W tej roli może wylądować każdy, w różnych momentach w życiu, z różnych powodów – z dr. n. med. Robertem Kowalczykiem, seksuologiem i terapeutą z Instytutu SPLOT, rozmawia Dellfina Dellert.
„Newsweek”: Rola „tej trzeciej” osoby w związku to temat bardzo złożony. Zacznijmy jednak od stereotypów.
Robert Kowalczyk: Ten najbardziej oczywisty to kobieta w relacji z żonatym mężczyzną, która latami żyje w cieniu czyjegoś związku i czeka, aż on zostawi żonę i założy z nią rodzinę. Stara się, zabiega, dba, wspiera go, pociesza, buduje, próbuje zasłużyć na miłość i uwagę, przekonuje. A kiedy on jest już gotowy, żeby zacząć nowe życie, zostawia ją, bo postanawia zacząć je z nową kobietą. I może to panią zdziwi, ale ten stereotyp potwierdza gabinetowa reguła.
Fakt, jestem zdziwiona. Nazwijmy ją „kochanką pomostową”. Bywa jednak tak, że tak zwany on od rodziny dla niej odchodzi. Co wtedy?
– Zdarza się, że żyją długo i szczęśliwie albo wręcz przeciwnie, bo ona musi się mierzyć z opinią tej złej, która rozbiła małżeństwo lub – co gorsza – rodzinę. Wciąż pokutuje w naszym społeczeństwie dychotomia święta-ladacznica. Niestety nie ma sprawiedliwości i to często kobieta jest obarczana winą za romans. To ona go uwiodła, a on po prostu miał moment słabości.
Czasem jednak ku zaskoczeniu obu stron, kiedy charakter relacji się zmienia, taki układ przestaje działać, bo okazuje się, że to podwójne życie było o wiele bardziej pociągające niż kapcie, papiloty i kłótnie o niewyrzucone śmieci.
To idźmy w tej klasyfikacji dalej.
– Jest też „kochanek zbieg”. Osoba, która rzuca się w wir romansu, żeby uniknąć konfrontacji z problemami związkowymi. Kiedy bliskość staje się zbyt trudna, nudna i wymagająca, zdarza się, że osoba z deficytami na poziomie więzi woli uciec w przygodę, zamiast zająć się tym, co boli. Co ciekawe, te same osoby mogą uciekać w pracę, hobby czy używki. O tym rozmawiamy razem z Magdą Kuszewską z wieloma specjalistami w książce „Trzeci element. Co zaburza nasze związki i jak sobie z tym radzić”. Symboliczną kochanką – tym trzecim elementem – może być wszystko, co ma w sobie komponent relacyjny i odciąga nas od bliskości w związku.
Myślę, że podkategorią jest tu „kochanek narcystyczny”, taki, który poszukuje odpowiedniego ludzkiego lustra, kiedy przeglądanie się w partnerce czy partnerze, którzy już go dobrze znają, przestało być wystarczające. Taka osoba w relacji z kimś nowym może znów prezentować swoją spektakularną fasadę, grać w ulubioną grę, która głównie zaspokaja potrzebę podziwu, nierzadko uwielbienia. Niestety, dla relacji odbywa się to kosztem bliskości i autentyczności. A przy okazji koszty emocjonalne dla tej drugiej czy tego drugiego mogą być druzgocące.
Kochanek czy kochanka to też po prostu archetypowa rola osoby do kochania, między innymi do seksu. A przecież inne kategorie stają się istotne przy wybieraniu „życiowego” partnera i rodzica naszych dzieci, a inne przy wyborze kochanki czy kochanka. Są osoby, z którymi nigdy nie pokazalibyśmy się na rodzinnym obiedzie, kolacji ze znajomymi czy imprezie firmowej, ale są idealne w spełnianiu naszych fantazji erotycznych.
Zwłaszcza jeśli się tych fantazji czy potrzeb wstydzimy albo boimy się o nich powiedzieć partnerowi czy partnerce z lęku przed odrzuceniem i rozpadem związku.
– Moje doświadczenie w obszarze seksuologii podpowiada mi niezliczoną liczbę przykładów, kiedy to fantazje seksualne są albo nieujawniane, albo realizowane poza pierwotnym układem. I mam tu na myśli także pornografię, cyberseks – całą masę możliwości przeżywania uniesienia poza relacją. Na marginesie: fantazje seksualne są bardziej podpowiedzią aniżeli skryptem. Umiejętność ich interpretacji, zabawy konwencjami jest jednym ze sposobów na podtrzymanie namiętności w relacji. Tu mamy inny przykład, wyeksportowania ich poza nią.
