Gdy córki miały sześć lat, czułem, że głębokie rozmowy z nimi to dla mnie łatwizna. Ale dziś mają lat dziesięć. I nic nie jest już takie proste – mówi MaTata, czyli samodzielny ojciec bliźniaczek Maciej Lisowski.

Maciej Lisowski: I bardzo mi z tym dobrze. Kiedyś, z racji swojego rozrywkowego charakteru, sporo hulałem. Szefowałem wówczas jednej z najpopularniejszych agencji modelek w Polsce. Ale potem pojawiły się na świecie moje córki – bliźniaczki Madzia i Gosia. Z dnia na dzień poczułem się zmęczony show-biznesem, pokazami w Nowym Jorku, Mediolanie czy Paryżu. Świadomość tego, jak bardzo jestem odpowiedzialny za dziewczyny, dopadła mnie, gdy kilka dni po porodzie wiozłem je szpitalnymi korytarzami na badanie serduszek. Spojrzałem na nie w wózku i rozczulony pomyślałem: „Boże, jesteście”. Wtedy postanowiłem skończyć z imprezami i odnalazłem szczęście w byciu kurem domowym.

– Po narodzinach córek zdecydowaliśmy z partnerką, że będę wychowywać je samodzielnie. Gdy Gosia była mała, przypadkowo nazwała mnie MaTatą. Czyli mamą i tatą w jednym. Przyjęło się. Niektórzy zastanawiają się: „Jak facet daje radę wychowywać dwie dziewczyny?”. Najwyraźniej zapominają o moim piętnastoletnim doświadczeniu w pracy z modelkami. Wiele z nich zaczynało w branży w wieku trzynastu lat. Niektóre traktowały mnie jako ważnego dorosłego w swoim życiu. „Maciek zawsze pomoże” – powtarzały. Dlatego potem słuchałem o ich problemach, zrywałem w ich imieniu z chłopakami. To doświadczenie pozwoliło mi się lepiej przygotować do opieki nad córkami. Gdy miały sześć lat, czułem, że głębokie rozmowy z nimi to dla mnie łatwizna. Ale dziś mają lat dziesięć. I nic nie jest już takie proste.

– Dziewczyny lada moment zaczną być nastolatkami. A to oznacza, że rozumieją już naprawdę sporo. Jakiś czas temu mieliśmy najpoważniejszą rozmowę o smutku. I to bardzo głębokim, bo wówczas zmarł nasz pies Maurycy. Był w domu przez czternaście lat, w tym siedem z dziewczynkami. Wychowały się z nim. Pokochały go. Rówieśnikom chwaliły się, że mają pudla królewskiego. Nawet prowadzały go do szkoły, aby na lekcji wychowawczej opowiedzieć o nim kolegom i koleżankom. Niestety, Maurycego toczyło raczysko. Weterynarz powiedział, że się męczy, że powinniśmy się z nim pożegnać.

„Skoro dla mnie, dorosłego, było to tak trudne – pomyślałem – to, co dopiero dla dziewczyn?”. Nie miałem serca powiedzieć im o śmierci Maurycego. Rozmowę o tym odwlekałem przez kilka dni. W tym czasie powtarzałem córkom: „Nasz pies pojechał do szpitala. Jest już starszy. Dlatego wszystko może się zdarzyć, nawet telefon od pana doktora, że Maurynio zmarł. Ale zwierzęta w tym wieku odchodzą we śnie i nic ich nie boli”. Po czterech dniach powiedziałem córkom prawdę. Małgosia, nie bardzo wylewna w emocjach, jakoś poradziła sobie z tą informacją. A bardziej ekspresyjna Madzia? Choć od śmierci naszego psa minęło sporo czasu, niedawno przyszła wieczorem do mojego pokoju. „Zatęskniłam za Mauryskiem” – mówiła przez łzy. No i mieliśmy kolejną dyskusję. Tym razem o tęsknocie.

– Najczęściej prowokuje je sytuacja. Jak ta z psem. Dziewczyny jednak nie zawsze chcą od razu rozmawiać o swoich uczuciach. Nieraz muszą je najpierw przetrawić.

