Na „projekty taneczne” na Kubie Renata wpłaciła 3,5 tys. zł, na te w Atenach i Dominikanie 6,3 tys. Ale nie tylko ona dała się nabrać na bajeczną ofertę sprzedawaną przez organizatora wycieczek. Poszkodowanych są setki, a rekordziści stracili nawet 50 tys. zł.
Grzegorz G. pojawił się w moim życiu w 2022 r. – mówi Renata, koordynatorka do spraw klientów w polskiej filii dużej europejskiej korporacji. – Znajomi ze szkoły tańca opowiadali, że wzięli udział w zorganizowanym przez niego wyjeździe na Teneryfę. Chwalili jego pomysł na biznes: prowadził zarejestrowaną w Łodzi fundację, która pozyskiwała z funduszy unijnych pieniądze na wycieczki, które miały być np. projektami tanecznymi. Uczestnicy wpłacali pieniądze jako wkład własny i zobowiązywali się do wrzucania na swoje socjale – w ramach reklamy projektów – fotek z eventów tanecznych.
W opowieściach jej znajomych Grzegorz G. jawił się jako sprawny organizator i pasjonat tańca. Mieli też wspólnych znajomych ze Świebodzina, skąd pochodził, i z Krakowa. Jedyne, co Renatę niepokoiło, to jego spojrzenie: miał szarobłękitne nieruchome oczy. – Intuicja podpowiadała, żeby trzymać się od niego z daleka. Niestety, na początku października 2022 r. wpłaciłam 3,5 tys. zł wkładu własnego na jedenastodniowy wyjazd na Kubę – wspomina. – Impreza, połączona z kursem salsy, miała się odbyć za rok. Grzegorz najpierw przesunął ją o miesiąc, potem przerzucił na początek 2024 r. Powód: opóźnienie w wypłacaniu grantów. W międzyczasie podpisałam umowy na kolejne wyjazdy, które miały się odbyć w 2024 r. – do Aten (1100 zł) i Dominikany (5200 zł).
Na stronie fundacji pojawiły się też zapowiedzi wypraw do Peru, Meksyku, Japonii i Australii. Wkład własny wahał się w granicach 10 tys. zł, ale chętnych nie brakowało. Renata czekała na swoją kolej i dwa miesiące przed wylotem na Kubę wysłała do fundacji kilka e-maili z pytaniami o wizę, ubezpieczenie i stroje na zajęcia z salsy. Nikt nie odpowiedział, za to na grupach tanecznych zaczęły się pojawiać niepokojące wpisy uczestników ostatnich wyjazdów.
Skarżyli się, że Grzegorz zostawił ich na lodzie: musieli sami opłacać hotel, wyżywienie i przelot. Nie odbyły się też obiecane zajęcia taneczne. Grzegorz – dopóki jeszcze odbierał telefony – tłumaczył, że wskutek donosu policja zablokowała mu konta. Obiecywał też, że jeśli dostanie pisemną rezygnację z imprezy, natychmiast zwróci pieniądze. Renata wysłała rezygnację e-mailem i listem poleconym. – Na e-maila nikt nie odpisał, a polecony wrócił na mój adres – mówi Renata. – Co miałam robić? Dołączyłam do założonej na FB, liczącej kilkaset osób grupy dla poszkodowanych przez Grzegorza G. Rekordziści wpłacili 50 tys. zł na wyjazdy, które nigdy się nie odbyły. W sumie straciliśmy około 2 mln zł na – jak to nazwały moje dzieci – urojone wakacje.
Wstyd, że dałam się tak nabrać – tak Renata wyjaśnia, dlaczego nie chce podać nazwiska. Do wstydu doszło poczucie winy, że zanim przelała pieniądze, nie sprawdziła, co wiadomo o fundacji. A wystarczyło poszukać, czy figuruje w Centralnej Ewidencji Organizatorów Turystyki i Przedsiębiorców Ułatwiających Nabywanie Powiązanych Usług Turystycznych. Nie figuruje, brak też śladów o przyznawanych jej funduszach unijnych. – Wreszcie założyłam Grzegorzowi G. sprawę cywilną – mówi Renata. – Wygrałam ją. Sąd nakazał zwrot zainwestowanych przeze mnie 9920 zł. Niestety, komornik będzie miał problem ze ściągnięciem pieniędzy: Grzegorz G. się rozpłynął, a po łódzkiej siedzibie fundacji zostały awiza powtykane w drzwi. Mam nadzieję, że kiedyś odpowie za swoje czyny.
