Jak przekazał Biełsat, informacja o zarekwirowaniu domu Aleksego Dzikawickiego została wpisana do państwowego rejestru nieruchomości i gruntów Białorusi. W związku z tym nie można go ani sprzedać, ani przekazać. 

Nieruchomość – drewniana, stuletnia chata po Pińskiem na białoruskim Polesiu – należała do dziadków dziennikarza, a następnie do jego rodziców. Sam p.o. dyrektora Telewizji Biełsat spędził tam wczesne dzieciństwo. 

–  Nawet stalinowskie władze nie zabrały domu, który sto lat temu zbudował mój dziadek – „wróg ludu”, więzień gułagu. Wysłali go do obozu, ale dom zostawili – powiedział, cytowany przez Biełsat. 

Białoruś. Władze zabrały dom Aleksego Dzikawickiego. „Najdroższe mi miejsce”

Dzikawicki podkreślił, że „dom od dawna był na niego zapisany”.  Tam się wychowywałem do czasu pójścia do szkoły. Stamtąd odprowadzałem na cmentarz dziadków i rodziców. To najdroższe mi miejsce – opisywał, wspominając, że w pewnym momencie, dzięki uprzejmości jego dziadków, chata była miejscem nauki, zanim we wsi zbudowano szkołę.

Choć nie podano oficjalnie czego dotyczy oskarżenie Dzikawickiego, Biełsat podejrzewa, że białoruskim władzom chodzi o działanie w ramach „formacji ekstremistycznej”, jaką w oczach reżimu ma być stacja. 

Belsat podkreśla, że w takich przypadkach białoruskie władze wydają wyroki więzienia (w przypadku emigrantów politycznych są to wyroku zaoczne), jednocześnie odbierając im nieruchomości na terenie kraju, jak było to w przypadku Swiatłany Cichanouskiej.

Stacja przypomina, że obecnie w więzieniach przetrzymywanych jest 13 współpracowników telewizji niezależnej od reżimu w Mińsku.

Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage – polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version