Jeśli zostawisz na miejscu zbrodni odciski palców, to masz pecha, ale jeszcze gorzej, gdy zostawisz palec – mówi słynny brytyjski patomorfolog dr Richard Shepherd.
Mój rozmówca specjalizuje się w medycynie sądowej od 1987 r., przeprowadził blisko 25 tys. autopsji. Pomagał policji przy najgłośniejszych śledztwach minionych czterech dekad, m.in. dotyczących masakry w Hungerford, śmierci księżnej Diany, zamachów na World Trade Center. Badał ofiary seryjnych morderców, klęsk żywiołowych, „zbrodni doskonałych” i dziwacznych wypadków.
Dzięki jego ekspertyzom skazywano zabójców i oczyszczano z zarzutów niewinnych ludzi. Nierzadko rzucał nowe światło na śledztwa już zakończone, podważając ich wyniki. Shepherd wykładał medycynę sądową, popularyzował wiedzę z tego zakresu, napisał trzy książki, a obecnie prowadzi program „Prawda o moim zabójstwie” w CBS Reality, pokazując, jak analizy medyczne przyczyniają się do wykrycia sprawców zbrodni.
Kulisy pałacu
Foto: Newsweek
Newsweek: Czym zajmuje się patomorfolog?
Dr Richard Shepherd: W ramach tej dyscypliny istnieje wiele specjalizacji. Są eksperci od badań krwi, czyli hemopatolodzy, albo mózgu – neuropatolodzy. Moja praca polega na ustalaniu przyczyn zgonu, szczególnie jeśli ktoś zmarł w nietypowych bądź podejrzanych okolicznościach.
Dlaczego wybrał pan tak makabryczny – w przekonaniu większości ludzi – zawód?
– Kiedy miałem 14 lat, kolega, syn lekarza, przyniósł do szkoły podręcznik medycyny sądowej, bardzo podekscytowany na zasadzie: zobacz, co znalazłem u ojca w gabinecie. Większość dzieciaków uważała właśnie, że to makabryczne i ohydne, ja byłem zachwycony. Fascynowało mnie, że lekarze mogą współpracować z policją przy rozwiązywaniu zagadek kryminalnych. Ta książka całkiem odmieniła moje życie. W wieku 14 lat zdecydowałem, że zostanę medykiem sądowym. Faktycznie większość ludzi woli nie myśleć o tym, co i jak robię. Do czasu, gdy w niejasnych okolicznościach zginie bliska im osoba. Wtedy chcą wiedzieć, co dokładnie się wydarzyło.
Czy w Wielkiej Brytanii sekcję zwłok wykonuje się rutynowo po każdym zgonie?
– Nie. Przyczynę większości zgonów ustala lekarz i podpisuje oficjalny dokument. Jeśli nie jest pewny, dlaczego nastąpiła śmierć, ktoś umarł bez asysty medycznej, zginął wskutek wypadku czy został zabity, należy wszcząć dochodzenie.
Zdarzało się panu przeprowadzać rutynową sekcję i dopiero w trakcie zauważyć coś podejrzanego, mogącego świadczyć o popełnieniu przestępstwa?
– Bardzo rzadko, ale owszem, już na samym początku mojej drogi zawodowej. Patomorfolog najpierw dokonuje oględzin przedniej, potem tylnej powierzchni ciała, i po obróceniu zwłok na brzuch zobaczyliśmy, że z pleców sterczy nóż. Łatwo było orzec przyczynę śmierci. Przy czym, nawet gdy chodzi o zgon naturalny, musimy szukać zmian budujących podejrzenia, choćby po to, by z czystym sumieniem powiedzieć bliskim, że ich nie ma. Wiele osób umiera dziś w domach opieki i trzeba wykluczyć ewentualne zaniedbania personelu, które mogły się przyczynić do przedwczesnej śmierci.
Jakie odkrycie dokonane w trakcie autopsji najbardziej pana zaskoczyło?
– Często powtarzam, że każdy przypadek jest inny, a odpowiedzieć mogę na kilka sposobów. Dla lekarza ważne są emocje czysto medyczne, wykrycie choroby, z którą wcześniej się nie zetknął, albo niespodziewanych zmian, uprzednio niezdiagnozowanych, jak guz mózgu. Oczywiście znajduję bardzo dziwne rzeczy zarówno na samych zwłokach, jak i wewnątrz.
