Osiemnaście lat Romuald Traugutt robił udaną karierę w carskim wojsku, tylko przez rok służył Polsce. Jego patriotyczne nawrócenie było tak radykalne i gwałtowne, że został bohaterem narodowym. Dziś rocznica branki, która stała się bezpośrednią przyczyną wybuchu Powstania Styczniowego.
Można by powiedzieć, że Romuald Traugutt jest naszym ogólnonarodowym biało-czerwonym bohaterem, skoro za swego patrona uznały go zarówno sanacyjna Rzeczpospolita Polska, jak i Polska Rzeczpospolita Ludowa. Jego imieniem – niezależnie od aktualnego ustroju i niepodległościowej kondycji ojczyzny – nazywano ulice, place, szkoły, jednostki wojskowe. Zdarzały się nawet pomysły, żeby mianować Traugutta błogosławionym. Jak niegdysiejszych królów i rycerzy. Lecz wówczas władzę pobierano bezpośrednio od Boga, a wiary broniono ogniem i mieczem.
Istotnie (tu świadectwa są zgodne) Traugutt był człowiekiem intensywnie religijnym, i to nie bacząc na swą sytuację życiową rosyjskiego oficera saperów. Gorliwie praktykujący, znany był z tego, że wyprowadzały go z równowagi żarty i docinki na temat religii. Ale jednocześnie awansował – od junkra do podpułkownika – w prawosławnej armii, która wśród swoich zwycięstw miała również tłumienie polskich powstań, wspomagana modłami zanoszonymi pod cerkiewne sztandary. Nie mógłby zatem w tych szeregach bronić Traugutt swojej rzymskokatolickiej wiary ani uciśnionej ojczyzny.
I dopiero kilkanaście ostatnich miesięcy jego życia zdecydowało, że przejdzie do historii. Więcej – do legendy. Jako ktoś zupełnie inny: dyktator powstania i męczennik sprawy narodowej. Tylko, broń Boże, nie święty ani błogosławiony. Chociażby dlatego, że już jako powstańczy dowódca, czyli w patriotycznym okresie życia, dopuścił się śmiertelnego grzechu bratobójstwa.
Otóż skarcił Traugutt swojego podoficera za nieporządek i spóźnienia na zbiórce oddziału, co było niebezpieczne w partyzanckiej sytuacji. Podoficer wskazuje głównego winnego. Miał nim być żołnierz Feliks Kwiatkowski. Traugutt więc przykłada Kwiatkowskiemu pistolet do czoła, zapowiadając, że gotów jest zastrzelić każdego, kto nie wykona w porę rozkazu. Gdy opuszcza broń, kurek o coś zaczepia, pada strzał i Kwiatkowski po czterech dniach umiera. Ale do Traugutta, według zeznań tegoż, postrzelony nie ma żalu. Przeciwnie, pragnie odwiedzin dowódcy, aby go przekonać, że pojął jego słuszne intencje.
Traugutt przed carską komisją śledczą, przesłuchującą go po aresztowaniu, tłumaczy ten wypadek jako nieumyślny i niefortunny. „Strzał był wypadkowy, a tym bardziej bolesne dla mnie, że Kwiatkowski był jednym z najlepszych żołnierzy, a prócz tego wyjaśniło się, że nie on nawet był przyczyną nieporządku i podoficer błędnie go wskazał”.
Czyli okazał się Kwiatkowski żołnierzem aniołem. Nie wiadomo, co spotkało podoficera. Ale największe wrażenie sprawia fachowa refleksja Traugutta: „Ten bolesny dla mnie wypadek dla oddziału przyniósł najlepsze skutki. Odtąd śmiało mogę powiedzieć, że najbardziej wprawny i wyćwiczony żołnierz nie mógłby się na każdy alarm prędzej i porządniej uszykować jak ci ludzie, którzy przed tygodniem jeszcze pojęcia o żołnierce nie mieli”.