Samodzielni rodzice często gonią za tym, by nadrobić dzieciom miłość, którą mogłyby dostać od drugiego rodzica. Przez ten wyścig nie zauważają ich potrzeb ani emocji. A ja nie chcę ich przegapić. Na szczęście pomagają mi w tym córki. Jeśli jedna ma jakieś problemy, druga czasem informuje mnie o nich. Poza tym uczę dziewczyny, że nie zawsze jest przyjemnie. Że smutek, złość czy frustracja nie są gorszymi emocjami od innych. Że uciekanie od nich jeszcze bardziej je potęguje. Jednocześnie przypominam im, by nie odreagowywały uczuć na innych. Jeśli są wkurzone, proszę bardzo, niech to wyrzucą z siebie. Ale bez agresji.

Brzmi to pięknie, prawda? Jednak dzieciom nie wystarczy wytłumaczyć takiej rzeczy raz. One za sto pierwszym najprawdopodobniej zrobią to samo. Dlatego staram się regularnie rozmawiać z nimi o tym, co przeżywają.

Dołącz do społeczności Newsweeka Psychologii! Obserwuj nasze profile na Facebooku i Instagramie!

– Łatwo, a to dwie odrębne osoby. Magda jest bardzo wrażliwa. Potrzebuje sporo czasu, by wszystko w sobie poukładać. Nieraz czuje się smutna, bo biedronka poleciała nie na ten kwiatek, który ona chciała. Potrafię jednak rozróżnić, kiedy przeżywa coś bardzo głęboko. Wystarczy, że spojrzę jej wtedy w oczy. Gosia z kolei sprawia wrażenie rozrabiaki. W rzeczywistości jest bardzo delikatna. Rzadziej niż siostra pokazuje po sobie emocje. Dlatego, gdy słyszę w domu jej płacz, rzucam wszystko i pędzę.

Przykład? Kiedyś spacerowaliśmy w trójkę po parku Skaryszewskim w Warszawie. Magda postanowiła dopiec Gosi, bo ta czegoś dla niej nie zrobiła. „Żałuję, że mam taką siostrę!” – rzuciła. W pierwszej chwili wziąłem to za przepychanki rodzeństwa. Ale zaraz uzmysłowiłem sobie, jaki błąd popełniłem. Bo Gosia, o której wszyscy myśleli, że to taka twardzielka, rozpłakała się i odpowiedziała siostrze: „Jak mogłaś!?”. Dla niej ta sytuacja była dramatyczna.

Podobnie jak ta niedawna, gdy kolega pokazał im swoje poranione ręce. Przyznał, że z nienawiści do siebie celowo pociął się szkłem. Córki nie wiedziały, jak zareagować. Na szczęście, mimo początkowych wahań, opowiedziały mi o wszystkim.

– Po pierwsze, interweniowałem w sprawie chłopca. Po drugie, rozwiałem wątpliwości córek i zaznaczyłem, że być może uratowały mu życie. Po trzecie, pogratulowałem im wrażliwości. Zrozumiałem w tej sytuacji jedno: jeśli przychodzi do mnie dziecko z problemem, nie ma nic ważniejszego. Bo jeśli nie zdążę im czegoś wytłumaczyć, wyręczą mnie w tym ich koledzy albo koleżanki. I już nie będzie tak kolorowo.

Z tego powodu co wieczór rozmawiam z dziewczynami. Nie ma typowego: „Jak w szkole? A, to dobrze”. Zamiast tego gadamy, jak się dziś czują, co im się podobało tego dnia. Najczęściej dzieje się to podczas naszego wieczornego rytuału, gdy w trójkę oglądamy serial i przytulamy się. Ta bliskość emocjonalna daje im poczucie, że nie ma takiej rzeczy, której nie mogłyby mi powiedzieć.

– A właśnie że nie. Rok temu dziewczyny chodziły do trzeciej klasy podstawówki. „Musimy ci coś powiedzieć – oświadczyły wtedy. – Ale to trochę dziwne jest dla nas”. Wytłumaczyły, że koleżanka pokazała im stronę pornograficzną. Nawet wymieniły jej nazwę. A ja? Byłem przygotowany, wiedziałem, jak się zachować, chociaż za moich czasów nie istniał tak łatwy dostęp do pornografii, a jej temat zamiatano pod dywan. Nie dopytywałem córek, co konkretnie widziały. Dowiedziałem się jednak, że koleżanka przymuszała je do oglądania. Magda popłakała się, gdy opowiadała mi o tym.

