Marszałek Sejmu Szymon Hołownia zalicza ostatnio zdecydowanie gorszy czas. Sejmflix przestał przyciągać widzów, a sam marszałek ląduje w sondażach poza II turą wyborów prezydenckich. Dziś nie jest najlepiej i błędy Hołowni zaczynają mu ciążyć. Ale jutro może być jeszcze gorsze.
Jako wieloletnia obserwatorka obrad Sejmu byłam przekonana, że zbyt długo popularność Sejmfliksa nie potrwa. Szczerze mówiąc, na sali plenarnej Sejmu zazwyczaj jest naprawdę nudno. Żeby oglądać to za każdym razem z zainteresowaniem, trzeba być politycznym maniakiem. Z miliona widzów kanału sejmowego na YouTube w pierwszych tygodniach kadencji do 12 kwietnia, kiedy projekty aborcyjne trafiały do komisji nadzwyczajnej, wytrwało 19 tys. To i tak sporo. Ale dla marszałka Hołowni znak, że dzieje się coś złego.
Początkową popularność Sejmflixa Szymon Hołownia i politycy z jego formacji wzięli za popularność samego marszałka. To był błąd taktyczny. Polityk sądzący, że bez wysiłku jest w stanie „rozkochać” w sobie milion wyborców, jest z miejsca skazany na porażkę, bo przestaje o swoich wyborców zabiegać. To tak jak w każdym związku. W dodatku marszałek uznał za własną popularność coś, co wcale nią nie było. Oczywiście pamiętamy ekscytację pierwszymi bon motami z fotela marszałka, oglądanie posiedzeń w kinie, Tik-Toki z Szymonem Hołownią w roli głównej. Tyle że nie chodziło tu o samego Hołownię. Tak naprawdę to był wentyl, przez który wydobyła się powyborcza euforia elektoratu opozycji. Niepohamowana radość z wygranej wszystkich partii znalazła chwilowego bohatera – jedyną osobę, która w listopadzie pełniła ważną funkcję publiczną, czyli marszałka Sejmu. Ale marszałek uwierzył, że chodzi o niego.
Po pierwszych miodowych tygodniach trzeba było jednak podjąć kilka trudnych decyzji. Od razu okazało się, że nie da się wszystkich zadowolić i dla wszystkich pozostać bohaterem. W sprawie byłych posłów Kamińskiego i Wąsika marszałek podjął decyzję tak szybko, że właściwie nie było czasu na najmniejszą refleksję prawną. To pozwoliło PiS-owi eskalować problem. Doszło do przepychanek ze strażą marszałkowską. Minęły miesiące, a byli posłowie dalej budują swój wizerunek męczenników, bo prokuratura wzywa ich na przesłuchanie w sprawie „nielegalnego udziału w posiedzeniu”. To efekt błędu marszałka, bo ogłaszając wygaszenie mandatów, nie zapobiegł udziałowi Kamińskiego i Wąsika w pracach Sejmu. Zabrakło chwili do namysłu. Potrzebnej choćby po to, by później bez trudu odeprzeć wszelkie zarzuty PiS-u. Zamiast tego marszałek, który początkowo stawiał się w roli niezłomnego szeryfa, zaczął sprawiać wrażenie zagubionego w prawdziwym sejmowym życiu.
Najboleśniejszy błąd Szymona Hołowni
Jeszcze gorsze efekty ma przeciąganie prac nad projektami dotyczącymi aborcji. Cała ta historia, podyktowana polityczną kalkulacją, może okazać się najboleśniejszym błędem Szymona Hołowni w jego politycznej karierze. Takim na miarę przegranej w wyborach prezydenckich za półtora roku.
