Kto Pegasusem wojuje, ten od Pegasusa ginie – chciałoby się rzec, patrząc na popłoch i zamieszanie, jakie w szeregach PiS wywołują nieoficjalne informacje o kolejnych politykach tej partii, którzy mieli być inwigilowani w czasach rządów Zjednoczonej Prawicy. I można by to uznać jedynie za żart historii lub przewrotność losu, gdyby nie skala i szerszy kontekst sprawy, które wskazują na nadużycia władzy, z jakimi nie mieliśmy do czynienia po 1989 r.
Na liście osób, które – według medialnych doniesień – miały zostać wzięte pod lupę przez służby podległe Kamińskiemu i Wąsikowi, są najtłustsze koty Kaczyńskiego, m.in. Daniel Obajtek, Marek Suski, Ryszard Terlecki, Marek Kuchciński, Ryszard Czarnecki, Adam Bielan, a nawet Mateusz Morawiecki. I choć nikt żadnej listy na oczy nie widział, to atmosfera w PiS gęstnieje od plotek i domysłów.
„W PiS panuje psychoza”
Raczej nie na wiele zdają się zapewnienia prezesa, że cała sprawa to jedynie „atak histerii”, jakiego dostała „banda złodziei przerażonych Pegasusem”, która obecnie rządzi Polską. Wygodne dla Jarosława Kaczyńskiego sprowadzanie wszystkiego do rozgrywki politycznej „my kontra oni” tym razem może nie zadziałać. W PiS zaczyna panować psychoza i strach przed hakami, które na swoich rzekomo zbierali Kamiński z Wąsikiem. Ten pierwszy oburzył się na podobne sugestie i obwieścił, że to „kolejna próba skłócenia PiS”.
Zapewnił, że nie było żadnej inwigilacji premiera Morawieckiego. To samo oznajmił prezes, ale w swoim stylu – że wie, choć dokładnej wiedzy nie ma. W PiS pojawiły się teorie, że to ludzie Morawieckiego i Bielana opowiadają plotki o liście inwigilowanych polityków. W tle zaś toczyć się ma walka o wycięcie Kamińskiego i Wąsika z list wyborczych do Parlamentu Europejskiego.
Tymczasem prezes Kaczyński, jak gdyby nigdy nic, uspokaja „histeryków”, że wszystkie cywilizowane państwa mają dostęp do Pegasusa i to, że „Polska też miała, to nie było nic nadzwyczajnego”. Najwyraźniej nie ma problemu z tym, że państwo za jego rządów wykorzystywało przeciwko własnym obywatelom broń cybernetyczną, bo tym w istocie jest izraelski system elektronicznej inwigilacji totalnej stworzony do walki z terroryzmem.
Narzędzie to było w rękach ludzi, którzy tak jak Maciej Wąsik uwielbiają podsłuchiwać bliźnich. Jako zastępca szefa CBA zasłynął dużą liczbą odsłuchanych rozmów osób rozpracowywanych przez biuro. Było ich ponad 6 tys., a najwięcej podsłuchów przypadało na okres przed wyborami parlamentarnymi w 2007 r. Wąsik w swoim gabinecie miał nawet zainstalowaną aparaturę umożliwiającą podsłuchiwanie w czasie rzeczywistym. Sprawa wypłynęła w 2011 r. przy okazji prac śledczych z tzw. komisji naciskowej.
W PiS zaczyna panować psychoza i strach przed hakami, które na swoich rzekomo zbierali Kamiński z Wąsikiem
„Liczba ofiar jest bardzo długa”
Dla rządzącej dziś koalicji afera Pegasusa to test na skuteczność w rozliczaniu patologii PiS, ale też pokusa wykorzystywania podsłuchowego skandalu w doraźnych politycznych gierkach. Nie oparł się jej Donald Tusk, który przy okazji posiedzenia Rady Gabinetowej wbił szpilę Andrzejowi Dudzie. Prezydent wcześniej powątpiewał, czy polskie służby w ogóle dysponowały Pegasusem.
Szef rządu poinformował go, że system ten został zakupiony z pieniędzy Funduszu Sprawiedliwości, gdy rządziło PiS, i był wykorzystywany zarówno do legalnych, jak i nielegalnych działań. „Liczba ofiar tych praktyk jest niestety bardzo długa” – oznajmił Donald Tusk, pozostawiając wszystkich z domysłami, jak długa jest „bardzo długa” lista osób, które zostały zaatakowane Pegasusem. Jak na razie najwyżej, bo ponad 100, obstawił Marcin Bosacki, poseł Koalicji Obywatelskiej i członek sejmowej komisji śledczej, która ma zbadać aferę Pegasusa. Mamy więc debatę opartą na szczątkowych informacjach, w której więcej jest domysłów niż faktów. Zamiast poważnych rozliczeń są ogólnikowe komunikaty jedynie podgrzewające polityczne emocje.
Jest to o tyle łatwe, że w temat niczym nóż w masło wchodzi Jarosław Kaczyński. Prezes podbił „bardzo brzydko nadmuchany balon” i powołując się na słowa swego nieżyjącego brata, nazwał Donalda Tuska „strasznym kłamczuchem”, a od siebie dodał, że mimo upływu lat premier Tusk się nie zmienił, „tylko choroba się coraz bardziej zaostrza”. Nie mogło też zabraknąć rytualnego zaklęcia, że Koalicja Obywatelska jest „partią niemiecką”. I tak w zgiełku politycznej nawalanki łatwo stracić z oczu samą aferę Pegasusa, której pełne wyjaśnienie, wskazanie odpowiedzialnych i wyciągnięcie konsekwencji jest niezbędne, jeśli chcemy w przyszłości uniknąć powtórki z historii.