– I to jak. Nie mogła spać przez te filmy. Wraz z siostrą zetknęła się z nimi po raz pierwszy w życiu. Niektórym może się wydawać, że to już nastolatki, bo są tak wysokie. Ale to jeszcze niewinne dziesięciolatki. Rysują, interesują się kolorowymi rzeczami, a nie porno. One nawet na zwykłych filmach, na których całują się aktorzy, krzywią się i odwracają głowę.

Dlatego podczas tamtej rozmowy wyjaśniłem im: „To, co widziałyście, nie jest dozwolone dla dzieci. Nie bez powodu podobne filmy nie lecą w telewizji. Pamiętajcie, że występują w nich aktorzy. Odgrywają role. Chciałbym, żebyście nie musiały tego oglądać. Ale nie miałem na to wpływu. A ty, Madziu, jeśli znów będziesz miała koszmary w nocy, przyjdź do mnie o każdej porze”. No, i jakoś ten pożar ugasiłem.

– Większe i bardziej skomplikowane. Ostatnio rozmawialiśmy o emocjach związanych z miesiączką. Zaczęło się od tego, że kupiłem dziewczynom nowego pudla, suczkę. Pewnego dnia dostała cieczki, co nie umknęło córkom. „Tato, a my co pół roku też będziemy miały cieczkę?” – zaciekawiły się. „Dzieci drogie – wstrzymałem oddech – wy będziecie miały menstruację. I to co miesiąc”. „Co miesiąc!? Tak często!?”. Zacząłem więc tłumaczyć im, że przeżywa to niemal połowa świata. Że menstruacja może boleć. Że to przeistoczenie się w kobietę. Że nie ma się czego wstydzić.

Właśnie, wstyd! U nas w domu rozbrajamy go natychmiast. Na przykład ostatnio jechaliśmy w czwórkę samochodem. Ja, córki, ich koleżanka. Dziewczyny zapytały kumpelę, czy mogą głośniej posłuchać radia. Zgodziła się. Ale po chwili żałowała, bo zaczęły śpiewać i wygłupiać się. „Przestańcie! – upomniała je. – Stoimy na światłach, ludzie patrzą”. Córki spojrzały na siebie zdziwione. Nie zrozumiały tego komunikatu. Najprawdopodobniej dlatego, że od małego powtarzałem im: „Nie warto przejmować się czyimś zdaniem”.

– Napisałem w nim, że do naszego wyglądu wkradła się bylejakość. Że kobiety zapomniały o szpilkach czy małych czarnych. I że uczę swoje córki, jak dbać o siebie. Zdanie podtrzymuję, ale dziś sformułowałbym je inaczej. Zaznaczyłbym, że są w życiu okazje, na które nie wypada pójść w adidasach. Że mężczyźni powinni wiedzieć, kiedy założyć muszkę, a kiedy krawat i jak go zawiązać. Właśnie o to chodziło mi w tamtym poście.

Potem rozpisywało się o nim sporo mediów. Nawet moja mama zadzwoniła do mnie z pytaniem, czy czytałem o sobie. Oczywiście, że nie. Portale okrzyknęły mnie wyrodnym ojcem, który uczy córki, jak wielką rolę w życiu odgrywa wygląd.

Nic z tych rzeczy! Najbardziej zależy mi na tym, by nauczyć je pielęgnować radość. Na urodziny zawsze życzę im szczęścia. Bo w nim jest wszystko: rodzina, zdrowie, miłość. Przypominam im wtedy słowa mojej pani profesor prawa z Uniwersytetu Łódzkiego, która mawiała: „Gdy przeżyjesz coś pięknego, zrób sobie w głowie zdjęcie tej chwili”. I to moja główna lekcja, którą chciałbym przekazać córkom.

Maciej Lisowski — z wykształcenia prawnik. Wykładowca dziecięcy w temacie uzależnienia od internetu i gier cyfrowych. Przez piętnaście lat prowadził polską agencję modelek New Age Models. W mediach społecznościowych znany jako MaTata. Opowiada w nich o samodzielnym rodzicielstwie. Ojciec bliźniaczek. Autor bajki dla dzieci „Komórka Kasia i jej cyfrowa rodzinka”

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version