Marszałek Hołownia nie wyciągnął wniosków z krótkiej analizy, jaką na długo przed wyborami przeprowadził prezes Kaczyński. W czasie Akademii Prawa i Sprawiedliwości prezes PiS przyznał, że partia straciła poparcie kobiet po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w październiku 2020 r. i go nie odzyskała. Nastąpiło wtedy tąpnięcie w sondażach, które nigdy nie wróciły już do poprzedniego poziomu. Okazało się, że nawet wyborczynie konserwatywnego PiS-u są bardziej liberalne niż politycy partii. A co dopiero mówić o wyborczyniach Trzeciej Drogi, znacznie liberalniejszych niż elektorat PiS. One też się zirytowały i to widać w poparciu dla Szymona Hołowni. Nagle z ulubieńca wyborców znalazł się na trzecim miejscu.
Badanie prezydenckie zrobiono w dniu wyborów samorządowych, kiedy Rafał Trzaskowski po raz kolejny wygrywał wyścig o fotel prezydenta stolicy. W sondażu uzyskał poparcie 29 proc. badanych, następny był Mateusz Morawiecki z poparciem ponad 22 proc., a dopiero trzeci Szymon Hołownia, który uzyskał ponad 17 pkt. Problem polega także na tym, że w badaniu popełniono błąd — ankietowani do wyboru mieli dwoje kandydatów PiS, a tylko po jednym z innych partii. Można zatem założyć, że poparcie dla Morawieckiego byłoby jeszcze wyższe, bo część jego głosów w badaniu dostała Beata Szydło.
A zatem szykuje się powtórka z wyborów w 2020 r. Chociaż marszałek Hołownia wszelkie debaty na ten temat na półtora roku przed głosowaniem nazywa „intelektualną ekstrawagancją”. Powtórka dlatego, że cztery lata temu Szymon Hołownia spinował narrację, że gdyby to on wszedł do II tury, to wygrałby z Andrzejem Dudą. No właśnie, gdyby. Tylko żeby wejść do II tury, trzeba zająć przynajmniej drugie miejsce w turze pierwszej. Najłatwiej to osiągnąć, będąc jedynym kandydatem kilku partii. Hołownia najbardziej chciałby być kandydatem wszystkich partii koalicji 15 października, a przynajmniej wszystkich poza Lewicą. Ale na to się nie zanosi. Zwłaszcza po wyniku Trzaskowskiego w Warszawie i spadkach Hołowni w sondażach.
Szymon Hołownia i Polska 2050 w trudnej sytuacji
Politycy Polski 2050 próbują odbudowywać wizerunek marszałka. Przekonują, że tylko dzięki Hołowni projekty aborcyjne trafiły do komisji. I że to niemal oznaka geniuszu politycznego. Nie ma się co dziwić, bo cała formacja opiera się wyłącznie na autorytecie i wizerunku lidera. Ma za mało ludzi, za mało polityków w Sejmie, jeszcze mniej w samorządach. W dodatku nadchodzą kolejne wybory, do których się szykuje wielu znanych polityków Polski 2050. Partia zaraz będzie bardzo potrzebowała silnego lidera, którego poparcie w sondażach rośnie. To taki samonapędzający się mechanizm – silny lider buduje swoją partię, która na tym zyskuje, co buduje lidera. I tak w kółko. Niestety dla Polski 2050 nie ma w tej chwili ani jednego, ani drugiego. Partia nie jest mocna, a lider musi myśleć o sobie i strategii wizerunkowej, która pozwoli mu zawalczyć o wybory prezydenckie.
Hołownia ten pomysł miał. Stanowisko marszałka Sejmu było dobrym planem na polityczną przyszłość, na stawanie w kontrze do premiera, na odróżnianie się od Koalicji Obywatelskiej, na torowanie sobie drogi do Pałacu. Tyle że trzeba było mieć także plan B, którego najwyraźniej zabrakło i na razie nie widać go na horyzoncie. Szymon Hołownia nie jest już świeżym politykiem, nie jest normalsem, który mówił do zwykłych ludzi ich językiem. Teraz, po czterech miesiącach jest jednym z nich, z polityków, a na to chyba nie był jeszcze gotowy.