Chciałabym skończyć z mitem, że kobiety wchodzące w relację z księdzem to uwodzicielki, które gonią za kościelną kasą, a księża to cynicy szukający przyjemności. Pewnie są tacy, którzy po prostu potrzebują się zabawić, ale ja takich nie spotkałam — mówi w rozmowie z „Newsweekiem” Monika Białkowska, autorka książki „Połamany celibat”.
Newsweek: Jak z perspektywy kobiety wygląda związek z księdzem?
Monika Białkowska: Przypomina romans z żonatym mężczyzną, tylko ksiądz jest w związku z Kościołem. A to robi różnicę.
Mówimy o kobietach, które należą do środowiska kościelnego, mają z księżmi wspólne wartości, tematy, o których mogą rozmawiać, wspólne zadania do wykonania. Bliskość tworzy się więc w sposób absolutnie naturalny, ale to też sprawia, że dylematy po obu stronach robią się dramatyczne. Oboje wiedzą, że występują niejako przeciwko Bogu. Jedna z moich rozmówczyń powiedziała: „ukradłam księdza mojemu Bogu”.
Z kim walczy kobieta, która zakochuje się w księdzu?
– Żadna z moich rozmówczyń nie wchodziła w relację z intencją walki z kimkolwiek. One stawiały sobie raczej pytania: czy Bóg rzeczywiście bierze sobie księdza na własność? Jeżeli wszyscy jesteśmy w ręku Pana Boga, który jest miłością – to kim jest Bóg stojący między nami? Jest w tych kobietach bunt, gniew. Jest owszem i walka, ale to raczej walka z instytucją Kościoła, celibatem, niż z samym Bogiem. Większość moich rozmówczyń pozostała wierząca i żyjąc w małżeństwach z eks-księżmi wierzą, że Bóg nadal ma dla nich plan i wciąż się nimi opiekuje.
„Wszyscy wiedzieli, musieli to widzieć, nikt nie zareagował” – mówi jedna z bardzo młodych bohaterek pani książki o jej coraz częstszych wizytach na plebani.
— To była dziewczyna dopiero po maturze. Po latach jest w niej żal, że nikt starszy, dorosły, nie zainteresował się tą relacją. Sama zresztą niejeden raz byłam świadkiem sytuacji, kiedy księża byli widziani w bardziej lub mniej dwuznacznych sytuacjach z kobietami. I to są trudne sytuacje. Z jednej strony mamy prawo do prywatności i do tego, żeby nie podejrzewać nas o rzeczy najgorsze. Trudno, żeby parafianie biegali za księdzem i patrzyli, czy na pewno z jakąś panią rozmawia niewinnie, czy już zaczyna się flirt.
Z drugiej strony księża między sobą również nie rozmawiają. Wydaje się, że przynajmniej w sytuacji bohaterki mojej książki zabrakło odwagi do zadania pytania: czy wiesz, co robisz? Czy nie widzisz, że ta relacja może stać się za bliska? Czy nie krzywdzisz tej kobiety? Chodzi właśnie o to, żeby nie doprowadzić do sytuacji, w których kobieta po latach pyta: dlaczego nikt na plebanii nie zapytał, co tam robię? Księża nawet widząc gromadę wesołych pań w krótkich spódniczkach, wytaczających się z mieszkania kolegi wikariusza, potrafią milczeć.
Jaką cenę płaci kobieta?
– Ogromnym poczuciem winy, wstydu, bycia naznaczoną na całe życie. Czasem świadomością, że jeżeli kiedyś zwiąże się z innym mężczyzną, to będzie musiała mu opowiedzieć o relacji z księdzem. Czasem załamaniem nerwowym, depresją, wieloletnią terapią. Romans z księdzem to życie na huśtawce: raz bliskość (niekoniecznie seks), intymna rozmowa, czułość. A godzinę później on wraca na parafię ze spotkania czy wakacji i znowu wraca obcość. To życie na nieustannej sprężynie: blisko-daleko.
Często ceną jest porzucenie. Jedna z moich rozmówczyń po kilku latach związku zaszła w ciążę i urodziła. On utrzymywał dziecko, opiekował się nim na ile to możliwe, ale skończył relację emocjonalną z matką, ona stała się dla niego „przezroczysta”. On nadal pozostawał dobrym księdzem. Słuchając jej historii, miałam ochotę tym facetem wstrząsnąć i krzyknąć: czy ty widzisz, co narobiłeś? Dałeś jej złudzenie bycia kochaną, a potem jasno powiedziałeś: to był fałsz. Ona (i pewnie wiele kobiet w podobnej sytuacji), zadaje sobie potem latami pytanie: co było prawdą? Czy ten mężczyzna kłamał, mówiąc, że ją kocha? Czy skłamał, mówiąc, że już jej nie kocha? Bo musiał skłamać, żeby nadal móc być księdzem. Najgorsze jest to, że z punktu widzenia klerykalnego, kościelnego, on się zachował wzorcowo.
