Dwa lata po rozwodzie zadzwonił były mąż, żeby powiedzieć, że się żeni. A ona poczuła, że musi mu powiedzieć, że żałuje, że nie będą razem aż do śmierci. Ale przynajmniej dotrzymali przyrzeczenia, że kiedy przestaną się kochać, to rozstaną się ładnie.

Ze swojego rozwodu Agnieszka zapamiętała tylko jedną scenę: kiedy sędzia zapytała ją, czy chce pozostać przy nazwisku męża, czy wrócić do panieńskiego. Spanikowała, zaczęła gorączkowo tłumaczyć, że mąż się zgodził, by zatrzymała jego nazwisko. – Bardzo mi na tym zależy, zrosłam się z nim, w pracy też tylko pod nim jestem znana – przekonywała, patrząc błagalnie na męża.

– Proszę się uspokoić – uśmiechnęła się sędzia. – Mąż nie może pani odebrać nazwiska, nawet gdyby chciał.

– Naprawdę? – ucieszyła się Agnieszka, 48-letnia specjalistka ds. promocji w dużym warszawskim wydawnictwie.

– Tak, ma pani prawo je zatrzymać – powiedziała sędzia. – Zdziwiłaby się pani, ilu mężczyzn mimo wszystko próbuje odebrać byłej żonie nazwisko – dodała z westchnieniem.

Agnieszka i jej mąż dostali rozwód po tej jednej rozprawie. Już po wszystkim wyszli na korytarz i podziękowali sobie za przeżyte wspólnie lata. A potem się uścisnęli i każde poszło w swoją stronę: ona na spotkanie z facetem, dla którego wtedy straciła głowę, on wrócił do pracy.

Czytaj także: Rozwód po urlopie. Dlaczego my, Polacy nie potrafimy z sobą wypoczywać?

– Czułam ulgę, że już jest po wszystkim – wspomina Agnieszka. – Cieszyłam się, że mąż, który wiedział o tamtym facecie, nie wyciągał tego przed sądem, że zachował się z taką klasą. I dzięki temu udało nam się nie przekreślić tego wszystkiego, co przeżyliśmy razem przez ponad 20 lat.

A to były – uważa – naprawdę dobre lata, pełne miłości, wsparcia, zrozumienia i bezpieczeństwa. – Miłość się skończyła, już dawno przestaliśmy ze sobą rozmawiać, na seks też nie mieliśmy ochoty, ale dobrych wspomnień nie wolno niszczyć brzydkim rozwodem – mówi.

Majątek podzielili już wcześniej równo: jedno wzięło meble, drugie – srebrną rodową zastawę. I tak ze wszystkim. Mieszkanie sprzedali, a pieniądze od razu poszły na ich konta po połowie. – Tylko raz mnie kusiło, żeby zachować mój ulubiony obraz. Ale kiedy mąż, bo ciągle nie umiem go nazywać byłym, przypomniał sobie o nim, oddałam. Postanowiłam, że nie będę pazerna.

– Pamiętam małżonków, którzy chcieli tak kulturalnie się rozwieść, że mało brakowało, a tego rozwodu wcale by nie otrzymali – mówi mecenas Aleksandra Hayder-Muc z Katowic. I opowiada: to była bezdzietna para, już od jakiegoś czasu w separacji. Jej klientka była za granicą i nie mogła przyjechać na pierwszą rozprawę, więc sąd zgodził się przesłuchać tylko męża. – I on tak pięknie zeznawał o tym małżeństwie, że wszyscy zdębieliśmy. Patrzyliśmy na siebie i zastanawialiśmy się, czemu oni chcą się rozstać – wspomina adwokatka.

Sędzia zaczął wypytywać męża o przyczynę rozstania. – Czy pan jest z kimś związany? – dociekał.

– No nie – odpowiedział mężczyzna.

– A żona?

– Też nie.

– Czy była w waszym związku przemoc ekonomiczna? Fizyczna? Alkohol? – próbował coś znaleźć sędzia.

