Prezydent Polski ma znacznie więcej zadań niż robienie dobrego gruntu pod interesy z Donaldem Trumpem. W najsilniejszych obozach politycznych w kraju trwają jednak dyskusje o tym, jak znaleźć polskiego kandydata na głowę państwa, który będzie najlepiej pasował do miliardera z USA. Nie idźcie tą drogą.
Przysłuchując się dyskusjom polityków i komentatorów można odnieść wrażenie, że Donald Trump będzie głównym kryterium, jakim będą się kierować dwie największe siły polityczne w kraju przy wyborze swojego kandydata na prezydenta Polski. Czy zdoła powtórzyć sukces Trumpa? Jak wpisze się w polityczną koniunkturę kształtowaną przez zwycięstwo Trumpa? Czy dogada się z Trumpem?
Jest jedna odpowiedź na wszystkie pytania: relacje z Trumpem naprawdę nie będą jedynym zadaniem dla przyszłego polskiego prezydenta.
Donald Trump zostanie nowym prezydentem USA
Foto: Forum
Trump nie jest najważniejszy na świecie
Oczywiście, nie można ignorować konsekwencji zwycięstwa Trumpa, zarówno dla polskiego bezpieczeństwa, jak i dynamiki naszej wewnętrznej sceny politycznej. Sukces republikanina z pewnością wzmocni koniunkturę na radykalną prawicę na całym świecie i Polska najpewniej nie będzie tu wyjątkiem. Jednocześnie w procesie wyciągania politycznych wniosków z sukcesu Trumpa warto zachować zdrowy rozsądek.
Jasne, ważnym czynnikiem w ocenie potencjalnego kandydata na przyszłego prezydenta Polski będzie to, jak dogada się z naszym najważniejszym sojusznikiem i głównym „dostawcą” bezpieczeństwa. Relacje z Amerykanami – nawet z tak niekonwencjonalną administracją, jak gabinet Trumpa – nie opierają się jednak wyłącznie na chemii dwóch prezydentów, ale mają o wiele bardziej kompleksowy charakter. Zależą od tego, jak całe państwo jest w stanie współpracować z USA na poziomie dyplomatycznym, wojskowym czy gospodarczym.
Prezydenta wybieramy na pięć lat. Najprostsza kalkulacja wskazuje więc, że kadencja następcy Andrzeja Dudy skończy się w 2030 r., gdy Trump już z pewnością prezydentem nie będzie. Przyszły prezydent Polski będzie musiał więc współpracować nie tylko z Trumpem czy J.D. Vancem, gdyby wiceprezydent z jakiejkolwiek przyczyny musiał zastąpić Trumpa, ale także z następną administracją. Niewykluczone, że politycznie całkowicie odmienną od tej, która w styczniu wprowadzi się do Białego Domu.
Poza tym prezydent ma naprawdę znacznie więcej zadań niż robienie dobrego gruntu pod interesy z Trumpem. Nawet w polityce zagranicznej musi skutecznie budować relacje także z innymi partnerami z Unii Europejskiej i spoza niej. Szczególnie bliskie relacje z amerykańskim prezydentem nie zawsze będą więc pomocne.
Prezydent powinien też stać na straży konstytucji, reprezentować logikę państwową wobec gry partyjnych interesów, występować ze służącymi dobru publicznemu inicjatywami ustawodawczymi. Po dziewięciu latach prezydentury Andrzeja Dudy to wszystko brzmi oczywiście jak żart, ale mówimy o tym, jak być powinno. Stawiajmy następcy normalne wymagania.
Absurdem byłoby więc, by koalicja 15 października postawiła w wyborach na najbardziej konserwatywnego kandydata, np. Szymona Hołownię lub kogoś z PSL, tylko dlatego, że w USA władzę wkrótce obejmie prawicowa administracja.
Europoseł PiS Dominik Tarczyński na wiecu Donalda Trumpa w Salem 2 listopada 2024 r.
Foto: Hannah McKay / Reuters
Sukces Trumpa nie musi być receptą
Z kolei w PiS sukces Trumpa rozbudzić może nie tylko zrozumiały apetyt na powtórzenie tego samego w kraju, ale także przekonanie, że droga do tego wiedzie przez naśladowanie Amerykanów. Od dawna media spekulowały, że jeśli Trump wygra, to PiS w wyborach prezydenckich pójdzie mocno w prawo, stawiając na kogoś w rodzaju Przemysława Czarnka. A więc na kandydata prezentującego wyrazistą, by nie powiedzieć radykalną prawicę, który nie gryzie się w język i dostarcza swoim zwolennikom przyjemność z przekraczania norm politycznej poprawności.
Portal Salon24 doniósł w środę, że w kręgach PiS po zwycięstwie Trumpa miał pojawić się jeszcze jeden pomysł — wystawienie Michała Rachonia. Gwiazda TVP Jacka Kurskiego i Telewizji Republika byłby pod pewnymi względami jeszcze bardziej „trumpowskim” kandydatem niż były minister edukacji. Rachoń mógłby połączyć twardą prawicę z brawurowym medialnym show na granicy błazenady – podobnie jak Trump, który do wielkiej polityki trafił z telewizyjnej rozrywki i doskonale potrafi wykorzystywać jej narzędzia do politycznych celów.
Problem w tym, że z koncepcji Rachonia jako polskiego Trumpa może wyjść tani remake amerykańskiego serialu, nieudolnie przeniesiony w polskie realia. Polacy mają inne oczekiwanie wobec prezydenta niż Amerykanie. Do tej pory oczekiwali od osób pełniących tę funkcję pewnej powagi i godności, co nie do końca godzi się z niektórymi wypowiedziami Czarnka, nie wspominając o telewizyjnych szarżach Rachonia.
Przede wszystkim, szanujmy się!
Trump wygrał nie tylko dzięki agresji, wkurzaniu elit i przekraczaniu granic politycznej poprawności. Na jego zwycięstwo pracował szereg innych czynników. Najważniejszym z nich była inflacja i poczucie drożyzny w milionach amerykańskich gospodarstw domowych. Trump wygrał więc z tego samego powodu, z jakiego PiS przegrał w 2023 r. Nic nie wskazuje na to, by za rok sytuacja gospodarcza pogorszyła się na tyle, by pomóc politykowi PiS dotrzeć ze swoim przekazem poza naturalną bazę tej partii.
Na koniec, w relacjach z Trumpem warto, abyśmy się jako państwo po prostu szanowali. Owszem, Trump to taki typ polityka, którego ego trzeba nieustannie dopieszczać. W relacjach z takimi przywódcami trzeba jednak pamiętać, że nie będą oni szanowali nikogo, kto nie szanuje siebie i nie potrafi czasem pokazać choćby retorycznej asertywności.