Może bardziej ewidentnym przykładem mogą być niezaspokojone potrzeby osób, które są biseksualne lub niemonogamiczne, które nie chcą albo nie potrafią tego zakomunikować partnerowi czy partnerce. Wtedy znalezienie poza pierwotnym układem osób czy osoby daje większą możliwość ekspresji, ujawnienia się z preferencjami. Ponieważ nie jest to pierwotny układ, w którym z reguły partnerzy są dla siebie na wyłączność seksualną czy emocjonalną, jego zasady są szerzej negocjowalne. Takie osoby z jednej strony odgrywają relację zgodną ze zinternalizowanymi oczekiwaniami społecznymi – stereotypowo monogamiczny związek, emblemat relacji społecznych, z drugiej związek utkany z pragnień – zewnętrznie, a może i wewnętrznie niedopuszczalny.
A inne przykłady?
– Jest jeszcze rola „kochanki idealnej”. Pięknej, inteligentnej, zaradnej, silnej, mądrej, ale zbyt wymagającej, żeby czuć się przy niej na co dzień wystarczająco pewnie.
Kolejna kategoria, jaka mi przychodzi do głowy, to „kochanka mimo woli”.
– Przychodzą do mnie pacjentki i pacjenci, którzy zostali obsadzeni w tej roli zupełnie nieświadomie, dowiadując się dopiero po paru miesiącach spotykania, że osoba, z którą są w relacji, jest już w stałym związku. Wszystkie mówią, że gdyby wiedziały o tym od początku, w życiu by się na to nie zgodziły, ale jest już za późno, bo są zaangażowane emocjonalnie. Uwikłane w rolę „tej trzeciej” mają problem z odejściem, nawet jeśli na logikę wiedzą, że nie mogą ufać partnerowi, który zaczął relację od kłamstwa. Mówią: wiem, że to jest dla mnie krzywdzące, ale nie jestem w stanie powiedzieć „stop”. Wtedy moją rolą jest wspieranie ich w wyznaczaniu granic, bo niestety, kiedy pojawia się zakochanie, pojawia się też myślenie życzeniowe.
Jeszcze inny typ to „kochanka na zakręcie”. Osoba, dla której taki rodzaj niestabilności i niepewności jest wręcz najbardziej pożądany, bo bezpieczna więź kojarzy jej się z nudą i stagnacją. Dla niej lęk i niepewność są elementami kluczowymi w związku, więc dąży do destabilizacji. Przypomniała mi się tutaj piosenka Agnieszki Osieckiej, którą śpiewa Krystyna Janda: „Bo ja jestem, proszę pana, na zakręcie”. Jej słowa brzmią tak:
„Pan dzieli każdą zimę,
każdy świt na pół
Pan kocha swoją żonę
Pora wracać, bo papieros zgaśnie
Niedługo, proszę pana, będzie rano
Żona czeka,
pewnie wcale dziś nie zaśnie”.
Musimy także wziąć pod uwagę fakt, że nieszczęśliwa relacja w dużej mierze nie zależy od naszego pecha, ale nierzadko bywa świadomym lub nieświadomym wyborem.
Jest jeszcze „kochanka wakacyjna”.
– Wakacje to czas w przeżyciu szczególny. Czas bez pracy, obowiązków, rygoru, kiedy beztroska i klimat sprawiają, że spychane na dalszy plan tęsknoty i potrzeby zaczynają się domagać spełnienia. Ciało szuka ukojenia, umysł rozrywki. Dużo w tym sielankowo romantycznej wizji, mniej racjonalności. Pojawia się osoba, jest upragniony czas i wakacyjny romans gotowy. Często z dala od domu, oceniających oczu, znanej społeczności. Gdzieś w podświadomości tli się przekonanie o ulotności chwili, co tym bardziej może wzbudzić namiętność.
Kochanka wakacyjna ma jeszcze swoją podkategorię, symptomatyczną dla współczesności, jaką jest „seksturystka” lub „seksturysta”. To osoba, która wchodzi w romans bardziej świadomie – jedzie na egzotyczne wakacje z wcześniej przemyślaną intencją.
Czy kochanek i kochanka są zawsze tłem czyjegoś życia?
– Ta rola wcale nie musi być drugoplanowa. Czasem to stali partnerzy stają się nieoczekiwanie tymi trzecimi. Jest typ kochanki, która uwielbia być w centrum uwagi. Chce, żeby o nią zabiegać, kupując prezenty, zabierając w podróże czy zapraszając na wykwintne kolacje. Taka rola daje jej poczucie bycia atrakcyjną, pożądaną, wartościową, wyjątkową i najważniejszą na świecie. To „kochanka trofeum”. Przypomniała mi się w związku z tym sentencja omdlewającej Ewy Wiśniewskiej granej przez Grażynę Szapołowską z filmu „Lata dwudzieste, lata trzydzieste”: „Dla żony woda! Dla dziwki – szampan!”
Rola tej trzeciej, odpowiednio rozegrana, może dawać poczucie władzy. Przekonała się o tym niejedna kochanka w typie femme fatale.
