Wychowywanie w pojedynkę jest trudne i obciążające, ale można sporo zrobić, by dawało radość rodzicom i poczucie bezpieczeństwa dzieciom. Wiele zależy od tego, czy bardziej będziemy żyć w poczuciu braku, czy też skupimy się na tym, co możemy robić dla siebie i dzieci, by żyć wystarczająco dobrze.

Do tego magazynu piszę jako psycholożka zajmująca się rozwojem dzieci i relacjami w rodzinie. Jednak kiedy mowa o samodzielnym rodzicielstwie, występuję w podwójnej roli. Samotnie wychowuję dwie córki od chwili, gdy starsza miała sześć lat, a młodsza dwa. Za mną 14 lat wyzwań rodzicielstwa w pojedynkę. W tym czasie radziłam sobie z rozwodem, utratą etatu, podjęciem studiów, zmianą zawodu, chorobą przewlekłą dziecka i jego kilkudziesięcioma pobytami w szpitalu, kryzysem psychicznym, pandemią, kosztownymi terapiami, własną operacją, śmiercią taty i niepełnosprawnością mamy.

Piszę o tym, bo według mnie samodzielne rodzicielstwo to doświadczenie, którego w pełni nie zrozumie najlepszy nawet ekspert, jeśli sam nigdy nie czuł tego obezwładniającego zmęczenia, przerażenia, odpowiedzialności i rozdarcia, jakie towarzyszą jedynej dorosłej osobie opiekującej się dziećmi 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Taki ekspert nie wie także, jak dobrze jest czuć spokój w domu, ulgę towarzyszącą samodzielnemu podejmowaniu decyzji, wolność snucia planów „po swojemu”. Samodzielne rodzicielstwo bywa bardzo trudne i bardzo szczęśliwe (a najczęściej jest po prostu i takie, i takie). Wiele zależy od tego, co będzie dominować w naszych myślach i działaniach.

Czy bardziej będziemy żyć w poczuciu braku (pełnej rodziny, zasobów, wsparcia) i rozpamiętywaniu tego, co poszło nie tak? Czy mocniej skupimy się na tym, co możemy robić dla siebie i dzieci, by żyć wystarczająco dobrze?

Samodzielne rodzicielstwo to zbiór bardzo różnych historii. Inna jest sytuacja samotnego wdowca z niemowlęciem, inna mamy nastolatków, którą nagle opuścił mąż. Takie rodzicielstwo może być świadomym wyborem, gdy decydujemy się na zakończenie relacji z partnerem/partnerką i pozostajemy w poprawnych stosunkach jako mama i tata. Może być związane z ratowaniem siebie przed przemocą czy współuzależnieniem. Albo być konsekwencją związku z człowiekiem, który nie chciał założyć rodziny i odszedł jeszcze przed narodzinami dziecka.

W rolę samotnego rodzica wchodzimy z różnymi emocjami – rozpaczą, żalem, ulgą, radością, bezradnością lub mocą. Nawet wtedy, gdy rozstanie daje poczucie uwolnienia, mogą pojawić się smutek i żałoba, a poczucie porażki i zranienia może przyjść dopiero po latach.

Jednak pojawiają się też doświadczenia i przekonania, które są dość uniwersalnym doświadczeniem samodzielnych rodziców. Oto kilka z nich, zobaczmy, jak można sobie z nimi radzić.

Niezależnie od wieku dzieci samotne wychowywanie bardzo drenuje z energii. Trzeba zdwojonych sił, gdy niemowlę wciąż budzi się w nocy, a nie ma zmiennika do karmienia i usypiania. Gdy przedszkolak zadaje tysiące pytań i nie współpracuje rano przy pośpiesznym wychodzeniu z domu. Gdy dziecko choruje, potrzebuje wizyt u logopedy, fizjoterapeuty, psychologa. Gdy uczeń ma problemy w szkole, a nastolatek się buntuje. Nawet jeśli drugi rodzic uczestniczy w opiece i bierze na siebie część obowiązków, to jednak są sytuacje, w których po prostu „pada się na twarz” ze zmęczenia.

