Korzenie naszego języka sięgają czasów u zarania ludzkiej cywilizacji tysiące kilometrów od Polski. Do dzisiaj używamy słów, które są na to dowodem. Naukowcy właśnie prześledzili, skąd dokładnie pochodzą języki, którymi mówimy dzisiaj w Europie.
W swoim najnowszym badaniu międzynarodowy zespół naukowców lingwistów i genetyków pod kierownictwem dr. Russela Graya z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maksa Plancka w Lipsku zebrali dane z najróżniejszych dyscyplin naukowych, aby wyznaczyć miejsce pochodzenia wszystkich języków indoeuropejskich. To rodzina języków, którymi mówi dzisiaj 40 proc. ludności świata, prawie wszyscy Europejczycy, w tym również Polacy.
Miejsce pochodzenia tych języków, sięgające zapewne początków rozwoju cywilizacji, do dziś nie było jednoznacznie ustalone. W nauce dominują dwie hipotezy. Jedna mówi o tym, że miejsce narodzin tych języków to azjatyckie stepy około 6 tys. lat temu. Druga – że stało się to aż 9 tys. lat temu i to zupełnie gdzie indziej – gdzieś w kolebce cywilizacji rolniczej, czyli w rejonie Żyznego Półksiężyca (obszar ciągnący się łukiem od Egiptu do Zatoki Perskiej).
To właśnie postanowił rozstrzygnąć zespół dr. Graya, a konkretnie grupa 80 specjalistów językowych. Na podstawie danych historycznych, starych zapisków w językach już wymarłych oraz analizy języków współczesnych opracowali oni nowy zestaw danych zawierający podstawowe słownictwo ze 161 języków indoeuropejskich, w tym 52 języków starożytnych lub historycznych. Do tego przeprowadzili modelowanie komputerowe pokazujące, jak rozprzestrzeniały się ludy mówiące dziś językami z rodziny indoeuropejskiej. Z tych badań wysnuli zaskakujący wniosek. Jedna z wcześniejszych hipotez okazała się zupełnie niepoprawna – języki indoeuropejskie nie narodziły się na dalekich stepach dzisiejszego Kazachstanu. Drugą trzeba było nieco zmodyfikować i uszczegółowić. Okazało się bowiem, że języki indoeuropejskie wywodzą się z północnych krańców Żyznego Półksiężyca, konkretnie z obszaru na południe od gór Kaukazu – od północnej Persji po część południowej Anatolii, dziś leżącej na terytorium Turcji. Według szacunków dr. Graya rozwój języków indoeuropejskich zaczął się nie 9 tys., a ok. 8 tys. 100 lat temu.
Skąd się wzięła polszczyzna?
Oczywiście, od narodzin języków indoeuropejskich do powstania języka polskiego jeszcze daleka droga. Najpierw z języków praindoeuropejskich wyodrębnił się język prasłowiański. Stało się to według szacunków naukowców około 1,5 tys. lat p.n.e. Do dziś poszczególne języki słowiańskie są do siebie wciąż bardzo podobne.
– Jeszcze ok. 1 tys. 300 lat temu cała grupa słowiańska stanowiła wciąż jeden język. Nazywamy go umownie prasłowiańskim – mówi dr Marek Majer z Uniwersytetu Łódzkiego. – Dopiero na ok. VIII w. naszej ery możemy datować pierwsze istotne podziały języka prasłowiańskiego, ale nawet w kolejnych paru stuleciach różnice między jego lokalnymi odmianami musiały być wciąż dość nieznaczne – tłumaczy dr Majer. O wykształcaniu się odrębnych języków słowiańskich możemy mówić dopiero mniej więcej od końcówki pierwszego tysiąclecia naszej ery. – Jest to proces związany przede wszystkim z kształtowaniem się trwalszych bytów politycznych, w naszym wypadku monarchii piastowskiej – mówi dr Majer.
Poloniści i historycy próbują odtwarzać język, jakim mówili nasi przodkowie. O językach, jakimi mówiono na ziemiach polskich przed dotarciem tu języków indoeuropejskich, nie wiadomo zupełnie nic. – A takie języki musiały tu być, bo obecność człowieka współczesnego na naszych terenach sięga przecież znacznie dalej niż parę tysięcy lat wstecz – mówi dr Majer.
Teoretycznie jakieś ślady po tych językach mogłyby się zachować, choćby w nazwach miejscowych lub w jakichś wyrazach zapożyczonych. Ale naukowcy nie mają żadnych tropów (na przykład języków pokrewnych), które pozwoliłyby zidentyfikować te ślady.
