Koniec terroru kanonów urody? Nie jest to tak oczywiste, jak może się wydawać. Wszystkiemu winne są nasze mózgi i kłania się nam Darwin.
Amerykańska feministka Naomi Wolf w książce „Mit urody” twierdziła, że piękno to wytwór współczesnego patriarchatu wpędzającego kobiety w terror idealnego wyglądu. Jednak nie ma cywilizacji, która nie ceniłaby piękna. Platon mówił, że człowiek ma trzy marzenia: zdrowie, bogactwo i bycie pięknym. Arystoteles pytany, dlaczego ludzie pożądają fizycznego piękna, mawiał, że „nikt, kto nie jest ślepy, nie powinien o to pytać”.
I choć na początku XXI wieku w mediach pojawiły się głosy oburzenia, że w USA w ciągu zaledwie minuty sprzedaje się aż 1500 czerwonych szminek, to jednak szminki znaleziono już w grobowcach starożytnego Egiptu. Pochodzą z 1400 r. p.n.e. Tak jak papirusy z receptami na kremy przeciwzmarszczkowe. Presja na to, by atrakcyjnie wyglądać, nie jest wcale wymysłem kapitalizmu i firm, które zbijają krocie na sprzedawaniu kobietom kosmetyków, farb do włosów i zabiegów medycyny estetycznej.
Dobór naturalny według Darwina
W 1859 r. Karol Darwin, brytyjski przyrodnik, w książce „O powstawaniu gatunków” twierdził, że wszystkie gatunki w przyrodzie mają wspólnego przodka i tłumaczył, dlaczego, choć rodzi się wiele osobników każdego gatunku, przeżywają tylko niektóre. Selekcja doboru naturalnego wiąże się z rywalizacją o partnera seksualnego – wybór tego najlepszego do rozrodu następuje w oparciu o świadome i podświadome postrzeganie atrakcyjności.
Gdy patrzymy na słynną Wenus z Willendorfu z górnego paleolitu, która ma wielki biust, monstrualnie szerokie biodra i grube uda, trudno uwierzyć, że była ideałem piękna, dopóki nie uświadomimy sobie, że nad człowiekiem wisiało wówczas nieustannie widmo głodu. Nadwaga świadczyła o dobrobycie, a tłuszcz na udach podpowiadał, że kobieta ma wysoki poziom estrogenu, hormonu odpowiadającego za płodność.
I choć starożytna Grecja i Rzym nie cierpiały już głodu i przyniosły modę na twarze i sylwetki kobiet (i nie tylko) o harmonijnych proporcjach, a nadwaga nie była już pożądana, to podświadomość, ulokowana prawdopodobnie w tzw. gadzim mózgu, najstarszej jego części, wiedziała swoje. I wciąż wie – współczesne badania antropogeniczne w ponad 300 społeczeństwach przedindustrialnych pokazały, że 80 proc. z nich za urodziwe uznaje kobiety pulchne, a 90 proc. najbardziej ceni tłuszcz wokół bioder i ud.
Blada cera, czerwone usta
Nancy Etcoff, wykładowczyni Uniwersytetu Harvarda, w książce „Przetrwają najpiękniejsi” łączy wyniki badań antropologów, biologów ewolucyjnych i archeologów. Udowadnia, że reakcja na ludzkie piękno jest zbliżona we wszystkich kulturach. Tłumaczy to „sztuczką mózgu”, który w procesie doboru naturalnego został ukształtowany tak, aby rozwiązywać „problemy zasadnicze dla naszego przetrwania i reprodukcji” – uznać osoby piękne za „potencjalnie płodne i zdrowe”.
Gdy patrzymy na ludzką twarz, wystarcza nam 150 milisekund, aby ocenić, czy jest ładna
Tak jak kobiece krągłości również jasna skóra u kobiet była preferowana w większości kultur świata – czy zaglądamy do Kamasutry z pierwszych wieków naszej ery, czy czytamy, że królowa Elżbieta I, niczym starożytne Greczynki rozjaśniała skórę ołowiem i rtęcią, nie wiedząc, że to substancje toksyczne.