– Na wszystkie pytania mąż mojej klientki odpowiadał, że nie. A ja widziałam, że sąd nie wie, co zrobić, bo nie ma dowodu, że doszło do rozkładu pożycia małżeńskiego – opowiada mecenas Hayder-Muc. I wtedy ją olśniło: zapytała mężczyznę, czy chciał mieć dzieci? Przyznał, że nie, a żona chciała.

– To właśnie z tego powodu ich drogi się rozeszły, miłość wygasła, ale szacunek pozostał. Ten człowiek był tak lojalny i kulturalny, że nie chciał powiedzieć niczego złego o żonie. Moja klientka też zresztą niczego mu nie zarzucała, jedno drugiego nie chciało urazić – mówi adwokatka. Wspomina tamten rozwód jako dowód, że można się rozstać dobrze, z klasą. Przyznaje jednak, że takie rozwody zdarzają się bardzo rzadko. O wiele więcej jest niestety tych burzliwych. Takich, gdzie strony są mocno skłócone, gdzie buzują złe emocje, odżywają stare żale, budzi się chęć zemsty.

– Zdarza się, że jedna strona mówi drugiej, że nigdy jej nie kochała. To jest bardzo przykre i bolesne – wzdycha Aleksandra Hayder-Muc. Kiedy klient przychodzi do niej po raz pierwszy, zawsze mu sugeruje rozwód bez orzekania o winie. – Jeżeli ktoś się chce rozstać kulturalnie, nie chce przerabiać traum przed sądem, pełnomocnikami, angażować znajomych i rodziny jako świadków, to warto odpuścić, bo wszelkie emocje zaczynają się, gdy trzeba ustalić, kto przyczynił się do rozpadu związku – mówi.

– To, czy rozwód będzie pokojowy, czy wojenny, zależy w dużym stopniu od powodu, z jakiego rozpadło się małżeństwo – tłumaczy mecenas Anna Piotrowska z Wodzisławia Śląskiego. I dodaje: jeżeli wygasło uczucie, nie pomogły terapie, to małżonkowie przychodzą do sądu i mówią, że nie ma między nimi pożycia, nie ma miłości, oboje chcą rozwodu bez orzekania o winie, bo każde chce sobie ułożyć życie na nowo.

– Ale jeśli powodem rozwodu jest zdrada jednego z nich, to drugie potwornie cierpi i płonie żądzą zemsty. I wtedy tak łatwo nie odpuści. Przychodzi do sądu i mówi, że chce rozwodu, ale w wyroku, w pierwszym punkcie ma być napisane, że winę za rozkład pożycia ponosi ten drugi. To jest forma zadośćuczynienia i satysfakcji za to, co on jej zrobił. Ona była wierna, uczciwa, postępowała, jak należy, a on to wszystko zniszczył – wyjaśnia Anna Piotrowska.

Jej zdaniem najcięższe rozwody są wtedy, gdy w pozwie jest żądanie przyznania władzy rodzicielskiej nad małoletnimi dziećmi. – Bo wtedy zaczyna się wojna: zbierane są opinie psychologiczne, a rodzice badani, by sprawdzić, które lepiej wychowa dzieci. I temu sąd przyznaje władzę. Potem jest jeszcze walka o alimenty na byłą żonę i dopiero po wszystkim zaczyna się podział majątku. Najpierw nieruchomości, samochody, działki, ale potem już jest między nimi taka totalna nienawiść, że zaczynają liczyć ręczniki, pościel, słoiki – opowiada adwokatka.

Ostatnio zamieściła na Facebooku listę sporządzoną przez jednego z klientów – wspólny majątek jego i byłej żony. Była na niej m.in. kołdra i poduszki, lampka nocna, laptop, waga łazienkowa i kuchenna, ręczny młynek do kawy, fotografie i albumy. „Punkt 22. konfitury i surówki… Mogę tego nie wytrzymać nerwowo” – napisała.