Kobieta została sama, dziecko jest zaopiekowane, a Kościół nie stracił księdza.
– Dokładnie. Rozmawiałam kiedyś z księdzem, który opowiadał o tym, jak udało się kolejnego księdza uratować z romansu. Tamten wrócił do kapłaństwa: ma opiekę, wsparcie współbraci, modlą się razem, trzymają go w pionie. Zapytałam: a co z tą kobietą? Usłyszałam, że ona jest dorosła, musi sobie poradzić sama.
On też jest dorosły.
— No właśnie. Tymczasem Kościół świętuje zwycięstwo księdza, któremu udało się wyjść z grzechu. A po drugiej stronie zostaje porzucona kobieta, która pyta: to na tym polega świętość kapłaństwa? Jaką ma wartość, skoro ocalamy ją kosztem czyjegoś cierpienia? Czy skrzywdzenie kogoś może być zasługą przed Panem Bogiem?
Relacja z księdzem oznacza często dla kobiety uwięzienie w relacji, która prowadzi donikąd. Kobieta w takiej relacji nie szuka nikogo, do kogo zadzwoni, gdy jest jej trudno. Nie szuka kogoś, z kim pojedzie na wakacje. Nie szuka kogoś, kto ją doceni, zauważy – nie musi szukać, bo obok jest ksiądz, który zaspokaja większość potrzeb. Otoczone jakąś formą opieki i obdarzone zainteresowaniem nie zdają sobie sprawy, że w istocie są ofiarami księżowskiego egoizmu i lęku, który nie pozwala im ani porzucić kapłaństwa, ani zrezygnować z przywiązywania do siebie kobiety.
Czy coś łączy te kobiety, poza przynależnością do środowiska kościelnego, które się angażują też w takie relacje?
— Niewiele. Chyba po prostu samotność. Jednocześnie większość z nich wpada w pułapkę myślenia, że przy księdzu można czuć się bezpiecznie, że to nie jest po prostu mężczyzna. Wiele razy słyszałam od nich: mieliśmy być tylko przyjaciółmi. Kobiety wchodzą w taką relację z poczuciem, ksiądz to ktoś, przed kim nie muszą udawać. Nie muszą się zastanawiać, czy mu odpowiadają, czy mu się podobają, ta relacja nie ma nic wspólnego ze stawaniem na „małżeńskim targu”. W tym sensie wydaje się bezpieczna. Ale jednocześnie w takiej relacji bliskość buduje się jeszcze szybciej.
Chciałabym skończyć z mitem, że kobiety wchodzące w relację z księdzem to uwodzicielki, które gonią za kościelną kasą, a księża to cynicy szukający przyjemności. Pewnie są tacy, którzy po prostu potrzebują się zabawić, ale ja takich nie spotkałam. Spotykałam ludzi, którzy latami mierzyli się z decyzją i wątpliwościami. Niektórzy wybierali rozwiązanie pobożne, ale ostatecznie niedojrzałe, nie biorąc odpowiedzialności za relację, którą zbudowali. Inni tę odpowiedzialność podejmowali, ale płacili za to wysoką cenę, odchodząc z kapłaństwa. Wszyscy mieli świadomość, że to nie jest zabawa. To rzeczywiście jest dramat.
Dlaczego księża odchodzą z kapłaństwa?
– Jeszcze niedawno, przed napisaniem książki powiedziałabym, że dla miłości. Dziś, po rozmowach z byłymi księżmi wiem, że z samotności. Samotność niesie ze sobą wypalenie, zgorzknienie, frustrację, depresję, czasem wręcz somatyczne objawy. Dopiero wtedy pojawia się kobieta. Jeden z panów powiedział, że gdyby któryś z braci z nim porozmawiał szczerze, to on by z kapłaństwa nie odszedł, chociaż kobieta już na niego czekała. Zdecydowana większość podkreśla: „Nie odszedłem dla kobiety. Odszedłem dla siebie, bo tam nie dało się żyć”. Gdyby byli w kapłaństwie szczęśliwi, spełnieni, docenieni w relacjach, odchodziliby dużo rzadziej.
Kiedy zaczyna się samotność księdza?
— Myślę, że już seminarium duchownym, choć jeszcze nie na świadomym poziomie. Jeden z rozmówców mówił: seminarium zrobiło z nas duchowych i emocjonalnych kastratów. Zabierano nam możliwość spotykania się, rozmawiania ze świeckimi. Za dojrzałość uważano bycie posłusznym. A po święceniach budzimy się w nowej rzeczywistości i nie wiemy, kim jesteśmy. Wchodzimy w kapłaństwo zupełnie nieprzygotowani do życia w świecie.
