszoną pod myśliwiec F-16 w izraelskim kamuflażu, ale z zamazanymi oznaczeniami. Nie wiadomo nic o tym, aby formalnie była na uzbrojeniu izraelskiego lotnictwa. Nawet jeśli, to jest za mała i ma inny kształt mocowań niż szczątki znalezione w Iraku.
Dwie rakiety, jedna miała eksplodować w locie
Wszystko wskazuje więc na to, że w izraelskim arsenale jest uzbrojenie, o którym oficjalnie nie informowano. Co więcej, ma ono robiące wrażenie możliwości. Według nieoficjalnych informacji podawanych przez między innymi „NYT”, pociski odpalono z samolotów lecących w syryjskiej przestrzeni powietrznej. Prawdopodobnie F-15, bo takich używano podczas testów tarczy antyrakietowej. Syryjski rząd oficjalnie przyznał, że rankiem 19 kwietnia Izraelczycy przeprowadzili serię ataków na jego systemy radarowe i przeciwlotnicze na południu kraju. Prawdopodobnie zabezpieczali sobie przestrzeń do wyprowadzenia ataku na Iran.
Znad południowo-wschodniej Syrii, przy granicy z Irakiem, do irańskiego Isfahanu jest około 1200 kilometrów. Linia przeprowadzona z irańskiego lotniska do mniej więcej styku granic Syrii, Jordanii i Iraku przebiega kilkadziesiąt kilometrów na południe od Bagdadu. Gdyby izraelska rakieta leciała po takiej trasie, to jej zużyty i odrzucony przedział napędowy mógłby upaść na pola właśnie tam, gdzie znaleziono dwa opisane wcześniej obiekty. Według „NYT” jeden z dwóch pocisków eksplodował w locie i nie dotarł do celu. Amerykańskie źródła nie znają przyczyny wybuchu. Izraelskie źródło gazety twierdziło, że głowica otrzymała polecenie autodestrukcji, po tym jak ta z pierwszej rakiety trafiła w cel w Iranie i tym samym polityczny cel ataku został osiągnięty.
Oficjalnie Irańczycy twierdzą, że nic nie trafiło w bazę w Isfahanie. Jej zdjęcia satelitarne wykonane 19 kwietnia pokazują jednak, że wokół umieszczonego tam stanowiska radaru rosyjskiego systemu przeciwlotniczego i przeciwrakietowego S-300 pojawiły się ciemne ślady, a samo urządzenie i jego bezpośrednia okolica są przykryte dużą siatką maskującą (zdjęcia i szczegółowa analiza tego, co na nich widać). Nie ma całkowitej pewności, ale prawdopodobnie został trafiony i uszkodzony lub zniszczony. Oczywistym głównym podejrzanym jest izraelska rakieta Silver Sparrow. Wskazywałoby to na robiącą wrażenie celność, jak na pocisk odpalany z powietrza i pokonujący ponad tysiąc kilometrów.
Ukrywanie możliwości za zasłoną milczenia
Zagadką jest, czy Silver Sparrow w wersji bojowej istnieją w większych ilościach, czy były to unikaty przygotowane na potrzeby tego konkretnego ataku, mającego charakter polityczny. Izraelczycy w ten sposób pogrozili Iranowi palcem i pokazali, że dysponują bronią zdolną dosięgnąć kluczowych irańskich obiektów programu atomowego, które są właśnie w rejonie Isfahanu. Do tego najwyraźniej są odporne na najlepszą irańską obronę, czyli system S-300. Na tyle niewrażliwe, że prawdopodobnie zniszczyły lub uszkodziły najcenniejszy element jednej z czterech kupionych w Rosji baterii, czyli radar wskazywania celów 30N6E2.
Ukrycie rozwoju rakiety balistycznej pośredniego zasięgu pod płaszczykiem celu do testów antyrakietowej nie jest czymś szczególnie zaskakującym. To samo prawdopodobnie robią Amerykanie. Ukrywali się przez dekady z racji obowiązywania traktatu INF (w latach 1987-2019), który nakładał ograniczenia na rozwój rakiet balistycznych pośredniego zasięgu. Nie mieli też szczególnej potrzeby militarnej, żeby tworzyć taką broń. Nie chcieli jednak porzucać odpowiednich technologii, które opracowali do lat 80. Tak się akurat wygodnie składało, że jednocześnie rozwijali systemy, mające tej klasy rakiety przechwytywać. Stworzyli więc całą serię celów, które na poziomie eksperymentalnym pozwalały podtrzymywać, a nawet rozwijać umiejętności w tym zakresie.
Kiedy w 2019 roku USA wycofały się z traktatu INF (argumentując, że Rosja i tak go łamie), po 9 miesiącach przeprowadziły demonstracyjny test rakiety balistycznej pośredniego zasięgu. Najprawdopodobniej był to eksperymentalny składak z rozwiązań używanych podczas testów systemów antyrakietowych, ponieważ nie podano na jego temat żadnych konkretnych informacji, ani do dzisiaj nie ma mowy o produkcji lub przyjęciu na uzbrojenia. Po prostu Amerykanie najwyraźniej chcieli wysłać sygnał, że ciągle to potrafią. Na podobnej zasadzie teraz swój sygnał wysłali Izraelczycy. Pytanie, czy ich była rakieta-cel, jest lub będzie produkowana w większych ilościach w wersji bojowej.