– Wycenili jakoś czy będzie wycena biegłego? – zapytał pod postem jej brat Bartłomiej Piotrowski, także adwokat.

Odpisała mu, że ma nadzieję, iż nie dostanie następnej listy ze spisem makaronów i budyniów do podziału. Obojgu przypomniała się wtedy historia, którą kilkadziesiąt lat temu opowiadała im mama, też prawniczka: byli małżonkowie mieli do podziału 10 nieskasowanych biletów autobusowych. Wyszło im po pięć na głowę. – Myśmy się wtedy strasznie z tych biletów śmiali. Myślałam, że ludzie nie chcą już w ten sposób się ośmieszać, a tu taka niespodzianka – mówi Anna Piotrowska.

Miły, sympatyczny i ciepły – tak swój rozwód opisuje Ewa, 46-letnia nauczycielka z Poznania. Dziś myśli, że to po części dlatego, że była wtedy jak ogłuszona, jeszcze do niej nie dotarło, że jej 15-letnie małżeństwo właśnie się kończy.

Rozwiedli się, bo on ją zdradzał. – Mieliśmy wtedy trudny czas, bo przez ponad 10 lat próbowałam zajść w ciążę. Próbowaliśmy wszystkiego: in vitro, inseminacji, ale w końcu postanowiliśmy adoptować dziecko. I kiedy ja siedziałam z nim w domu, on latał na baby – wspomina Ewa. Jak się to w końcu wydało, ogarnął ją taki żal, że już nie chciała z mężem rozmawiać. Uznała, że nie ma innego wyjścia, trzeba się rozwieść.

– Miałam straszne poczucie krzywdy, że ja przez tyle lat daję się maltretować, żeby mieć z nim dziecko, a on mnie tak oszukał – opowiada.

Jeszcze przez rok mieszkali razem, ale nie poszli na terapię, nie próbowali niczego ratować, nawet ze sobą nie rozmawiali o tym, co się stało. – To było tak, jakbyśmy bezradnie patrzyli na zdychającego psa, pogodzeni z jego śmiercią – mówi Ewa. Tak się z tym nieuchronnym pogodzili, że postanowili się rozwieść.

– Usiedliśmy na kanapie i ustaliliśmy zasady. Wzięliśmy kartkę i napisałam na niej swoje oczekiwania: on będzie mi płacił 1,5 tys. złotych co miesiąc, nie będzie orzekania o winie, dziecko zostanie przy mnie, żadnych sztucznych podziałów, kiedy się nim zajmujemy. Na wszystko się zgodził – opowiada Ewa.

Przysłał jej potem e-mailem wzór pozwu: że zamarło między nimi pożycie seksualne, że się od siebie oddalili, że charaktery też mają niedopasowane. – Suchym językiem opisana porażka naszego małżeństwa. Byłam wstrząśnięta. Dopiero wtedy – wspomina.

Pamięta dzień, w którym odbyła się pierwsza i jedyna rozprawa. Późne lato, jeszcze ciepło, a ona zastanawia się, czy włożyć czarne, czy cieliste rajstopy? Które bardziej pasują do okoliczności?

– Wybrałam czarne do cienkiej sukienki w kwiatki. On przyjechał po mnie, po drodze do sądu zgarnęliśmy moją koleżankę i przyjaciela męża, oboje mieli być świadkami. Jechaliśmy i żartowaliśmy. Jeszcze na sądowym korytarzu tak się chichraliśmy, że inne czekające na rozwód pary patrzyły na nas ze zgrozą. Oni płakali, a my się śmialiśmy – wspomina Ewa.

Dopiero gdy weszli do sali i stanęli naprzeciwko siebie, dotarło do niej, że to koniec. I nogi się pod nią ugięły, przestała cokolwiek słyszeć i rozumieć. Pamięta tylko, że jej koleżanka wychwalała męża, mówiła, że jest świetnym ojcem. – No i nas rozwiedli – mówi. Celowo używa tego zwrotu, bo ma wrażenie, że to ktoś zdecydował za nich o rozwodzie.