Peter Frost, brytyjski archeolog i pisarz, tłumaczy ten fenomen tym, że na jasnej skórze łatwiej zauważyć oznaki choroby, np. anemii czy żółtaczki, i że taka skóra przypomina skórę małych dzieci, więc chroni przed agresją. A do tego lepiej jest na niej widoczna czerwień warg, sutków i genitaliów, co pobudza mózg, aby zwiększyć szanse na reprodukcję i przetrwanie naszych genów. Działa to trochę na zasadzie pawiego ogona – czasem przeszkadza, ale chcemy przesadzać, by zareklamować naszą zdolność do przetrwania gatunku. To tak jak z Marilyn Monroe i pin-up girl – ideał urody, który przynoszą lata 50., to seksbomba z figurą 90-60-90 (obwód biustu, talii i bioder). Antropolodzy uważają, że znów chodzi o „płodność”, której w tych proporcjach dopatruje się mózg, bo sugerują, że kobieta nie jest w ciąży.
Pamela Anderson i Kate Moss – pozornie różne
– Dziś Marilyn Monroe byłaby uznana za kobietę z nadwagą i pewnie korzystałaby z chirurgii plastycznej, aby wpisać się w kanon urody – uważa dr n. med. Elżbieta Radzikowska, specjalistka chirurgii ogólnej i plastycznej, ordynatorka Oddziału Chirurgii Plastycznej Szpitala MSWiA w Warszawie i właścicielka Radzikowska Clinic.
Chudość nie oznacza już wycieńczenia głodem i braku zdrowia. Raczej dowodzi wyższego statusu – kobietę stać na jedzenie lepszej jakości i jest świadoma, że nadwaga prowadzi do chorób.
Rok 1960 dał kobietom tabletkę antykoncepcyjną, więc mogły już wziąć płodność w swoje ręce i nie zastanawiać się, czy wyglądają na „stworzone do macierzyństwa”. Nadeszła słynna Twiggy. Figura modelki wydaje się zaprzeczeniem Marilyn. A jednak jest tu haczyk – podobne jak u Marilyn proporcje talii i bioder. U kobiety, która nie przeszła menopauzy, wynoszą one 0,67-0,85. Twiggy, mimo chłopięcej sylwetki, mieściła się w tym przedziale. Podobnie jak Kate Moss, której anorektyczna sylwetka miała być dowodem na to, że kobiety nie będą dostosowywać swojego wyglądu do męskich fantazji.
„Pamela Anderson jest dziełem mężczyzn, a Mike Tyson dziełem kobiet” – pisał Matt Ridley, autor książek popularnonaukowych 200 lat po Darwinie i uważał, że zewnętrzne cechy płciowe wciąż na nas działają. Dziś Pamela Anderson w dokumencie Netfliksa występuje bez makijażu, mówi, że „fajnie jest się starzeć” i z ironią wspomina czas, gdy w serialu „Słoneczny patrol” biegała po plaży, epatując olbrzymimi piersiami, które powiększyła, by wpisać się w kanony urody modelek „Playboya”. Mężczyźni fantazjowali o niej nawet wtedy, gdy ogłosiła, że jej piersi są dziełem chirurga. Mózg nabiera się nawet na silikonowy biust.
Modelki plus size z Instagrama
Gdy w 2016 r. na okładce „Sports Illustrated” w kostiumie kąpielowym pozuje Ashley Graham, która ma widoczną nadwagę, a coraz więcej Afroamerykanek przestaje prostować włosy i nawet lalka Barbie, od 1959 r. uosobienie blondynki z niebieskimi oczami, ma swoją ciemnoskórą wersję, wydaje się, że inkluzywność wkroczyła pełną parą. Karty rozdają przecież dziewczyny z Instagrama obserwowane przez miliony kobiet, a nie projektanci. Swoich praw domaga się społeczność LGBTQ+, a kobiety z pokolenia milenialsów i generacji Z chcą być uznane za piękne takie, jakie są. Mainstream musi to zaakceptować. Victoria’s Secret ogłasza, że będzie promować ciałopozytywność i zatrudnia transpłciową modelkę. Na okładki wkraczają modelki plus size o niebiałym kolorze skóry, z niepełnosprawnościami.
