Jednym rozporządzeniem rząd Donalda Tuska chce zlikwidować działający od zarania szkoły model nauczania i zlikwidować prace domowe. To kolejna zmiana w edukacji, którą politycy próbują przeprowadzić bez przygotowania.

Teraz jest tak, że nauczyciel zadaje ćwiczenia do domu, a potem wystawia za nie ocenę. Nauczyciele podkreślają, że chodzi o utrwalenie wiedzy i wyrobienie nawyku systematyczności. Od lat uczniowie i rodzice alarmują jednak, że to system przestarzały, nadmiernie obciąża dzieci oraz doprowadził do nadużyć. Zadań domowych jest coraz więcej i uczniowie się z nimi nie wyrabiają, w końcu siedzi nad tym cała rodzina albo dodatkowo korepetytorzy. Poza tym wielu uczniów ściąga – od siebie nawzajem, z internetu. Ostatnio prace domowe odrabia za uczniów sztuczna inteligencja.

Z drugiej strony, szkoła coraz chętniej przerzuca na dzieci obowiązek realizowania programu – podstawa programowa, czyli w teorii minimum wiedzy, w którą szkoła powinna uczniów wyposażyć, stała się niemal nieosiągalnym maksimum. Jest tak przeładowana, że nie sposób zdążyć z jej realizacją na lekcjach. Nauczyciele zadają więc do domu to, czego nie zdążyli zrobić w klasie, na zasadzie: „Resztę zrobicie sami”.

Jednym rozporządzeniem rząd Donalda Tuska chce zlikwidować działający od zarania szkoły model nauczania i zlikwidować prace domowe. To kolejna zmiana w edukacji, którą politycy próbują przeprowadzić błyskawicznie i bez przygotowania. A to tak, jakby wyciągać jedną cegłę z przegniłego muru. Za chwilę wszystko może się zawalić.

Prace domowe znalazły się – obok podwyżek dla nauczycieli – w centrum przedwyborczych obietnic Donalda Tuska dotyczących edukacji. „Zlikwidujemy prace domowe w szkołach podstawowych. Zapewnimy pomoc w szkole zamiast korepetycji w domu” – zadeklarowała Koalicja Obywatelska w „100 konkretach na pierwsze sto dni rządu”. W umowie koalicyjnej stanowisko w tej sprawie zostało złagodzone: „Ograniczymy obowiązki związane z zadawaniem prac domowych”.

Wprowadzenie zakazu prac domowych będzie jednak trudne, bo nauczyciele jako grupa zawodowa najmocniej opierają się odgórnym nakazom. Mają w tym wprawę – politycy od lat wciskają szkole przeróżne zmiany, często mało lub jeszcze mniej sensowne i zazwyczaj bez przygotowania. O pilotażu zmiany w polskiej szkole nikt chyba nie słyszał. A przeszliśmy już wysyłanie sześciolatków do szkół i wycofanie ich przez następną zmianę polityczną, potem likwidację gimnazjów i wydłużenie podstawówek – wszystko to z marszu i w myśl odgórnego nakazu. Tym razem padło na element metodyki pracy nauczycieli. Niestety, politycy nie chcą zrozumieć, że szkolna rzeczywistość wymyka się uproszczonym deklaracjom ze świata polityki.

– Zadawanie pracy domowej stało się bez sensu. Dojeżdżający uczniowie przepisywali od siebie zadania domowe w autokarach, a miejscowe dzieci – na szkolnych parapetach. Przy dzisiejszym dostępie do internetu nie ma zresztą zadania, którego wynik nie wyskoczyłby po prostym wstukaniu pytania w klawiaturę – mówi Barbara, nauczycielka języka obcego z podstawówki w centralnej Polsce. Jej szkoła odeszła od obowiązkowych prac domowych cztery lata przed tym, jak Tusk złożył swoją wyborczą obietnicę. – Uznaliśmy, że trzeba oduczyć dzieci oszustw i kombinowania, a nakłonić do brania odpowiedzialności za własny proces edukacyjny – mówi nauczycielka.

Długo trzeba było przekonywać nauczycieli, że naprawdę nic nie daje zadanie uczniom mechanicznej obróbki ćwiczeń z wyznaczonej strony w podręczniku nauczyciel Jakub Tylman, w którego szkole nie ma już prac domowych

Szkoła wiejska, uczniów ok. 700. Jak to się udało? – Niektórzy się przykładają, inni tylko udają, że pracują. W zasadzie nie widzę różnicy w proporcjach, nie przykładają się ci sami, którzy nie odrabiali zadań, gdy były one obowiązkowe – opowiada nauczycielka. Ale podkreśla, że lepiej się jej pracuje. – Zniknęło za to całe napięcie i stres, który uczniowie przynosili do szkoły. Gdy bali się, że nie zrobili dobrze zadania i mogą dostać jedynkę. Mniej się boją i łatwiej uczą – dodaje.