Już po wszystkim poszli razem na obiad. Zjedli, wypili, znowu się wygłupiali. – Kiedy mój były odwiózł mnie do domu, przebrałam się i natychmiast założyłam sobie konto na Sympatii. Uznałam, że zacznę teraz nowe życie. On też miał już nową partnerkę.

– To, czy rozwód będzie dobry, widać od pierwszego spotkania z klientami – mówi Agnieszka Korusiewicz, adwokatka z Chorzowa. Zauważyła, że dobrze rozwodzą się ci, którzy są nie tylko wykształceni, ale także finansowo niezależni, bo wiedzą, że sobie bez małżonka poradzą. Do dziś pamięta taką sprawę: małżeństwo z dorosłymi dziećmi, mężczyzna miał kochankę, ale rozwód był bez orzekania o winie. – I ten pan sam zadeklarował, że będzie byłą żonę wspierał finansowo. Co do zasady obowiązek alimentacyjny obowiązuje przez pięć lat po rozwodzie, ale wiem, że on pomagał jej do końca życia. Mimo wszystkich trudnych sytuacji, jakie były między nimi, pozostali przyjaciółmi – opowiada mecenas Korusiewicz.

Pamięta też młodych ludzi, którzy w czasie rozprawy żartowali, śmiali się, ewidentnie się lubili. – Sąd zawiesił postępowanie na trzy miesiące, dając im szansę, by ratować związek. Oni tej szansy nie chcieli, rozwiedli się na kolejnej rozprawie. A mnie się wydaje, że ci ludzie byli po prostu fajni – opowiada.

Albo inna para, też młodzi ludzie: umówili się jeszcze przed ślubem, że gdyby ich związek się rozpadł, to konsekwencje poniesie ten, kto zawalił. – Ta kobieta zdradziła męża i odeszła do nowego partnera. Ale ponieważ mieli tę umowę, po rozwodzie 3-letnia córka została z ojcem, a ona codziennie rano przychodziła do niej, robiła jej śniadanie, odprowadzała do przedszkola, a potem z niego przyprowadzała, dawała obiad i dopiero wracała do nowego partnera. Bardzo trudna, wręcz niepojęta sytuacja, ale niektórzy potrafią to sobie tak ułożyć. Bo mają zasady, są odpowiedzialni za swoje czyny i za drugiego człowieka. I w tym wszystkim nie są chytrzy, potrafią się zachować jak trzeba, co dzisiaj jest coraz rzadsze – opowiada mecenas Korusiewicz. Żałuje, że takie rozwody zdarzają się bardzo rzadko.

Mecenas Anna Piotrowska też jest przekonana, że przebieg rozwodu zależy od kultury osobistej małżonków. – Są ludzie, którzy potrafią sobie w głowie poukładać, że jakiś etap życia się skończył, nie ma co z tym walczyć, trzeba się ładnie rozstać. Podziękować za czas spędzony razem i pójść w swoją stronę. Ale niektórzy mają niestety taką wewnętrzną potrzebę zniszczenia byłego partnera, pragnienie, by sięgnął dna, żeby został z niczym – mówi.

Zauważyła, że duży wpływ na rozwodzących się mają ich rodziny. – Żona nie chce żadnej walki, chce się dogadać, a mama i tata potrafią powiedzieć: „A dlaczego? Jego trzeba zniszczyć, tyle krzywdy ci wyrządził”. Tacy podpowiadacze – rodzice, teściowie – są najgorsi, potrafią bardzo dużo namieszać – opowiada adwokatka.

Kilka razy do jej kancelarii przyszedł klient z mamą. – Usiedli, a mama mówi: „Ja wiem wszystko o ich małżeństwie lepiej od niego, zaraz pani przekażę”. I wtedy trzeba powiedzieć: „Bardzo dziękuję za przybycie, ale proszę, żeby pani poczekała na korytarzu. Ja z panią o pożyciu małżeńskim syna rozmawiać nie będę”. Ale widzę, że ten mężczyzna został do mnie przyprowadzony – śmieje się mecenas Piotrowska.