– Władza nad czyjąś seksualnością czy emocjonalnością albo wręcz nad czyimś życiem i świadomość, że tworzy się w czyimś stabilnym życiu wyrwę, może być niezwykle pociągająca. Od razu przychodzi mi na myśl film z Glenn Close i Michaelem Douglasem „Fatalne zauroczenie”. Tyle że dodatkowo jest to opowieść o borderline. Dobrym przykładem jest też najnowszy hit kinowy „Babygirl”, w którym młody Harris Dickinson wciela się w rolę kochanka dojrzałej, ustatkowanej kobiety i przejmuje nad jej życiem pełną kontrolę. Władza może się też operacjonalizować poprzez dążenie do pełnej wiedzy na czyjś temat, znajomości czyichś sekretów.
Są też osoby, które mają potrzebę potwierdzania swojej wartości poprzez wchodzenie w rolę kochanków osób, które nie są dla nich dostępne jako pełnoprawni partnerzy. Nazwijmy ich „kochankami aspirantami”.
– Przykładem wejścia w taką rolę jest „Kochanica króla Jeanne du Barry” – metresa, nigdy nie królowa. Historia miłosna tylko w pewnych ramach – rolach dopuszczalna. To rola idealna dla kogoś, kto uważa, że im więcej pracy wkłada w zdobycie kochanki czy kochanka, tym wartościowsza jest ta osoba, a on sam dzięki temu lepszy. To mechanizm, który działa na zasadzie podaży i popytu dóbr luksusowych – im bardziej czegoś nie możemy mieć, tym bardziej to gloryfikujemy. Dlatego granie osoby niedostępnej emocjonalnie czy seksualnie albo reglamentowanie tego dostępu również znajdziemy w arsenale uwodziciela lub uwodzicielki.
Jakie jeszcze mogą być powody wchodzenia w rolę tej trzeciej czy tego trzeciego?
– W rolę kochanki czy kochanka wchodzą także osoby, które mają problem z pogodzeniem w sobie potrzeby autonomii z potrzebą bliskości. Wtedy romans bywa dla nich powiewem wolności. Z innej strony, szczególnie na początku, romans wiąże się z ogromną ekscytacją. Niepewność, fantazjowanie, sekretne spotkania stanowią paliwo dla namiętności. Sprawiają, że człowiek czuje, że żyje. Romans to stan podwyższonej aktywności, w którym nam się chce starać. To taka la dolce vita, a nie tylko vita, przygoda. Proszę zwrócić uwagę na nazewnictwo, do kochanki/kochanka się idzie, a do żony/męża wraca.
Czy jest coś, co predysponuje konkretnych ludzi bardziej do tej roli? Typ osobowości, temperament, styl przywiązania?
– Jestem bardzo ostrożny z generalizowaniem. W tej roli może wylądować każdy, w różnych momentach w życiu, z różnych powodów. Z mojej obserwacji gabinetowej wynika, że nie ma jakiegoś rysu osobowości, który by sprzyjał wchodzeniu w tę rolę. Jednak styl przywiązania ma już jakiś wpływ. Osoby unikowe, dla których bliskość jest nie do końca bezpiecznym stanem, będą prowokowały sytuacje, które otwierają im różne furtki.
Czy bycie w tej roli zawsze źle się kończy?
– To będzie przewrotne, ale odkładając ocenę moralną na bok, mogę powiedzieć, że zdarza się, że romans ma wymiar emancypujący dla pierwotnej relacji. Czasem poczucie winy z powodu zdrady zupełnie zmienia dynamikę związku. Może paradoksalnie przebudzić go, sprawić, że stanie się on intensywniejszy, poprawi się komunikacja. Czasem nawet poprawia się życie seksualne, bo pojawia się więcej paliwa dla pożądania, którym są emocje. Lęk o utratę partnera może uświadomić, jak unikalne jest to, co się ma, i jak szkoda byłoby to stracić. Również zauważenie, że trawa wcale nie jest bardziej zielona po drugiej stronie płotu, bywa otrzeźwiające. Czasem, kiedy fantazja się urealnia, traci przy tym dużo swojego powabu.
Czyli bycie tą trzecią/tym trzecim źle się kończy tylko wtedy, kiedy to się wyda?
– Do mojego gabinetu przychodzą czasem osoby w rozpaczy, ponieważ czują się zakleszczone w swoich sytuacjach i nie wiedzą, co mają zrobić, żeby się z nich uwolnić – cierpią. Zwłaszcza kiedy romans wychodzi na światło dzienne i te osoby są narażone na ostracyzm społeczny, krytykę rodziny, dzieci, przyjaciół, współpracowników, a jeśli ktoś jest wierzący, dochodzi jeszcze potępienie ze strony Kościoła. Kontekst społeczny ma ogromne znaczenie.
Są jednak takie osoby, które twierdzą, że one to nigdy.
– Im bardziej pryncypialna i sztywna w swoich poglądach jest jakaś osoba, tym bardziej podejrzanie bym się jej przyglądał. Często to oznaka rozszczepienia myślenia i działania.