W seminarium klerycy dostają też złudzenie wspólnoty, do której wstępują. Powiedzenie „Jesteśmy z jednego roku” oznacza – to ktoś dla mnie najbliższy, wiele razem przeszliśmy. Problem polega na tym, że ta więź, uznawana za najsilniejszą, ma charakter raczej imieninowy. Księża, jeśli się spotykają, to właśnie na imieninach. Więzi są dosyć powierzchowne, rozmowa toczy się o plotkach diecezjalnych, a nie osobistych problemach. Księża są nauczeni, że nawet we własnym gronie nie mogą się otworzyć, bo ktoś doniesie, wyśmieje, na pewno nie pomoże. Ta nowa rodzina okazuje się fikcją.
Jeden z pani bohaterów mówi: „nigdy nie czułem się tak samotny jak w zakonie”.
– Mniejsze rozczarowania przeżywają księża diecezjalni. Oni nie mają wielkich złudzeń, że będą tworzyli wspólnotę na parafii. Mogą się spodziewać, że prędzej czy później zostaną sami. Natomiast księża zakonni często idą do kapłaństwa z myślą, że czeka ich tam wspólnota, bracia, którzy będą wspierać, dawać poczucie bezpieczeństwa, tworzyć rodzinę. Kiedy to okazuje się złudzeniem, mogą czuć się oszukani i zdradzeni. Wtedy mówią głośno: „nie na to się decydowałem”.
Nie służy też nikomu nadal budowane w seminarium przekonania, że kapłaństwo to coś ważniejszego, niż bycie po prostu świeckim w Kościele. Oni mają być tymi, którzy prowadzą, przewodzą, nauczają, co nakłada na nich ogromny ciężar i odpowiedzialność. A jednocześnie się okazuje, że proboszcz traktuje ich z góry, biskup nie zauważa, a koledzy mijają obojętnie na plebanii.
Wtedy przychodzi myśl: „nikt mnie nie rozumie, nie mam u nikogo wsparcia”. A jednocześnie, słyszy od świeckich, wszystko jedno jakiej płci: „fajny z ciebie gość, patrzę na ciebie z podziwem”. I to jest moment, w którym zaczyna się naturalne poszukiwanie relacji, bliskości, odzywa się potrzeba bycia docenionym.
Seminarium przygotowuje młodych mężczyzn na celibat ?
– Z tego, co słyszę, to niespecjalnie. Niepotrzebnie za to utwierdza się młodych w przekonaniu, że bez celibatu można jakoś przejść, jak się człowiek będzie modlił. Czasem nadal raczy się ich radami typu: jak będzie ciężko – uprawiaj sport, próbuj sublimować popęd, opowiadając wiernym o świętych… Zamiast uczciwie postawić sprawę: „będziesz w celibacie z samotności wył jak pies”, „będzie bolało”, „nie licz, że uda ci się przez ten temat przejść, zajmując uwagę duszpasterstwem, pracą katechetyczną, naukową”, „nic nie wyłączy ci potrzeby bliskości z drugim człowiekiem, prędzej czy później ona ciebie dopadnie”, możesz tak żyć – da się – ale bądź świadomy, co to znaczy”. Ale takiego komunikatu się unika.
Dlaczego?
– Żeby tych młodych ludzi nie wystraszyć? Zresztą wydaje się, że przygotowanie do celibatu jest bardzo trudne. Trzeba przygotować człowieka na sytuację, której on jeszcze nie zna, nie wie, ile będzie go kosztować. Do tego robią to ludzie, którzy sami z celibatem się zmagają i też nie zostali fachowo przygotowani. Więcej, ci młodzi chłopcy często nie wchodzili wcześniej w żadne związki, więc decydując się na celibat, kompletnie nie wiedzą, czym jest doświadczenie fizyczności w miłości.
Przed przyrzeczeniem celibatu czy ślubów czystości klerycy teoretycznie powinni poznać „dary małżeństwa”, z których mają zrezygnować. W tym celu gdzieniegdzie urządza się im spotkanie z parą, która ma opowiedzieć o życiu w związku. Jeden z moich bohaterów wspominał, że na spotkanie z ich rokiem wybrano parę, która tak antypatycznie opowiadała o swoim życiu i seksie, że on chciał te śluby czystości złożyć jak najszybciej.
Można całkiem poważnie zapytać: czy 18-20-letni chłopak może odpowiedzialnie podjąć decyzję na całe życie, o życiu, o którym nie ma wyobrażenia – i czy ona jest zobowiązująca?
Pani książka to chłodny opis oszukiwania tych ludzi.
– To chyba trochę za mocna teza. Z pewnością jest to opis sytuacji, w której konkretni ludzie czują się oszukani. Myślę, że ich perspektywa jest przemilczana, bo Kościół nie ma odwagi mówić o celibacie. Jakakolwiek próba rozmowy na ten temat wywołuje emocje i wielki opór, a przecież celibat nie jest największym problemem Kościoła.