Ale bolesny wypadek jemu też dał do myślenia. Gdy ucieka żołnierz Makowski (z przestrachu, jaki w nim wzbudził los Kwiatkowskiego), „trudno to było puścić zupełnie bezkarnie”. Sąd wojenny skazał go więc „dla formy” na rozstrzelanie. Po czym cały oddział wstawił się do Traugutta, poręczył za Makowskiego i wtedy dowódca mógł skazanemu darować winę.
Traugutt jest oskarżony o zabójstwo i o zamiar rozstrzelania. Podobnie jak o siedem partyzanckich potyczek z wojskiem. I kierowanie tajnym związkiem pod nazwą Rząd Narodowy.
Gwałtowna przemiana
Święty Paweł, nieoficjalny patron wszystkich raptownie nawróconych, doznał oślepiającej łaski, jadąc w złych zamiarach do Damaszku. Według wielu malarzy (w tym wielkiego Caravaggia) spadł nawet z konia. I choć daleko Trauguttowi do świętości, to jego nagłe patriotyczne nawrócenie ma w swojej gwałtowności coś z religijnej konwersji, patriotycznego cudu, jest tajemnicą ludzkiej duszy, która – póki życie trwa – może zawsze się odmienić. Zarówno na dobre, jak i na złe.
Polski romantyczny motyw literacki: przemiana protagonisty od grzechu do cnoty obywatelskiej. A więc Jacek Soplica, prawdziwy, długo zamaskowany bohater „Pana Tadeusza”. Albo urodzony awanturnik Kmicic, którego miłość kieruje na właściwą drogę. Obaj muszą jeszcze odsłużyć ojczyźnie za swe konszachty z wrogami. Burzliwe namiętności pomieszane z wyrzutami sumienia sprzyjają przełomowi moralnemu.
Ale to wszystko nie wydaje się pasować do Traugutta, bohatera historycznego, a nie fabularnego. Na fotografiach sprawia wrażenie człowieka zrównoważonego. Na swoim miejscu, w zgodzie ze sobą, zarówno na przedślubnej fotografii z żoną – w rosyjskim mundurze, tuż po kampanii węgierskiej – jak i wsparty na szabli w randze podpułkownika saperów. Albo w eleganckim cywilnym ubraniu podczas misji zagranicznej, którą zleca mu Rząd Narodowy.
Stanisław Koźmian, działacz polityczny, późniejszy dyrektor teatrów krakowskich (a więc miał oko na warunki zewnętrzne swoich rozmówców), wspomina, że uderzyła go brzydota fizyczna Traugutta. „W czasach jawności ta byłaby mu szkodziła”. Nie był zatem Koźmian pod jakimś zniewalającym urokiem przyszłego dyktatora, skoro twierdził, że „było w nim coś z nietoperza”. Ale przecież dla konspiracyjnego przywódcy, którym stawał się Traugutt, warunki zewnętrzne są drugorzędne. „Silna wola i niezwykła energia były widoczne… Dobra wiara, którą czuło się w nim, wzbudzała zaufanie”.
Na wszystkich (wyjąwszy oczywiście rywali w walce o rząd dusz i kierownictwo powstania) wielkie wrażenie robiło, że Traugutt, choć nie miał złudzeń, nie tracił nadziei – wierzył bowiem w to, co robi. Jakby całe jego dorosłe życie konsekwentnie zmierzało do heroicznej puenty. Tymczasem między osiemnastoletnią pomyślną karierą wojskową a niewiele ponad rok trwającą służbą narodową istnieje ogromna dysproporcja czasowa. Ale traktujemy ją tak, jakby uwieńczona śmiercią dyktatura unieważniała oficerskie, rosyjskie życie, które wydaje się przy niej tylko przejściowym nieporozumieniem, chociaż w zeszycie ewidencyjnym służb i zasług Traugutta mowa o wysokich orderach: Świętej Anny trzeciego i czwartego stopnia, srebrnych medalach za stłumienie powstania na Węgrzech i w Transylwanii oraz obronę Sewastopola, a także brązowym za kampanię 1853-1856. Oraz o powierzeniu Trauguttowi licznych zadań wymagających pełnego zaufania dowództwa.