Dr Julita Czernecka, socjolog z Uniwersytetu Łódzkiego, uważa, że ten oddolny ruch to ważny głos kobiet: – Wybierajmy świadomie – powiększone usta, operacje plastyczne albo siwe włosy i no make up. Nie ma już jednego kanonu urody, jest różnorodność. I jest piękna.
Sceptycznie patrzy na to dr Radzikowska: – Myślę, że trend na naturalność – siwe włosy, zmarszczki, akceptowanie własnego ciała z dużą nadwagą – nigdy nie będzie powszechny. Każdy z nas podświadomie chce być piękny. A oglądając seriale, wolimy patrzeć na ładne twarze. Nikt nie lubi brzydoty.
Dr Radzikowska uważa jednak, że wiele zależy od środowiska, w którym kobieta dorastała i w którym żyje. – Spotykamy kobiety, które nigdy nie były postrzegane jako piękne, ale znają swoją wartość i nie dążą do radykalnej zmiany wyglądu. Z wiekiem widzimy ich osobowość, charyzmę, styl ubierania i zaczynamy uważać je również za atrakcyjne fizycznie – mówi dr Radzikowska, a w mediach społecznościowych dostrzega nie tylko promocję akceptacji ciała, ale i zagrożenia. – Na Instagramie i TikToku widzimy zupełnie innych ludzi niż w rzeczywistości. Filtry i nakładki dają im nierealistyczną urodę. To niebezpieczne dla młodych kobiet, które nie potrafią spojrzeć na to krytycznie. Dążą do doskonałości nieosiągalnej w realu. To kończy się chorobą, np. anoreksją czy dysmorfofobią – mówi dr Radzikowska i dodaje, że do lekarzy aktywnych w mediach społecznościowych trafia wiele pacjentek, które chcą wyglądać jak modelki z Instagrama. Duże oczy, mały nos, symetria – ponadczasowy kanon. Psycholodzy ewolucyjni twierdzą, że symetria ciała to dla mózgu sygnał, że dany osobnik nie ma zaburzeń rozwojowych.
Gdy patrzymy na ludzką twarz, wystarcza nam 150 milisekund, aby ocenić, czy jest ładna, nawet jeśli nie zdążyły na nas wpłynąć media lansujące obowiązujący kanon. Psycholog Judith Langlois pokazała niemowlętom zdjęcia twarzy i okazało się, że dłużej zatrzymywały wzrok na tych, które dorośli uznali za piękne.
W 1960 r. jedna z londyńskich gazet opublikowała zdjęcia twarzy 12 kobiet i poprosiła czytelników, aby ocenili ich urodę. Nadeszło ponad 4 tys. odpowiedzi z całej Brytanii od ludzi ze wszystkich klas społecznych w wieku od 8 do 80 lat. Oceny tej zróżnicowanej grupy były uderzająco zgodne. Eksperyment powtórzono w bardziej kontrolowanych warunkach laboratorium psychologicznego. Wynik był podobny. Bo niezależnie od mody wszystkie kultury świata jako atrakcyjne typują: wielkie oczy, mały nos, krągłe policzki, lśniące włosy, gładką cerę, wciętą talię u kobiet, a u mężczyzn muskularny tors. I symetrię.
Amerykański psycholog ewolucyjny, prof. David Buss, tłumaczy, że to, co podoba się ludziom, po prostu kojarzy się podświadomie z młodością, zdrowiem, płodnością. Dr Radziszewska widzi, że mimo zmieniających się mód co druga dorosła kobieta chce wyglądać jak Angelina Jolie. – Pacjentki proszą o usta i nos Angeliny, która obiektywnie jest piękną kobietą – potwierdza dr Radziszewska.