Barbara zmieniła sposób prowadzenia lekcji, na początku zazwyczaj powtarza z uczniami materiał z poprzednich zajęć, potem daje kilka minut na powtórkę indywidualną. Przygotowują też w klasie gotowce do domowych powtórek. Oczywiście – dla chętnych. Przed końcem lekcji poleca uczniom ćwiczenia i dodatkowe materiały. Mogą jej przysłać rozwiązania, ale nie muszą. Nauczycielce też ulżyło. – Nie muszę karać nikogo za to, że nie uczył się słówek. Może był zbyt zmęczony albo coś ważnego działo się w domu – mówi.

– Wcześniej uczniowie przerzucali odpowiedzialność za to, co potrafią, na szkołę. Teraz stali się bardziej samodzielni – uważa nauczycielka.

Jednak większość kadry nauczycielskiej inaczej przyjęła zmianę. – Może dzieci mniej kombinują, za to teraz robią to nauczyciele – przyznaje Barbara.

Już po pierwszym roku matematycy wymusili na dyrektorze wyjątek od reguły. Z zakazu zadawania prac domowych wyłączono matematykę. Jako jedyni w szkole matematycy mogą nadal zadawać domowe ćwiczenia – na sprawność rachunkową.

Inni zadają „pod stołem”. Polonista np. zamiast omawiać lekturę, dyktuje notatkę. Lekcji nie wystarcza, kopiuje ją uczniom i mówi: – Resztę dokończycie w domu. Gdy uczniowie się buntują, gasi ich: – To nie jest praca domowa, tylko to, czego nie zrobiliśmy na lekcji, bo za wolno piszecie.

Albo historyczka. – Na następną lekcję przygotujcie biografię Kopernika – nakazuje. Dzieci protestują, bo przecież nie ma prac domowych, ale ona odpowiada: – To nie praca domowa, tylko przygotowanie do lekcji. Nie musicie pisać, ale będę z tego pytała.

Barbara ocenia prace domowe swoich uczniów. Przestrzega przy tym trzech zasad: praca jest dobrowolna, ocena może być tylko pozytywna, a na jej wstawienie do dziennika uczeń musi wyrazić zgodę.

W przedstawionej w zeszłym tygodniu nowelizacji rozporządzenia w sprawie oceniania uczniów MEN rozwiązało problem inaczej. Nauczyciel w klasach 1-3 w ogóle nie będzie mógł zadawać uczniom prac pisemnych i praktycznych do domu. „Najwyżej jakiś wierszyk” – jak żartował premier Tusk w promocyjnym wideo na platformie X. W klasach 4-8 nauczyciel może zadać pracę pisemną lub praktyczną, ale nie będzie ona obowiązkowa. I nie będzie za nią mógł wystawić oceny. Jeśli uczeń z własnej woli wykona tę pracę domową, nauczyciel będzie zobligowany do przekazania uczniowi jedynie informacji zwrotnej. Bez oceny.

– To może być problem, bo uczniowie podnoszą sobie średnią dzięki pracom domowym. Ale również oczekują nagrody za dodatkową pracę – mówi Barbara.

Podobnego zdania jest Jakub Tylman, innowacyjny nauczyciel z Publicznej Szkoły Podstawowej w Śremie im. Kawalerów Orderu Uśmiechu, autor książki „Jak pokolorować szkołę”. Już pięć lat temu przestał zadawać prace domowe. Cała jego szkoła przestała.

W pierwszej fazie zadania domowe otrzymywali tylko chętni uczniowie i tylko na ocenę pozytywną, o ile wyrazili zgodę na zapisanie jej w dzienniku. Później nauczyciele starali się rezygnować z zadań z dnia na dzień, z lekcji na lekcję. Proponowali uczniom większe prace obliczone na dłuższy czas i wspólne uczenie się w ramach projektów.

W uzasadnieniu zmiany MEN powołuje się na badanie PIRLS z 2021 r. (Międzynarodowe Badania Postępów Biegłości w Czytaniu obejmujące czwartoklasistów). Większość rodziców, których dzieci brały udział w tym badaniu, podkreślała, że nauczyciele zadają dzieciom zbyt dużo prac domowych i że to przerasta nie tylko możliwości dzieci, ale też ich rodzin. „Nadmierna ilość prac domowych może prowadzić do zmęczenia uczniów, zmniejszenia zainteresowania nauką, a nawet zwiększenia nierówności edukacyjnych z uwagi na zróżnicowane zasoby dostępne w domu i wsparcie uczniów przez rodziców” – podkreślają autorzy projektu MEN.