A konkretnie?
– Niech pan pozwoli wyobraźni zaszaleć. Wszystko, co da się wyfantazjować, i wszędzie, poczynając od owoców, przez akcesoria erotyczne, do żarówek, kluczy warsztatowych, butelek. Wystarczy porozmawiać z lekarzem pogotowia i opowie panu o nie mniej dziwnych odkryciach. Ludzie to najbardziej fascynujące, złożone i tajemnicze zjawisko na naszej planecie. Robią rzeczy, których ja bym nie zrobił, ale skoro im z tym dobrze, nie widzę przeciwwskazań.
Jeśli przywiozą panu, powiedzmy, faceta z nożem w sercu, dochodzenie się kończy czy dopiero zaczyna?
– Zawsze musimy przeprowadzić pełną autopsję. Ustalić, jak głęboko wniknął ten nóż, co uszkodził. Szukamy narkotyków, które mogły odegrać jakąś rolę w spowodowaniu śmierci. Zresztą rana kłuta nie musi być zabójcza. Zdarza się, że ofiara została okaleczona, lecz zmarła wskutek zawału serca czy przedawkowania jakiejś substancji. Jako patomorfolog gromadzę informacje, które muszą spełniać rygor dowodów sądowych. Sprawdzam wszystkie tropy. Dziś prócz skalpela używa się również tomografu, dającego przekrojowe obrazy poszczególnych organów.
Ile trwa taka autopsja?
– Co najmniej 4-5 godzin, ale zazwyczaj o wiele, wiele dłużej, ponieważ trzeba również pobrać, zabezpieczyć i przeanalizować próbki. A ponadto wykonać fotograficzną dokumentację całego procesu. Jeśli ktoś został dźgnięty nożem 10 razy, badamy i dokumentujemy każdą ranę oddzielnie. Przeprowadziłem około 25 tys. sekcji zwłok, więc jestem dość szybki i na ogół od razu rozumiem to, co widzę. Czas pochłania przede wszystkim robienie notatek i zdjęć.
Jak biegły sądowy szykuje się do zeznań? Wystarczą gołe fakty czy potrzebna jest odpowiednia oprawa?
– Postępowanie przed brytyjskim sądem, podobnie jak w Stanach Zjednoczonych, jest wysoce kontradyktoryjne, na każdym kroku spotykają cię wyzwanie, obiekcja, dezaprobata, prowokacja. Na kontynencie – we Francji, w Niemczech, Polsce – dowody rozpatrują sędziowie. U nas biegły przysięga zeznawać bezstronnie i tak czyni, biorąc pod uwagę wszystkie poczynione wcześniej ustalenia. Jednak patomorfologia to nie są proste sprawy, a należy je wyjaśniać językiem potocznym, zrozumiałym dla wszystkich. Tymczasem za sprawą wspomnianej kontradyktoryjności procesu adwokaci z braku sensownych argumentów nierzadko uciekają się do personalnych: co ty tam wiesz, nie jesteś dobry w swojej dziedzinie, gadasz bzdury. Czasem trudno zachować spokój, więc powtarzam sobie wtedy, że facet goni w piętkę, atakuje mnie osobiście, bo jest zdesperowany.
Mógłby pan wskazać najtrudniejszy proces?
– Zależy, co rozumiemy przez trudności. Czasem w sali sądowej są rodzice ofiary, a ja muszę tłumaczyć ze wszystkimi drastycznymi szczegółami, jak umarł ich młody syn. Że wdał się w głupią bójkę lub brał narkotyki. Innym razem trudno złożyć zeznania nie dlatego, że przyczyny zgonu były skomplikowane, tylko z powodu presji okoliczności, mediów, opinii publicznej. Mam zwłaszcza na myśli postępowanie ws. śmierci księżnej Diany.
Na czym polegał pański udział w tym postępowaniu?