Honorowa dymisja
Te dwa drastycznie odmienne etapy życia Traugutta przedziela kilka miesięcy gospodarzenia w odziedziczonym majątku po odejściu z armii na własną prośbę. Ten czas wykorzystał zapewne do przemyśleń nad sytuacją polityczną i własną przyszłością, chociaż powody, które podał Traugutt, wnosząc o dymisję (stan zdrowia i sprawy rodzinne w związku ze spadkiem), nie wydają się tylko pretekstami.
Dymisja była zresztą honorowa. Awans. Pensja w wysokości 2/3 poborów, co oznaczało 230 rubli srebrem rocznie. Prawo noszenia munduru, z czego już najpewniej Traugutt nie zdążył skorzystać. Ale, co najważniejsze, stał się człowiekiem wolnym i radykalnie obrócił tę wolność przeciw imperium, któremu dotąd lojalnie służył. Dotąd tylko i ani godziny dłużej. Został więc powieszony w Cytadeli jako wróg, nie jako zdrajca. Bo nie ma żadnych dowodów, jedynie spekulacje, żeby kiedykolwiek hołdował Traugutt wallenrodyzmowi – romantycznej zdradzie w myśli, mowie czy uczynku. Ten ostatni oznaczałby na przykład przekazywanie poufnych informacji o nastrojach wśród kadry oficerskiej, świadczących, że szykuje się rosyjska interwencja przeciw węgierskiej Wiośnie Ludów. Albo, już w trakcie kampanii, uprzedzanie o konkretnych ruchach wojsk. W zgodzie z wallenrodyczną pokusą, której ulegają ludzie walczący z przemocą, bojownicy o prawdę słuszną, ale – niestety – ginącą. Bo przecież „cel uświęca środki”. Wolno więc, skoro nie ma innego wyjścia, dla sprawy prowadzić podwójne życie, kłamstwo przestaje być kłamstwem, skoro jest usprawiedliwione i uszlachetnione.
Brak też dowodów na wewnętrzne rozterki Traugutta podczas kampanii węgierskiej, gdzie prawdopodobnie znalazł się naprzeciw żołnierzy generała Józefa Bema. „W 1849 roku odbyłem kampanię węgierską, podczas której poznałem i śliczny kraj węgierski, i co więcej, szlachetny charakter mieszkańców jego, jako też ich prawdziwą i gorącą miłość ku swej nieszczęśliwej i pogłębionej piekielną przewrotnością ojczyźnie”.
To wszystko? Mało. Prawie nic. Brak nawet w tej sytuacji odczucia dyskomfortu, który mógłby utrudnić wydawanie i przyjmowanie rozkazów. Miały owe rozkazy, zwłaszcza w początkach kampanii, często cywilny, inżynierski charakter: budowa pod Krakowem wojskowej piekarni, naprawa dróg i mostów. Wszystko na potrzeby armii. Aby jej oddziały, godziwie zaopatrzone, sprawnie osiągnęły bojowe cele.
Ale ów cenny zeszyt ewidencyjny służb i zasług mówi również o bezpośrednim zaangażowaniu Traugutta: naprawie przeprawy czy reduty pod silnym ogniem. Czy o pościgu za nieprzyjacielem. Bierze Traugutt udział w zdobyciu miasta Oradea.
Potem w rozbrajaniu armii powstańczej. Przy tej okazji z pewnością spotkał jeńców rodaków. Czy przynajmniej pomógł któremuś? Nic o tym nie wspomina również wtedy, gdy znajduje się już po słusznej stronie. Może nie pozwala mu na to osobista duma, a może istotnie nie miał się czym patriotycznie poszczycić?
