- Trumpowi jeszcze daleko do prezydentury, ale już w znacznej mierze decyduje o najważniejszych sprawach Ameryki i świata
- Europa ma nad Rosją ogromną przewagę gospodarczą i nowocześniejsze wojsko, ale nie jest w stanie podejmować wspólnych decyzji obronnych
- Putin może nigdy nie zaatakować, ale lepiej zakładać, że to zrobi
Nigdy wcześniej amerykański prezydent nie podżegał wroga do ataku na amerykańskich sojuszników. Jeśli wierzyć Trumpowi, że gotów jest ich porzucić – a lepiej wierzyć – to jego możliwa reelekcja w tym roku może zasadniczo zmienić porządek świata.
Jak zauważa Politico, taki ruch Trumpa mógłby skutecznie zamknąć parasol bezpieczeństwa, który od dawna strzeże przyjaciół USA z Europy, Azji, Ameryki Łacińskiej i Bliskiego Wschodu. Mogłoby to również zanegować wartość dwustronnych umów o wzajemnym bezpieczeństwie z takimi krajami jak Japonia, Filipiny, Tajlandia, Argentyna, Australia i Panama.
Nie martwmy się jednak całym światem. Martwmy się o nasz zakątek Europy.
Namawia do tego Donald Tusk, który po spotkaniu z kanclerzem Olafem Scholzem, stwierdził, że słowa Trumpa „powinny działać jak zimny prysznic dla nas wszystkich, zwłaszcza dla tych, którzy nie zauważyli tego prawdziwego zagrożenia, z którym mamy do czynienia”.
Konferencja Monachijska
W piątek w Monachium startuje doroczna Konferencja Bezpieczeństwa. To w tym miejscu w 2007 r. Władimir Putin po raz pierwszy od zakończenia zimnej wojny przedstawił NATO jako głównego wroga Rosji. To ostrzeżenie uznano za czczą retorykę, bo nie zgadzało się z koncepcją, że należy Moskwę oswajać i przyciągać i ona się wtedy zdemokratyzuje, a na koniec wejdzie do rodziny zachodnich krajów.
Rok później Putin zaatakował Gruzję, a w 2014 Ukrainę. I ta wojna (od dwóch lat już na pełną skalę) trwa do dziś.
W raporcie opublikowanym przed rozpoczęciem Konferencji, niespodziewanie czytamy, że Rosja, która jeszcze rok temu była postrzegana jako zagrożenie numer jeden w Niemczech, teraz spadła na siódme miejsce, a na czoło wyszły terroryzm i migracja.
Raport przygotowywano co prawda zaraz po ataku Hamasu z 7 października, więc może być nieco skrzywiony ówczesną atmosferą. Ale ciekawe jak wyglądałby dzisiaj, po sobotniej wypowiedzi Trumpa.
„Coraz mniej groźna Rosja”?
Znikające poczucie zagrożenia na Zachodzie i wybryki Trumpa to bardzo zła wiadomość dla Ukrainy, bo dziś wcale nie jest wykluczony jakiś rodzaj zwycięstwa Rosji czy choćby zamrożenie linii frontu.
Ale to również zła wiadomość dla reszty Europy, bo prędzej czy później może to zachęcić Putina lub jakiegoś równie wojowniczego następcę na Kremlu do przetestowania, czy działa Artykuł 5 Traktatu Północnoatlantyckiego, czyli czy zasada „wszyscy za jednego, jeden za wszystkich” jest wciąż aktualna.
Kiedy po sobotnim wystąpieniu Trumpa Tusk oświadcza w Berlinie, że „będziemy szanowani we wszystkich stolicach świata, jeśli uwierzymy, że Unia Europejska może być potęgą nie tylko cywilizacyjną, gospodarczą i naukową, ale także militarną”, to pokazuje, że rakieta odpalona przed byłego prezydenta USA została dostrzeżona.
Może wreszcie Europa ruszy w nowym strategicznym kierunku.
Jeśli nie Trump, to ktoś po nim
Nieaktualne stało się właśnie pocieszanie się, że jak przyjdzie co do czego, to przecież mamy na kontynencie wojska USA i ich głowice atomowe, a za Atlantykiem gotowe do startu bombowce strategiczne. Dziś Europa nie może już sobie pozwolić na ignorowanie ryzyka, że Ameryka się od niej odwróci.
Przy czym nawet bez Trumpa w Białym Domu nie można już oczekiwać, że amerykańscy wyborcy będą wiecznie gotowi do płacenia za bezpieczeństwo krajów, o których często nie wiedzą, gdzie dokładnie są położone.
Bierz się więc, Europo, do roboty, bo bez Ameryki nie ma NATO.