Dlatego dla dobra własnego i dziecka/dzieci – regenerujmy swoje siły, nawet jeśli uważamy, że nie mamy na to czasu. Ten czas musi się znaleźć, nawet minuta dziennie na ćwiczenia oddechowe, praktykę medytacji w chwili zmęczenia. Każda, dosłownie każda chwila poświęcona na samodbałość jest na wagę złota. Można odpuścić różne rzeczy: dbanie o porządek w domu, pilnowanie lekcji dziecka, odpisywanie na wiadomości od znajomych, wywiązywanie się z obowiązków w radzie rodziców. Ale nie sen, regularne posiłki, codzienną dawkę ruchu, utrzymywanie więzi z osobami, które prawdziwie wspierają, hobby i kontrolowanie stanu zdrowia. Zgodnie z zasadą maski tlenowej w samolocie, najpierw zadbajmy o siebie, żeby móc zadbać o człowieka, którym się opiekujemy.

Rodzic sam nie musi i nie powinien być rodzicem samotnym. Jesteśmy istotami społecznymi, potrzebujemy sieci wsparcia, a nasze dzieci potrzebują innych dorosłych, do których mogą się zwracać z problemami, którym mogą zaufać i od których będą się uczyć różnych postaw. To mogą być przyjaciele, znajomi, sąsiedzi, rodzice kolegów naszego dziecka, rodzina, krewni. To ważne mieć wokół siebie życzliwe osoby do rozmowy, okazywania sobie wzajemnej troski, a także na sytuacje wyjątkowe, które wszystkim się zdarzają. W jednej chwili sielankowe popołudnie zmienia się w lekką masakrę z użyciem ostrych narzędzi, hulajnoga wjeżdża w murek, piłka trafia w nos albo kawałek jabłka do tchawicy. I wtedy nie ma czasu na zastanawianie się, kto pomoże w kryzysowej sytuacji. Warto żyć tak, żeby mieć przynajmniej dwie-trzy osoby gotowe pomóc, to znaczy takie, którym my także pomagamy i dajemy wsparcie. Życzliwość działa w obie strony.

Rodzicielstwo to zadanie dla dwóch dorosłych osób, które mają z dzieckiem/dziećmi dobrą więź i adekwatnie reagują na dziecięce potrzeby. Tak jest wygodniej, bezpieczniej i łatwiej. Nie znaczy to jednak, że tylko mama albo tylko tata nie może wychować szczęśliwego dziecka, dając poczucie bezpieczeństwa i ucząc ważnych umiejętności życiowych – przy wsparciu innych ludzi, którzy nie pełnią rodzicielskiej roli.

Dość popularną pułapką jest myśl, że mama chłopca musi nauczyć go grać w piłkę, znać się na samochodach i zabierać na biwaki. A samotny tata musi znać się na sukienkach i pleceniu warkoczy. Zarówno mama chłopca, jak i tata dziewczynki może robić to wszystko, jeśli lubi. Szczęśliwie odchodzimy od sztywno pojmowanych ról płciowych. Niezależnie od płci rodzic może zarazić dziecko miłością do literatury, ogrodnictwa, pieczenia tortów albo biegów przełajowych, byle był w tym autentyczny.

Nie ma sensu udawać, że mama jest jednocześnie tatą, a tata mamą. Dzieci fantastycznie wyczuwają „ściemę”. Jeśli nie czujemy się na siłach uczyć dziecka gry w siatkówkę czy robienia bransoletek, poszukajmy kogoś, kto nas w tym zastąpi.

Samotne rodzicielstwo to festiwal odwołanych planów. Marzymy o samotnym weekendzie, ale były partner w sobotni poranek przysyła wiadomość: „Coś mi wypadło, nie wezmę Jasia”. Chcemy wyjść do teatru ze znajomymi, ale nastoletnia córka płacze po zerwaniu z chłopakiem, i czujemy, że teraz nie powinna zostawać sama. Wybieramy się z jednym dzieckiem na długo wyczekiwaną wizytę u okulisty, ale drugie właśnie złamało rękę. Albo mimo obietnicy nie możemy zafundować dziecku wypasionych urodzin, bo alimenty nie wpłynęły na konto, a przelew od pracodawcy się opóźnia.