Czy pieniądze są piękne?
Wyniki wielu badań pokazują, że atrakcyjne osoby zarabiają więcej niż brzydsze na tym samym stanowisku. Naukowcy z London School of Economics and Political Science przeanalizowali przeszło 10 lat kariery ponad 20 tys. osób. Okazało się, że atrakcyjni fizycznie zarabiają więcej, bo są zdrowsi, inteligentniejsi i mają specyficzne cechy osobowości: sumienność, ekstrawersję i niski poziom neurotyzmu. W dodatku nieatrakcyjne osoby też zarabiały ponadprzeciętnie. Nie wiadomo jednak, czy to kompleksy na punkcie urody sprawiły, że były one wyjątkowo ambitne, czy może lepiej wyróżnić się nawet negatywnie, niż być niezauważonym w stadzie.
– We współczesnym świecie mamy do czynienia z upowszechnionym i uwspólnionym, „zwesternizowanym”, czyli poddanym wpływom Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych, kanonem urody – mówi dr Julita Czernecka, socjolog. Według amerykańskich naukowców Daniela Hamermesh i Jeffa Biddle to głównie media przyczyniły się do wypromowania identycznych wzorców w większości społeczeństw – szczupłej, wysportowanej sylwetki, symetrycznej twarzy o dużych oczach i pełnych ustach, a także ładnej cery i wąskiej talii u kobiet. Jednak wiemy, że te cechy były pożądane już w kulturach, które istnienia mediów nawet nie przeczuwały.
Tak jak przed wiekami, tak i dziś mózg za najatrakcyjniejsze uznaje kobiety, które nie przeszły menopauzy. Tylko że dziś sześćdziesięciolatka ma szansę wyglądać jak trzydziesto-czerdziestolatka. – Zabiegi urządzeniami hi-tech połączone z dietą, zdrowym stylem życia i pielęgnacją sprawiają, że skóra starzeje się wolniej. Chirurgia zmienia kształt nosa, wielkość piersi. Lifting odmładza o 10-15 lat – mówi dr Radziszewska i dodaje, że choć kobiety myślą, że możliwości zmiany wyglądu są dziś nieograniczone, to tak nie jest. – Pewnych rzeczy się nie przeskoczy – ograniczeniem jest np. anatomia pacjentki. Czasem, aby osiągnąć efekt, którego kobieta oczekuje, trzeba byłoby przeszczepić twarz. My, lekarze, często mamy odmienne niż pacjentki zdanie, jeśli chodzi o zadowolenie z efektów zabiegu – tłumaczy dr Radziszewska.
Kobiece preferencje dotyczą nie tylko fizyczności, ale i zasobów materialnych, inteligencji, a także tego, czy partner nie okaże się niefrasobliwy, czy będzie zainteresowany opieką nad potomstwem. Bo to mówi nam o potencjale rozrodczym i zwiększa szanse na przetrwanie potomstwa.
Czy te preferencje w połączeniu z powszechnym dostępem do pakietów zdrowotnych, antykoncepcji, z możliwością rodzenia dzieci przez kobiety po menopauzie, małżeństwami jednopłciowymi i bezdzietnością z wyboru sprawi, że przestaniemy fiksować się na pięknym i młodzieńczym wyglądzie? Tym bardziej, że – jak dowodzą badania – gdy szukamy partnera, uroda schodzi na drugie miejsce – jest za dobrocią. W odległej przyszłości może i tak, ale na razie nasze mózgi mówią nam jak Safona: „To, co piękne, jest dobre”. Nawet atrakcyjni przestępcy i przestępczynie dostają łagodniejsze wyroki. Ewolucja się nie spieszy, więc prawdopodobnie piękno jeszcze długo będzie zwodzić nasz mózg, abyśmy mogli przetrwać jako gatunek.