– Nie zabraniamy ćwiczeń, zabraniamy kategorycznego wystawiania ocen lub karania za brak [zadania domowego], który często wynika z przyczyn niezależnych od ucznia – tłumaczyła min. Nowacka w Radiu Zet. – Może pan miał z kim powtarzać niemiecki albo rodziców było stać na korepetycje, ale wiele dzieciaków nie ma takiej możliwości, żeby usiąść z rodzicem i powtórzyć albo żeby rodzice zapłacili za korepetycje – mówiła.

Jednak zmiana, jaką proponuje MEN, może doprowadzić do sytuacji podobnej – ci uczniowie, których rodzice opłacą korepetycje, otrzymają wsparcie w odrabianiu nieobowiązkowych zadań domowych, a ci, których na korepetycje nie stać i których rodzice nie potrafią wesprzeć, i tak pozostaną w tyle. To zresztą potwierdzają doświadczenia nauczycieli, którzy już stosują wprowadzoną przez MEN metodę.

– Niestety, w dodatkową naukę angażuje się stała grupa uczniów. Ci sami, którzy i wcześniej byli zainteresowani zdobywaniem nowych umiejętności, oraz uczniowie, którzy dbali o dobre wyniki, a dzięki dodatkowym zadaniom mogli je poprawić. Uczniowie słabsi, z problemami w nauce, unikają wysiłku – i wtedy, gdy zadania były obowiązkowe, i teraz, gdy stały się dobrowolne – przyznaje Tylman.

Co zrobić, żeby ich zmotywować i nie zostawić w tyle? – Nie ma jednego złotego środka. Potrzebujemy pedagogów i nauczycieli, którzy znajdą sposób na motywowanie słabszych uczniów – mówi nauczyciel.

Według sondażu SW Research na zlecenie „Rzeczpospolitej” mamy mniej więcej tylu zwolenników zakazu oceniania prac domowych, ilu przeciwników, z lekką jednak przewagą tych pierwszych. 40,7 proc. badanych oceniło pomysł MEN pozytywnie, 37,8 proc. – negatywnie, 21,5 proc. nie ma zdania w tej sprawie. Gdy sprawdzić wiek badanych, okazuje się, że im młodsi, tym bardziej przekonani o słuszności decyzji MEN.

Tymczasem z zadań domowych już zrobiła się sprawa polityczna.

Przemysław Czarnek, były minister edukacji, punktuje Tuska, że ciągle zmienia w tej sprawie zdanie – najpierw zakazuje, a potem tylko ogranicza zadawanie prac domowych. – Kompletnie nie znajduję uzasadnienia dla zakazu zadawania prac domowych w klasach 4-8 – mówi były minister PiS dla Portalu Samorządowego. – Zwłaszcza że w Karcie nauczyciela mamy przepisy, zgodnie z którymi nauczyciel ma swobodę doboru metod nauczania. Wielu nauczycieli, np. matematyki, zwraca uwagę, że powtórki są najważniejszą metodą przyswajania wiedzy, więc jeśli się nie będzie zadawało tego typu zadań do domu, to trudno, żeby ta powtórka miała miejsce.

Lider Konfederacji Krzysztof Bosak wieszczy, że ograniczenie zadań domowych pogłębi lukę edukacyjną: – Osiąganie dobrych wyników w nauce bez poświęcenia na nią czasu w domu być może i jest możliwe, ale tylko w naprawdę doskonale zorganizowanych szkołach, gdzie są małe grupy i jest indywidualna praca nauczyciela z uczniami.

Ograniczenia dotyczące prac domowych MEN chce wprowadzić już w kwietniu. A dopiero na wrzesień ministra Barbara Nowacka zapowiada redukcję materiału w podstawie programowej. Poprzedni rząd dopychał treści do szkolnych przedmiotów, m.in. wciskając cały niemal materiał trzyletniego gimnazjum do dwóch ostatnich klas ośmioletnich podstawówek. To najważniejszy powód, dla którego nauczyciele często przerzucają na uczniów ciężar zdobywania wiedzy.

– Największą barierą w przeprowadzeniu zmiany dotyczącej zadań domowych były przyzwyczajenia nauczycieli. Długo trzeba ich było przekonywać, że naprawdę nic nie daje zadanie uczniom mechanicznej obróbki ćwiczeń z wyznaczonej strony w podręczniku – przyznaje Jakub Tylman.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version