Damian Frączkowski z Prokuratury Rejonowej Łódź-Śródmieście przyznaje, że w sprawie fundacji toczy się postępowanie. Skupia około 150 pokrzywdzonych, ale zawiadomienia o przestępstwie składają kolejne osoby. Prezesowi Grzegorzowi G. przedstawiono dwa zarzuty popełnienia oszustwa. Został przesłuchany, nie przyznał się do winy.
Nie odbiera telefonów od ponad setki poszkodowanych. Na mój SMS odpisuje dopiero po kilku dniach. W punktach: fundacja nigdy nie była biurem podróży i nie organizowała wycieczek, tylko projekty. Od uczestników wymagał udziału w zajęciach, ale – jak pisze – ludzie zrobili sobie z tego tani sposób na tanie wyjazdy. Nie chcieli brać udziału w zajęciach, woleli zwiedzać i pić alkohol. Przy tym Grzegorz G. – jak utrzymuje – sam padł ofiarą, bo od roku próbuje odzyskać dostęp do domeny fundacji, skrzynki pocztowej i kont na FB. Zrealizowałby wszystkie obietnice, ale ktoś go szantażuje i utrudnia realizację wszystkiego. To ktoś inny zawinił. Nie on.
Wyprawa nieoczywista
– Marzyłam o egzotycznym sylwestrze – mówi Wiktoria (imię zmienione, specjalistka od IT). – Kiedy na Facebooku znalazłam wrzuconą przez biuro podróży ofertę imprezy w Gruzji, pomyślałam, że to jest to. Z opisu organizatora wynikało, że biuro ma siedzibę w Londynie i jest inicjatywą przyjaciół, którzy organizują wyprawy w miejsca nieoczywiste i niedostępne dla większości turystów. Wycieczka, w której mieli uczestniczyć single, miała trwać od 30 grudnia 2023 do 6 stycznia 2024 r. Koszt: 2250 zł. W cenie m.in. noclegi w pokojach dwu— i trzyosobowych, ubezpieczenie i opieka doświadczonego pilota.
Pierwszym sygnałem, że usługa odbiega od umowy, były problemy z noclegiem. Miały być pojedyncze łóżka dla singli, a w niektórych hotelach były łoża podwójne, małżeńskie. Kolejny sygnał – według umowy grupą mieli się zajmować doświadczeni piloci, a byli mówiący słabo po polsku kierowcy z Gruzji. Uczestnicy wycieczki musieli korzystać z wyszukiwarki Google, żeby znaleźć lokalne atrakcje. Jednak największym problemem był brak jasnej informacji, kto jest odpowiedzialny za organizację wyjazdu. W wyprawie uczestniczyli właściciel biura i jego pracownica. Z właścicielem kontakt był utrudniony: ludzie skarżyli się, że często był pod wpływem alkoholu. Na wszystkie pytania dotyczące wyjazdu odpowiadał, że w Gruzji jest prywatnie i z problemami należy się zgłaszać do jego podwładnej.
– Coś pogryzło jednego z wycieczkowiczów i spuchła mu ręka – wspomina Wiktoria. – Napisaliśmy do pracownicy biura, żeby wysłała nam numer ubezpieczenia, to sami pojedziemy do szpitala. Długo nie odpisywała, wreszcie zaproponowała, żebyśmy zapłacili za leczenie. Miała nam oddać z ubezpieczenia.
Wiktoria zaczęła się domagać numeru polisy. Dostała go dopiero czwartego dnia i natychmiast zadzwoniła do ubezpieczyciela. Okazało się, że ubezpieczenie zostało wykupione zaledwie godzinę wcześniej. Czara goryczy się przelała, część osób zrezygnowała z pozostałych trzech dni wycieczki, przebukowały bilety, wróciły wcześniej do Polski. Wiktoria została do końca, ale tuż po powrocie zaczęła razem z piętnastką poszkodowanych – w ramach reklamacji za nieprawidłowe wykonanie usługi – domagać się zwrotu pieniędzy. Bez skutku. Pismo reklamacyjne wysłane do siedziby biura w Londynie nieodebrane wróciło do nadawcy. – A biuro podróży jakby nigdy nic nadal organizuje swoje wyprawy nieoczywiste – mówi Wiktoria. – Ostatnio pojawiła się oferta majówki w Gruzji. Reklamowana jako podróż do krainy marzeń.
Właściciel biura podróży przyznaje, że był na sylwestrze w Gruzji. Tłumaczy jednak, że problemy Wiktorii są „klasyczne” dla każdego wyjazdu i dla każdego biura podróży. Jeśli chodzi o łoże małżeńskie dla singli, to nikt się nie skarżył, że musi spać z obcą osobą. Na zarzuty, że był pijany, odpowiada: zwiedzanie winiarni polega na degustacji. Brak pilotów – jak przekonuje – to nieprawda. Grupą zajmowali się kierowcy, Gruzini. Na co dzień oprowadzają wycieczki, więc według Wikipedii można ich uznać za przewodników. Ubezpieczenie grupy, owszem, zostało zawarte po rozpoczęciu wyjazdu. Grunt, że nic się nikomu nie stało.