– Wskutek eksplozji teorii spiskowych, oskarżeń pod adresem MI6 i męża królowej Elżbiety rozpowszechnianych przez ojca Dodiego – Mohameda Al-Fayeda, pogłosek o sfałszowaniu wyników pierwszej autopsji, brytyjskie władze zdecydowały się przeprowadzić ponowne śledztwo z udziałem niezaangażowanych we wcześniejsze badania ekspertów. Wchodziłem w skład tej ekipy jako specjalista od patomorfologii. Przeanalizowałem jeszcze raz wszystkie próbki, a potem wszczęto procedurę, która nie ma odpowiednika poza Anglią i Walią – inquest, czyli dochodzenie koronerskie. Dla mnie sprawa była o tyle ciekawa, że wymagała znacznie większego zaangażowania niż zwykle. Uczestniczyłem w oględzinach samochodu, którym jechali Diana i Dodi, wizji lokalnej paryskiego tunelu, gdzie nastąpiła kraksa.
I do jakich wniosków pan doszedł?
– W samochodzie były cztery osoby. Dwie zginęły na miejscu. Ochroniarz Trevor Rees-Jones przeżył ze zmiażdżoną twarzą, Diana zmarła wkrótce później. Mówiąc najprościej: dlatego że nie zapięła pasów. Podobnie jak Dodi, który biorąc pod uwagę prędkość 110 km/godz., uderzył w fotel kierowcy Henriego Paula z bezwładnością słonia czy dwóch słoni. Obaj jechali bez zabezpieczenia. Natomiast księżna wpadła na tył siedzenia Reesa-Jonesa w momencie, kiedy zapinał pasy. Przyczyną zgonu Diany było pęknięcie lewej żyły płucnej, które spowodowało powolny krwotok. Krew sączyła się przez 20 minut, aż nastąpiło zatrzymanie krążenia.
Na samym początku kariery trafiła się panu masakra w Hungerford. Wiele osób nie kojarzy tej tragedii, o co chodziło?
– W historii Zjednoczonego Królestwa nigdy wcześniej nie doszło do tego typu masowego morderstwa z użyciem broni palnej. 19 sierpnia 1987 r. Michael Ryan zastrzelił 16 osób, ranił około 20, a następnie popełnił samobójstwo. Miałem wtedy dyżur patomorfologiczny, szef był na urlopie. Nasze biuro znajduje się w centrum Londynu, ale jurysdykcja obejmuje bardzo rozległy obszar, m.in. hrabstwo Berkshire. Właściwie przez przypadek zostałem włączony do fascynującego śledztwa. Wezwano mnie, ponieważ sprawca był najprawdopodobniej martwy, zabił się w gmachu lokalnego gimnazjum, a media rozpowszechniały już pogłoski, jakoby został zastrzelony przez policjantów czy służby specjalne. Przed śmiercią oznajmił, że ma przy sobie bombę, i funkcjonariusze bali się wejść do szkoły, bo gdyby wybuchła, nigdy nie zdołalibyśmy ustalić, w jaki sposób zginął. Kazali mi zatem dokonać oględzin, by stwierdzić, czy na pewno nie żyje. Przy czym o ładunku zostałem poinformowany, gdy już wchodziłem: tylko go nie ruszaj za bardzo, bo może eksplodować… aha, dziękuję serdecznie!
Posłali pana zamiast saperów?
– Saperzy nie mogli wkroczyć do akcji, zanim nie ustalę przyczyny zgonu, czyli nie obejrzę i nie sfotografuję ran. Wprawdzie Ryan od dłuższego czasu się nie ruszał, ale musiałem wiedzieć, że nie wolno go dotknąć.
Uczestniczył pan także w identyfikacji zwłok po zamachu na World Trade Center 11 września 2001 r. Co działo się za kulisami, bo relacjonowałem te wydarzenia, a władze nie chciały nam udzielać żadnych konkretnych wyjaśnień, żeby nie powiększać szoku.