To są przykłady z życia. Rodzicielstwo w tandemie też funduje niespodzianki, ale gdy rodzic jest jeden, liczba zaskoczeń rośnie. Czy jest na to jakaś rada? Oczywiście można prosić o pomoc bliskich, ale często po prostu trzeba zmienić plany i pożegnać się z jakimś marzeniem. Łatwiej to zrobić, jeśli nie jesteśmy skrajnie wycieńczeni (patrz punkt 1). Pomóc może także odnoszenie się do wartości (co jest dla mnie najważniejsze; co przybliża mnie do wartości, a co mnie od nich oddala?) i skupienie na realiach (jak mogę najlepiej zadbać o siebie i o dzieci w tym konkretnym momencie?).

W takich chwilach w głowie często wirują trudne myśli (ze wszystkim jestem sama/sam! Dlaczego muszę znosić kolejny zawód? Już dłużej tego nie wytrzymam! Tyle mnie to kosztowało, a teraz nici z przyjemności…). To normalne. Warto wtedy próbować zdystansować się od raniących myśli, ujmując sprawę tak: „Przychodzi mi do głowy taki pomysł, że już dłużej nie dam rady. OK, to mocny komunikat, a jednocześnie jedynie wytwór mojego umysłu, a nie prawda o moim życiu i świecie. Ta myśl pojawiła się tak, jak na niebie pojawia się chmura. I jak chmura kiedyś odpłynie”.

Drugą pomocną techniką jest kierowanie uwagi do własnego ciała – sprawdzanie, jak się czują poszczególne jego części, skupienie na oddechu. Dając uwagę ciału, odciążamy głowę i zwykle zyskujemy spokój.

Na progu samodzielnego rodzicielstwa naturalny jest lęk: „Jak sobie ze wszystkim poradzę? Czy moje dziecko będzie miało normalne dzieciństwo? Czy jeszcze kiedyś spotka mnie coś dobrego?”.

Warto się tym myślom przyglądać i je urealniać. Czy sobie poradzimy? A do tej pory, jak było? Co już umiemy i wiemy o życiu, rodzicielstwie? Wypiszmy na kartce wszystko, co przychodzi nam z łatwością. Niech będzie tam też kolumna na sprawy, których się obawiamy i do każdej wymyślmy jakąś strategię (kogo mogę poprosić o pomoc, gdzie mogę szukać informacji). Pomyślmy także, co najgorszego mogłoby się stać w przypadku porażki. Zwykle okazuje się, że lista mocnych stron jest bardzo długa, a lista obaw daje się rozbroić.

Jeśli boimy się, że dziecko wychowywane w niepełnej rodzinie nie będzie szczęśliwe, zastanówmy się, co to znaczy „pełna rodzina”. A może to taka, która jest pełna miłości? Pójdźmy dalej: czym jest „normalne dzieciństwo”? Może się okazać, że istnieje głównie w fikcji literackiej. Wokół nas żyją ludzie, których dzieciństwo było trudne, nietypowe, niedoskonałe. Przyszłe szczęście człowieka nie zależy od tego, czy wychował się w idealnym świecie z mamą, tatą i niedzielnymi obiadami, tylko od tego, czy miał w swoim życiu choć jedną osobę, która w niego wierzyła i była zawsze po jego stronie.

Na koniec częsta obawa: Jestem sama. „Nigdy już nie znajdę szczęścia, najlepiej będzie poświęcić się dziecku”. Ale człowiek niebędący w związku jest OK. Nie jest gorszy od innych, jest wystarczający. Szczęście można odnajdywać w najbardziej nieoczekiwanych momentach życia, w różnych sytuacjach. Nie należy się poświęcać dziecku. Dziecko nie zasługuje na taki ciężar, jakim jest poczucie winy, że rodzic („dla mnie!”) wyrzekł się siebie. Dużo lepiej jest dorastać przy rodzicu, który ma swoje sprawy, plany, marzenia, zainteresowania i energię do życia.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version