Jaka jest cena celibatu?
– Samotność, alkoholizm, zgorzknienie, frustracja, ale przede wszystkim upośledzenie relacyjności. Fakt, że cnotą w życiu księdza staje się odcinanie od relacji, zwłaszcza tej relacji wyłącznej. Tymczasem człowiek w naturalny sposób potrzebuje drugiego, żeby się przeglądać w jego oczach. Potrzebuje wiedzieć, że jest dla kogoś ważny i że ktoś jest ważny dla niego. Celibat księżom to odbiera. Bardzo podobało mi się to, co powiedział jeden z byłych księży: „Kościół mówi, że w naszej pracy duszpasterskiej, katechezie też jest miłość. Ale to kłamstwo. Nie nazywajmy tego miłością. Moi uczniowie, studenci, ludzie, których spowiadam, nie są po to, żeby zaspokajać moje potrzeby emocjonalne. To byłoby nadużycie. Oni wracają do swoich rodzin, bliskich, a ja zostaję sam. I muszę się z tym zmierzyć”.
Co się dzieje, kiedy ksiądz się zakochuje?
– Miłość jest demokratyczną burzą chemiczną w mózgu człowieka. Tak samo torpeduje księdza, nauczyciela czy szewca. W przypadku księży jednak do zakochania dochodzi otoczka owocu zakazanego. Ksiądz musi to trzymać w tajemnicy, co tylko podbija działanie hormonów. Jest to też dla niego początek długiego cierpienia, rozterek, poczucia winy.
Mówiąc o tym, musimy jednak pamiętać, że mało który ksiądz odchodzi w tym pierwszym rzucie dopaminy. Decyzje nie zapadają w kilka tygodni, ale całymi latami. Pojawiają się pytania: Co robić dalej? Czy ona będzie mnie chciała? Co będzie, jeżeli nam się nie uda? Czy to jest zdrada? Czy Bóg nadal będzie mnie kochał? Mamy przecież do czynienia z ludźmi głęboko wierzącymi, którzy swoją relacją z Bogiem budowali latami. To nie jest proste, zmienić całe swoje życie.
Rozmawiała pani z takimi księżmi, którzy mieli takie związki i postanowili zostać w Kościele?
– Nie, choć bardzo chciałam. Prywatnie znam takie historie, tylko żaden z mężczyzn nie chciał rozmawiać. Mówią, że to sprawa do konfesjonału, a nie do książek.
„Wielka miłość na Himalajach hipokryzji. Naga kobieta i jego udawanie, że jej nie dotyka. Nagi mężczyzna, który przeżyje orgazm, ale nie zdejmie koszulki. Spełnienie i odepchnięcie w jednym momencie” – tak pani bohaterka opisuje ostatnie spotkanie z księdzem, z którym łączyła ją kilkuletnia miłość.
– Boję się, że niektórzy głowę mi urwą, jak to powiem… Ale uważam, że wielu z księży rzeczywiście nie umie kochać i nie wie, co znaczy „miłość” w relacji z drugim człowiekiem. Nie dojrzeli do takiej relacji i nie chcą zadawać sobie tego trudu, więc się ukryli w celibacie. Dlatego, kiedy się zakochują, mogą tylko skrzywdzić. Potem z ambony uczą nas o miłości, choć jej nie znają. Rozmawiałam z eks-księdzem, który jako duchowny prowadził nauki przedmałżeńskie. Kiedy już odszedł, łapał się za głowę: jak mogłem to robić? Wymądrzałem się, nic nie widząc o życiu dwojga ludzi.
Jak to się stało, że pani urodziła dziecko księdza?
— Nie mam dzieci, nigdy żadnego nie urodziłam. Ale rzeczywiście krążyła kiedyś taka plotka i ona stała się jednym z motywów napisania tej książki. Uznałam, że trzeba wyrwać temat relacji księży z kobietami i odejść z kapłaństwa z otoczki skandalu i tajemnicy. Warto rozmawiać o tym poważnie, bo w tych historiach mieszają się wielkie dramaty i poważne refleksje. Chciałam pokazać, co czują ludzie i jaką cenę płacą za wierność lub niewierność celibatowi.
Monika Białkowska — dziennikarka, doktor teologii fundamentalnej. Prowadzi internetowy program „Reportaż z wycinków świata”. Mieszka w Gnieźnie. Autorka książek, m.in.: „Sukienka ze spadochronu”, „Teologia przy rosole”, „Siostry”, opartej o rozmowy z byłymi zakonnicami. „Połamany celibat” ukażą się w wydawnictwie Znak.
Okładka książki „Połamany celibat”.
Foto: Znak