– Dziś to wszystko jest dosyć wyczerpująco opisane w literaturze fachowej. Ja pracowałem dla władz brytyjskich, miałem za zadanie identyfikować ofiary z naszym obywatelstwem. Oczywiście współpracowałem z amerykańskimi koleżankami i kolegami, m.in. doktor Yvonne Milewski [główną patomorfolożką nowojorskiego powiatu Suffolk – red.]. Mieliśmy do czynienia ze zwłokami osób, które wyskoczyły przez okna, w miarę dobrze zachowanymi, kawałkami ciał oraz szczątkami wymieszanymi z gruzem o wadze półtora miliona ton, który zwożono na wysypisko Fresh Kills i tam sortowano. Asystenci wydobywali rzeczy osobiste, ślubne obrączki, portfele, strzępy ubrań i oczywiście fragmenty tkanek. Z 2977 ofiar po mniej więcej połowie, czyli około 1500, nie został żaden materialny ślad.
Mówiąc brutalnie, zostali zmiażdżeni i rozpyleni.
– Obaj wiedzieliśmy, jak runęły wieżowce, więc trudno się dziwić. Ale chciałbym podkreślić, że eksperci wykonali zadziwiającą, mrówczą pracę, by ocalić i przeanalizować każdy, najdrobniejszy kawałek ludzkiej tkanki.
W jakim stopniu profilowanie DNA zmieniło pańską branżę? Według telewizyjnych scenarzystów stanowi cudowne panaceum na wszystkie bolączki patomorfologa.
– Każdy medal ma dwie strony. Analiza materiału genetycznego to fantastyczne narzędzie, zwłaszcza że opracowujemy coraz bardziej precyzyjne techniki badawcze. Kiedy zaczynałem karierę, szukaliśmy plam krwi. Dziś wystarczy cząsteczka niewidoczna gołym okiem, by rozpoznać, od kogo pochodzi. Z drugiej strony pojawia się problem kontaminacji.
Ślad może oznaczać, że dana osoba przebywała w jakimś miejscu, ale również że kto inny przeniósł tam jej materiał genetyczny, świadomie lub nie. Na przykład policjant. Profilowanie zmieniło zarówno kryminalistykę, jak i metody działania kryminalistów, którzy doskonale zdają sobie sprawę z możliwości organów ścigania.
Przeprowadził pan sekcję, w wyniku której przestępcę zidentyfikowano na podstawie śladów DNA?
– Tak, z pewnością. Proszę jednak pamiętać, że zajmuję się ofiarą, a nie zbrodniarzem. Przypomina mi się jedna historia, wprawdzie nie o DNA, ale o śladach biologicznych. Konkurenci zastrzelili handlarza narkotyków z obrzyna, czyli skróconej śrutówki, i przy zwłokach znalazłem palec nienależący do ofiary. Okazało się, że odstrzelił go sobie zabójca. Często powtarzam studentom: jeśli zostawisz na miejscu zbrodni odciski palców, to masz pecha, ale jeszcze gorzej, gdy zostawisz palec. Detektywi wciąż rozwiązują wiele zagadek kryminalnych bez pomocy DNA. Profilowanie jest niewątpliwie bardzo przydatne, jednak trzeba zachować ogromną ostrożność.
Jaka była najdziwniejsza z rozpoznanych przez pana przyczyn śmierci?
– Myślę, że zgon Garetha Williamsa, agenta MI6, a konkretnie eksperta od informatyki, znalezionego w londyńskim mieszkaniu wykorzystywanym jako punkt kontaktowy. Rozkładające się zwłoki znajdowały się w torbie podróżnej, dużej, o pojemności około 40 litrów. Ta zaś spoczywała w wannie, zasunięta i zamknięta na kłódkę, przy czym kluczyk był wewnątrz.
Odkrycie wywołało mnóstwo spekulacji: czy wszedł do torby sam, został wepchnięty, nastąpił nieszczęśliwy wypadek podczas zabawy seksualnej, a może morderstwo. Tę ostatnią tezę przyjęła policja, jednak dochodzenie koronerskie – mocno utrudnione faktem, że Williams leżał martwy przez tydzień – nie wykazało obecności w torbie obcego materiału genetycznego, a na kłódce nie było żadnych odcisków palców. Moim zdaniem zmarł wskutek niedotlenienia spowodowanego niebezpiecznymi praktykami erotycznymi uprawianymi solo.
„Prawdę o moim zabójstwie” sezon 1. i 2. można oglądać w dni powszednie o 21.00 od 28 kwietnia do 23 maja na CBS Reality