Biuro, które ma same powodzenia
Klienci mówią, że na pierwszy rzut oka polonijne biuro podróży Rek Travel wydawało się wiarygodne. Właściciel Rek Travel Jarosław S. był przedstawiany jako biznesmen i filantrop, dzięki któremu amerykańska Polonia odwiedza stary kraj. Siedziba firmy mieściła się w Chicago, ale jej biura były rozsiane po świecie. Cztery lata temu dołączył do nich oddział Rek Travel Polska z siedzibą w Pile. Jeśli wierzyć wpisom na FB, odnosił same sukcesy, m.in. organizując wjazd wózkami inwalidzkimi na Machu Picchu, damską wyprawę na Kubę czy kameralny wypad na Wyspę Wielkanocną. Na stronie biura widniały jego wpis jako organizatora turystyki i aktualna gwarancja ubezpieczeniowa.
W połowie ubiegłego roku X, właściciel niewielkiego biura podróży na południu Polski, skorzystał z usług Rek Travel Polska jako podwykonawcy wycieczek do Ameryki. Klienci jego biura wpłacali zaliczki, które przelewał Rek Travel Polska na poczet przyszłych wyjazdów do USA. Przelewy na około 150 tys. zł zrobił na konto biura w polskim banku. Stąd miały zostać przekazane do centrali w Chicago.
O tym, co działo się później, X mówi krótko: sk…ysyństwo. Tuż po świętach Bożego Narodzenia na stronie Rek Travel pojawiła się informacja, że w związku ze śmiercią właściciela firmy Jarosława S. (zmarł 26 grudnia 2024 r.) biuro w Chicago zostanie zamknięte. X tygodniami dobijał się do polskiego oddziału Rek Travel (zostało zlikwidowane na początku stycznia), bezskutecznie dzwonił też i pisał e-maile do siedziby firmy w USA. Terminy wycieczek przepadły i nikt nie wyjaśnił, co się stało z wpłaconymi przez niego pieniędzmi. Na stronie biura pojawił się za to komunikat: „Zachęcamy osoby, które czują się pokrzywdzone w wyniku działalności agencji, do dochodzenia swoich praw i ewentualnego odszkodowania”.
Marzanna Cukrowski, Polka mieszkająca od 40 lat w USA, prowadzi na WhatsAppie grupę dla oszukanych przez Rek Travel. Głównie Polaków mieszkających w USA. Mają swojego adwokata, sprawa została zgłoszona do FBI, na policję i do amerykańskiego urzędu skarbowego. Równolegle toczy się postępowanie mające wykazać majątek Jarosława S. (również w Polsce), z którego będzie można odzyskać utopione w Rek Travel pieniądze. Ze wstępnych obliczeń wynika, że amerykańscy klienci biura stracili 2 mln dol. – Ja straciłam pieniądze na wyprawę do Tajlandii, ale w grupie są ludzie, którzy wydali po kilkadziesiąt tysięcy dolarów na imprezy, które nigdy się nie odbędą – mówi Marzanna Cukrowski. – Wśród pokrzywdzonych są polonusi, którzy wpłacili oszczędności na wycieczkę marzeń do Polski i dzieci z działających w Chicago szkół polonijnych. Są też ludzie, którzy pożyczali S. pieniądze. W razie braku spłaty długu mieli dostać udziały w budynku, w którym była siedziba biura. Problem w tym, że Jarosław S. nigdy nie był właścicielem tej nieruchomości. To, co ten człowiek zrobił, to czarna plama na polskim honorze.
X złożył zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Napisał też do polskiego gwaranta polisy Rek Travel. Kilka dni temu sprawa trafiła do prokuratury, ale gwarant polisy żądanie odrzucił z powodu braku przesłanek do niewypłacalności firmy. Urząd Marszałkowski Województwa Wielkopolskiego w Poznaniu – odpowiedzialny za gwarancje turystyczne – odmawia komentarza. Była pracownica polskiego oddziału Rek Travel zachowała numer telefonu używany podczas pracy w firmie i otworzyła własną agencję turystyczną. Poszkodowanych odsyła do spadkobierców Jarosława S.
X nie zamierza odpuścić. Klienci jego biura nie pojechali na wycieczki do USA, ale wpłacone przez nich pieniądze oddał z własnej kieszeni. Ma swój honor, czego nie można powiedzieć o tych, którzy nie dość, że zabrali mu pieniądze, to nawet nie powiedzieli: przepraszam.