Neutralny wojskowy
Wstąpił do wojska rosyjskiego w 1844 r. Czekało wybitnie uzdolnionego młodego człowieka pięć lat garnizonowego życia w Żelechowie w guberni lubelskiej. Tam został podchorążym, potem oficerem.
Nigdy nie uskarżał się na tamto życie.
A może faktycznie w garnizonie w Żelechowie działo się przyzwoicie? Byłby to wyjątek, biorąc pod uwagę prawdę o tej armii, którą przekazała wielka literatura rosyjska. Dwudziestopięcioletnia niewolnicza, pańszczyźniana służba wojskowa, kije administrowane często ze skutkiem śmiertelnym. Wśród panów oficerów karty, pijaństwo, rozpusta, pojedynki. Osławiona biurokracja i łapownictwo. Musiał się Traugutt w ciągu osiemnastu lat służby zetknąć z tą rzeczywistością, jeśli nawet nie brał w niej udziału, co z kolei mogło denerwować kolegów. Czy ten Polak, ostentacyjny pobożniś, nie uważa się za kogoś lepszego? Bo nie gustuje w naszych zabawach z Cygankami i spitym niedźwiedziem na łańcuchu!
Czy nie wolałby przypadkiem służyć sprawie swojego katolickiego narodu? Co sądzi, ale tak szczerze, jak dumnemu Polakowi przystało, o rządach namiestnika generała Paskiewicza, księcia erewańskiego w Warszawie?
Ale nie tylko hulaki i prowokatorzy mogli zaczepiać naszego bohatera. Również szlachetni Rosjanie, którzy gardzili polskimi renegatami, nawet jeżeli ci ostatni przeszli na rosyjską stronę i oddawali cenne usługi. Dla wroga można było żywić szacunek. Wobec zdrajców w rosyjskiej duszy lęgła się wyższość moralna, połączona z obrzydzeniem. Trudno też było ufać tym, którzy zdrady się dopuścili. Dopuścili się, a więc byli do niej zdolni. Zapewne niejeden towarzysz broni Traugutta z kampanii węgierskiej czy obrony Sewastopola zadawał sobie pytanie, co ten doskonale opanowany, milczący oficer obcego wyznania i narodowości robi w rosyjskich szeregach.
Zwłaszcza w Sewastopolu, o którym pisał Lew Tołstoj: „przekonaliśmy się nie tylko o tym, że Sewastopola zdobyć nie można, ale i o tym, że nie można na jakimkolwiek odcinku zachwiać siłą narodu rosyjskiego”. Występują u Tołstoja również polscy oficerowie. Niezbyt ciekawi, noszą przekręcone nazwiska. Porucznik Nieprzykrzecki poniża rannego żołnierza. Żwadżecki ma pomysł: „A my tymczasem napijmy się wódki, bo coś dusza w pięty ucieka”.
Mikołaj Berg, uczciwy rosyjski historyk, pisze, że inni Polacy nie kryli radości z powodu niepowodzeń rosyjskich. Traugutt nigdy nie ujawnia ewentualnych wallenrodycznych skłonności. Bierze znaczący udział w pracach fortyfikacyjnych, walczy na legendarnym IV Bastionie. Bywa również płatnikiem, skarbnikiem, oficerem sztabowym, uczestnikiem prac kancelaryjnych. Pracuje w zakładzie techniczno-galwanicznym.
Konsekwentnie neutralną, profesjonalną postawę przyjmował Traugutt podczas całej służby wojskowej. Ufano mu, bo był świetnym oficerem. Być może wierny zasadom uważa, że wallenrodyzm jest trucizną podwójnego życia. Wymaga nieustającej samokontroli głosu, gestu, spojrzenia, własnego zdania. Oglądania się przez ramię, chowania (a najlepiej palenia) listów, notatek, domykania okien, sprawdzania drzwi. Za każdą słabość trzeba było czasem w dwójnasób płacić wiernopoddańczym kłamstwem. Traugutt ze swoim zasadniczym charakterem nie nadawał się do tej gry, w której można było się pomylić.