O pochodzenie przedindoeuropejskie podejrzewano choćby nazwę Wisły. To nazwa, która nie tylko z pewnością nie jest słowiańska, ale nie da się jej przypisać żadnemu językowi z rodziny indoeuropejskiej. Czy mogła ona być przejęta od dawniejszej, przedindouropejskiej ludności? – Nie można tego wykluczyć, lecz jest to czysta spekulacja – nie wiemy o tych językach niczego – mówi dr Majer. – Z kolei o pochodzenie indoeuropejskie, lecz niedające się przypisać żadnemu konkretnemu, znanemu językowi indoeuropejskiemu, podejrzewano nazwy wielu innych ważnych rzek, choćby Odry, Narwi, Noteci, Drawy czy Drwęcy. Również i tutaj poruszamy się w sferze domysłów.
Od Germanów i Jaćwingów
Nie budzi natomiast wątpliwości sam fakt, że na terenie Polski mówiono różnymi innymi językami indoeuropejskimi, zanim dotarli tu Słowianie. – Na sporej części obecnego terytorium Polski przed nadejściem Słowian mieszkały ludy germańskie. Na południowych i południowo-zachodnich terenach dzisiejszej Polski byli swego czasu Celtowie. Na południowym wschodzie mamy z kolei dowody na bytność Scytów; mówili oni językiem z grupy irańskiej. Wreszcie tereny dzisiejszej północno-wschodniej Polski zamieszkiwały ludy posługujące się językami z grupy bałtyckiej, takie jak Prusowie czy Jaćwingowie, których języki to najbliżsi krewniacy języków słowiańskich – mówi dr Majer.
Do dzisiaj w polszczyźnie zachowały się słowa mające pochodzenie od ludów zamieszkujących nasze ziemie przed nadejściem Słowian. – Germański rodowód mają prawdopodobnie nazwy miejscowości na -ądz, takich jak Grudziądz, albo nazw pomniejszych rzek zakończonych na -bok(Kłodobok, Ołobok). Mają one postać, która wskazuje na germańskie elementy słowotwórcze (odpowiednio -ing-, -bak– – to ostatnie oznacza zresztą „strumień”), które jednak poprzez zmiany głosek typowe dla języka prasłowiańskiego przyjęły swoją dzisiejszą postać -ądz, -bok – mówi dr Majer.
Naukowcom najłatwiej jest zrekonstruować język prasłowiański. – O języku prasłowiańskim wiemy stosunkowo wiele, gdyż jest on tak nieodległy w czasie. Nie jest co prawda zapisany w piśmie, lecz języki słowiańskie są do siebie na tyle zbliżone – a w dodatku niektóre z nich są udokumentowane w piśmie na tyle niedługo po wyodrębnieniu się z prasłowiańskiego – że możemy go rekonstruować z dość dużą precyzją i odnajdywać w nim ślady łączące go z innymi językami indoeuropejskimi – mówi dr Majer.
Ślady pierwotnego języka praindoeuropejskiego obecne są w polszczyźnie do dziś, choć nie brzmią już jak „oryginały”. To na przykład słowa „syn” i „wdowa”, które w sanskrycie (języku starożytnych Indii) brzmiały odpowiednio sūnuh i vidhavā. — Praindoeuropejskie słowo na 'syna’ rekonstruujemy jako *suhnus (asterysk, znak w kształcie gwiazdki, oznacza formę rekonstruowaną, czyli taką, której istnienia domyślają się językoznawcy). We wczesnej prasłowiańszczyźnie, ok. V wieku n.e., wyraz ten brzmiałby *sūnu (gdzie ū oznacza długie u). Kilkaset lat później, w późnej prasłowiańszczyźnie z ok. IX wieku n.e., brzmi już *synъ(gdzie ъ na końcu należy czytać mniej więcej jak nieakcentowane angielskie e). W okresie wyodrębnienia się polszczyzny, na przełomie 1. i 2. tysiąclecia n.e., to już syn, jak dzisiaj — tłumaczy dr Majer. Podobnie jest ze słowem „wdowa”. — We wczesnej prasłowiańszczyźnie V wieku n.e. mielibyśmy tu *vidavā (gdzie znów ā oznacza długie a). Późna prasłowiańszczyzna IX wieku miała tu już postać *vьdova(gdzie ь należy czytać mniej więcej jak krótkie angielskie i). A w okresie na przełomie tysiącleci, w początkach samodzielnej polszczyzny, brzmiało ono już tak jak dzisiaj — mówi dr Majer.
Czy my dzisiaj bylibyśmy w stanie dogadać się z naszymi przodkami posługującymi się językiem prasłowiańskim? Raczej nie, bo różnice w słownictwie, gramatyce, wymowie, były zbyt duże. — Wystarczy spojrzeć na najstarsze faktycznie zapisane polskie teksty, jak choćby „Kazania świętokrzyskie” z XIV w. Już tu natrafimy na bardzo wiele rzeczy niezrozumiałych z naszego punktu widzenia, a przecież prasłowiański ma jeszcze kilkaset lat więcej — mówi dr Majer.