Zdarza się też, że zamieszanie robi nowa partnerka, bo jest żywotnie zainteresowana tym, czy jej mężczyzna będzie się spotykał ze swoimi dziećmi z pierwszego związku, jak często i gdzie. – Czasami żąda, by w ogóle zerwał kontakty z rodziną. Ale jeżeli ludzie są kulturalni, zależy im na dobru dzieci, to wiedzą, że przecież małżonkowie nie rozwodzą się z dziećmi, tylko ze sobą. I potrafią nawet załagodzić te problemy. Jak jest kultura, wszystko da się ułożyć – mówi mecenas Piotrowska.

Ona też pamięta dobre rozwody. – Wychodzimy z sali sądowej i byli już małżonkowie dziękują pełnomocnikom, a potem mówią do siebie: „A teraz idziemy na kawę”. Kiedyś rozwiodłam małżonków za porozumieniem stron, bo już się nie kochali, żyli wyłącznie po koleżeńsku. Jakież było moje zdziwienie, kiedy pięć lat później przyszło pocztą zaproszenie na ich ślub. Nie poszłam, bo miałam urlop, ale wysłałam im kartkę z życzeniami szczęścia.

Dwa lata po rozwodzie Ewa poszła do sądu po jakiś dokument i ku swojemu zdziwieniu rozsypała się. – Weszłam do toalety i zaczęłam strasznie płakać. I dopiero wtedy do mnie dotarło, że rację miały te baby, które ryczały już przed salą rozpraw. One były mądre, nie ja, taka kulturalna i nowoczesna – mówi Ewa. Siedziała w tej toalecie i wyła, nie mogła przestać.

Do dziś się zastanawia, dlaczego nie ratowała małżeństwa. – Dlaczego oboje pozwoliliśmy dać się rozwieść, jak cielaki prowadzone na rzeź – mówi. Teraz czuje tylko smutek i żal, że tak się to wszystko skończyło. Do byłego męża jest bardzo przywiązana, ale nie chciałaby z nim być. Jak mówi, zobaczyła go w całej jego nędzy i słabości. I zaakceptowała go jako przyjaciela i ojca syna, ale już nie partnera. Kiedy teraz przychodzi zobaczyć się z 9-letnim synem, siadają razem na kanapie, piją herbatę i rozmawiają. Czasem się do siebie przytulają, a on jej mówi, że jest jego najlepszą

przyjaciółką.

Agnieszka też coraz częściej myśli, że trzeba było jednak ratować małżeństwo, pójść razem na terapię, spróbować znowu się pokochać. Lubi odzyskaną po rozwodzie wolność, ale czuje, że straciła coś bardzo ważnego, że być może już nigdy tego nie będzie mieć, zostanie sama.

Kilka miesięcy temu zadzwonił były mąż, chciał jej powiedzieć, że się żeni. Wiedziała już o tym od znajomych, ale poczuła wdzięczność, że powiadomił ją osobiście. I nagle poczuła, że musi jeszcze raz mu podziękować. – Powiedziałam, że był wspaniałym mężem i ojcem, że jego nowa partnerka ma szczęście. I że bardzo żałuję, że nie będziemy razem aż do śmierci, ale trudno, to jest dla nas lekcja, że miłość można stracić – wspomina.

Rozpłakała się dopiero wtedy, gdy on przeprosił, że nie było go przy niej, gdy poważnie chorowała. Bo przecież mieli być razem w zdrowiu i chorobie. Ale przypomniało jej się, że dotrzymali danego sobie tuż po ślubie przyrzeczenia: że kiedy przestaną się kochać, to rozstaną się dobrze, ładnie.

Tekst pochodzi z wydania „Newsweeka” 33/2019

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version