Największym problemem 30 europejskich krajów sojuszu (bo Szwecję też już powinniśmy liczyć jako członka) jest to, że nie są jednym krajem. Bez NATO zostajemy z 30 różnymi narodowymi interesami, 30 niepasującymi do siebie systemami dowodzenia, uzbrojenia i logistyki. Całe szczęście, że przynajmniej oficerowie posługują się jednym językiem – angielskim – bo inaczej na polu walki mielibyśmy jedną wielką wieżę Babel.
Ale jeśli uda się zmobilizować wolę polityczną do wspólnej obrony i ustalić jak najszersze wspólne pola, gdzie zbiegną się krajowe interesy na przykład Portugalii i Estonii, to Europa okaże się dla Putina celem, którego lepiej nie tykać.
Europa ma czym się bronić
Już dziś nasz kontynent wydaje na obronę trzy razy więcej niż Rosja, a przecież wiele krajów ociąga się jeszcze mocno ze zwiększeniem inwestycji w wojsko. Europejska gospodarka jest więcej niż 10-krotnie większa niż rosyjska i jest dużo nowocześniejsza.
A co najważniejsze, siła militarna Europy jest zdecydowanie większa niż to, na co może liczyć Putin.
10 największych państw NATO (bez USA i Kanady) ma w sumie liczniejsze wojsko, które jest lepiej wyszkolone i wyposażone.
Jak podaje serwis Global Firepower, który zbiera informacje o siłach zbrojnych państw z całego świata, Rosja ma 1,3 mln personelu wojskowego. Ale 10 państw sojuszu z największą liczbą aktywnych żołnierzy ma ich w sumie 1,6 mln. A to tylko jedna trzecia wszystkich krajów NATO.
Czołgów mamy mniej, bo przy 2 tys. wozów po naszej stronie Rosja dysponuje 14,7 tys. maszyn. Tyle, że leopardy i challengery już dowiodły, o ile są skuteczniejsze niż postsowiecka armada Kremla.
Według Global Firepower Rosjanie mają 4,2 tys. statków powietrznych, ale 10 najlepiej wyposażonych krajów europejskich ma ich 6 tys. Podobnie jest na morzach: 781 jednostek rosyjskich wobec 1900 natowskich (znów bez Ameryki). Rosja nie ma ani jednego lotniskowca, a Europa ma 10.
Problemem jest broń jądrowa, bo Francja i Wielka Brytania dysponują razem około 500 głowicami, przy prawie 6 tys. głowic w Rosji. Tyle że w razie konfliktu nuklearnego USA nie mogłyby pozostać na uboczu. Uznajmy więc, że wzajemne odstraszanie powstrzyma gorące głowy na Kremlu przed naciskaniem gorących guzików.
Gdzie ta wola polityczna?
Groźby Trumpa, że Stany Zjednoczone sobie pójdą, pojawiły się nie tylko dlatego, że chce izolować Amerykę od możliwej wojny po drugiej stronie Atlantyku.
Motorem wszelkich działań miliardera Trumpa jest zawieranie korzystnych transakcji. A co mogłoby być lepszym biznesem dla USA niż skoordynowane zwiększenie wydatków na obronę w Europie? Gdzie miałaby kupować nowoczesną broń, jeśli nie w Ameryce?
Może więc przemówienie Trumpa w końcu nasz kontynent obudzi i zatrzyma to słabnące poczucie zagrożenia ze strony Rosji.
Za chwilę druga rocznica pełnoskalowego ataku Rosji na Ukrainę, ale zagrożenia wywołane przez tę wojnę są w Europy Zachodniej tym mniej rozumiane, im bardziej poszczególne kraje oddalone są od linii frontu (być może z chwalebnym wyjątkiem Wielkiej Brytanii).
Spójrzmy na Francję, której prezydent od lat głośno woła o „strategiczną autonomię” Europy. Tylko jak przychodzi pora na „sprawdzam”, to okazuje się, że Emmanuel Macron przeznacza zaledwie 500 mln euro na wsparcie Ukrainy, w porównaniu z ponad trzema miliardami z Polski i 17 mld z Niemiec.
Kolejnym pomysłem Macrona jest wprowadzenie unijnych obligacji wojennych, co byłoby podobnym działaniem jak wielomiliardowy fundusz odbudowy po pandemii. Oby ten projekt ruszył jak najszybciej.
Komentator Politico Matt Karnitschnig stawia sprawę jasno: Europa musi skończyć z dywagacjami na temat tego, czy Trump wróci do Białego Domu czy też nie. „Na tym etapie nie ma znaczenia, czy wygra reelekcję. Europa jest zdana na siebie. Jedyną prawdziwą kwestią, jaką wybory rozstrzygną dla bezpieczeństwa Europy, jest czas upadku NATO”.
Unia Europejska ma na to pierwszą odpowiedź: urzędnicy przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen zapowiadają, że jeśli utrzyma ona stanowisko po czerwcowych wyborach do PE, to utworzone zostanie nowe stanowisko komisarza unijnego ds. obrony.