Kim jestem? Po której stronie? Najlepiej po obu, żeby działać skuteczniej. Komu służę? Dla Traugutta jako człowieka wierzącego nie było problemu. Ale półtora roku przed śmiercią dokonał politycznego wyboru.
Traugutt dowódca
W nocy z 7 na 8 maja 1863 r. w lesie pod Kobryniem – późno, bo późno, trzy i pół miesiąca od nocy styczniowej – obejmuje Traugutt dowództwo leśnego oddziału. Wahał się długo, uprzedzał, że potrafi dowodzić tylko regularnym wojskiem. Jakie wrażenie na zawodowym oficerze sprawia na polanie w świetle księżyca zbieranina uzbrojona w myśliwskie strzelby, noże, siekiery, a czasem w sztucer albo zdobyczny pistolet? Żadnych mundurów, co najwyżej konfederatki. I rzeczywiście – o czym była już mowa – zdarzały się problemy z dyscypliną.
Przez kilka tygodni Traugutt ze zmiennym szczęściem uprawia partyzantkę wśród poleskich ostępów. Wreszcie partia zostaje rozbita. Traugutt jedzie do Warszawy, oddaje się do dyspozycji Rządu Narodowego. Nikt go tu nie zna, ale to korzystnie wyróżnia wiarygodnego fachowca wojskowego wśród skłóconych polityków różnych partii i koterii. Robi mocne wrażenie. Już w połowie sierpnia awansowany przez Rząd Narodowy na generała wyrusza w dwumiesięczną podróż zagraniczną. Studyjną i misyjną. Zakup broni. Rozeznanie europejskiej sytuacji. Układy emigracyjne.
W tydzień po powrocie ogłasza się dyktatorem. Zostało mu jeszcze pół roku życia. Podejmuje decyzje „czerwone” – za zmuszanie do odrabiania pańszczyzny albo czynszu przewidziana jest kara śmierci. Ale zwalcza stronnictwo Czerwonych na czele z Ludwikiem Mierosławskim. Wyzywa ich od łotrów, zdrajców, tchórzy, szarlatanów politycznych. Buduje państwo podziemne. Organizuje wojsko, skarb, służbę dyplomatyczną, administrację. Pisze odezwy, instrukcje, apele. Wszystko po to, aby przetrwać do wiosny.
Jednak jest za późno, powstanie upada. Aresztowany w nocy z 10 na 11 kwietnia wypiera się, póki to możliwe, zarzutów, a potem zeznaje rzeczowo i z godnością. W czwartym zeznaniu Traugutta znajdujemy piękne zdanie, w którym zawarł całe doświadczenie życiowe: „Będąc przekonanym, że niezależność jest koniecznym warunkiem prawdziwego szczęścia każdego narodu, zawsze jej pragnąłem dla swojej ojczyzny, a to tym bardziej, że i oswobodzenie się Rosji od ciężaru panowania nad Polską liczyłem za również konieczny warunek do zwrócenia całej działalności rządu i ludu rosyjskiego na rzeczywisty pożytek tego obszernego państwa”.
5 sierpnia ginie na szubienicy. Jak przystało na człowieka oswojonego ze śmiercią, zachowywał się spokojnie, może nawet swobodnie. Podobno zdjął okulary (skazańcom na oczy zakładano trójkątne opaski), mówiąc: „Już mi więcej nie będą potrzebne”.
Tekst pierwotnie ukazał się w wydaniu „Newsweek Historia” 04/2014.
Tomasz Łubieński — prozaik, dramaturg, eseista i tłumacz literatury pięknej. Redaktor naczelny miesięcznika „Nowe Książki”, pasjonuje się historią polskich powstań narodowych.