Nigdy nie tknąłem pierwszej części Helldivers, podobno całkiem różnej od dwójki. Nie oczekiwałem tej premiery, bo w lutym wyszło już naprawdę sporo interesujących gier. Strzelanie do przeciwników, którymi steruje sztuczna inteligencja? W dodatku bez porządnej kampanii? Zdecydowanie wolę shootery w wersji multiplayer, przeciwko nieprzewidywalnym graczom po drugiej stronie kabla.
Helldivers 2 nie dla solistów
Owszem, intro jest zabawne, a samouczek sprawnie zrobiony. Wcielamy się w mięso armatnie świata przyszłości, gdzie pod sztandarem demokracji niesiemy śmierć i pożogę obcym formom życia. To udana, zgrabna satyra na współczesne konflikty zbrojne, która zgrabnie unika moralizatorstwa. Ze swoim niechętnym nastawieniem przez pierwszą godzinę gry utwierdzałem się jednak w przekonaniu, że będzie to zmarnowany czas. Pojawiło się ziewanie.
Wykonywanie misji z wykorzystaniem podstawowych broni i w pojedynkę – choćby nie wiem jak efektowne i dynamiczne – błyskawicznie zaczyna nudzić. Gra nie daje wyzwania na pierwszych poziomach trudności, a strzelanie z pistoletu czy karabinu z małym magazynkiem nie przynosi oczekiwanej satysfakcji. Czasami trafią się też misje nocne, podczas których naprawdę mało widać, nawet przy doświetlonym monitorze.
Razem raźniej szerzyć demokrację
Wszystko jednak zmienia się, kiedy do rozgrywki dołączą koledzy, którzy też mają ten tytuł. Wspólne wyzwalanie kosmosu i przywracanie w nim praworządności nagle nabiera kolorów. Ktoś orientuje się, że z okrętu – matki można zamówić zrzut ciężkich karabinów maszynowych. I nagle wszyscy jednocześnie odkrywamy, jaką radość daje wystrzelenie całego magazynka z takiego bydlaka.
Poziom trudności szybko rośnie, odblokowywany po zwycięstwach. Podobnie jak arsenał zniszczenia, który nabywamy w ramach systemu progresu w grze. Starcia robią się jeszcze bardziej dynamiczne, tłoczne, trzeba kombinować. Potwory nacierają z każdej strony i co chwila ktoś traci rękę albo nogę i trzeba ratować go ryzykownym ostrzałem. W końcu zaczynamy tracić też towarzyszy i musimy walczyć o przetrwanie, sprowadzając kolejnych rekrutów z okrętu dowodzącego misją.
Lubicie „Starship Troopers”? Polubicie Helldivers 2
Hałas wystrzałów, wrzasków płonących postaci, krzyki na komunikatorze głosowym i nieunikniona śmierć pod zwałami trupów kosmicznych robaków. To wszystko przywodzi na myśl skojarzenia ze starymi filmami typu „Starship Troopers”. Na streamach to właśnie do tego tytułu najczęściej odwołują się widzowie, śledzący kosmiczną jatkę. Nawet nocne potyczki zaczynają nabierać blasku, kiedy niebo rozświetlają wybuchy, napalm oraz kręcące się z szaleńczą prędkością futurystyczne działko Gatlinga.
Innym skojarzeniem filmowym jest „Mandalorian”, czy dalej „Gwiezdne Wojny. Głównie ze względu na hełmy i mundury naszych żołnierzy. Ich projekty przyciągają oko, a do odblokowania w ramach rozgrywki jest wiele różnych wariantów. Nasz ekwipunek wzbogacić mogą też różne modele broni, dodatkowe gesty, tańce i inne tego typu dodatki, znane ze współczesnych gier multiplayer. Jest to jakaś motywacja do próbowania swoich sił w kolejnych, nawet różnorodnych misjach.
To jednak wspólne strzelanie jest tym, co napędza do grania. W dobrym towarzystwie łatwo wczuć się w rolę kosmicznych marines i z radością rzucić na obcą planetę, by eksterminować wszystko, co nie jest w stanie płacić podatków, jeździć pickupem i zachwycać się reklamami na Super Bowl. God bless Super Earth. Czas zrównać z ziemią kolejny fragment galaktyki. Dodatkowe punkty za splądrowanie i wysadzenie w powietrze wszystkiego, co stanie nam na drodze.
Ocena: 8/10