Powodzie już u nas bywały, ale na taką skalę we wrześniu — nigdy. Nic dziwnego, bo doszło do ekstremalnego zderzenia mas powietrza nad środkową Europą.

Wszystko zaczęło się 11 września w odległości 2 tys. kilometrów od Polski. W tym dniu, zgodnie zresztą ze wcześniejszymi prognozami i obawami meteorologów, nad Zatoką Genueńską uformował się wielki wir niżowy. Nie pierwszy raz — takie niże, zwane niżami genueńskimi, powstają nad tym rejonem regularnie, ale dotąd były charakterystyczne dla początku czy środka lata, kiedy jest najbardziej gorąco. — Typowymi miesiącami dla powstawania takich niżów, wywołujących masywne opady w centralnej Europie, są czerwiec i lipiec, a nie połowa września — mówi prof. Szymon Malinowski, fizyk atmosfery z Uniwersytetu Warszawskiego.

Jednak stało się, i to nie bez powodu. Opisał to dokładnie w serwisie X meteorolog Scott Duncan z Londynu. I w swoim wyliczeniu zdarzeń, które doprowadziły do powstania niżu nazwanego przez meteorologów Boris, Duncan cofa się aż do początku lipca. Wtedy w południowej Europie, nad Morzem Śródziemnym rozpanoszyły się masy gorącego powietrza, które spowodowały bardzo długie i rekordowo wysokie temperatury na południu. Przypomnijmy, już w pierwszym tygodniu lipca w wielu rejonach Włoch temperatura oscylowała wokół 40 stopni Celsjusza, podobnie było na przełomie lipca i sierpnia, w połowie sierpnia notowano nawet powyżej 40 stopni. W całej południowej Europie to lato było o 1,7 stopnia cieplejsze niż średnio w latach 1990-2020.

Co to ma wspólnego z wrześniowym niżem? Jak się okazuje, bardzo wiele — ekstremalnie gorące lato spowodowało ogrzanie się wód powierzchniowych Morza Śródziemnego do bardzo wysokich wartości. Jak podaje The Copernicus Marine Service: „15 sierpnia 2024 r. na Morzu Śródziemnym zanotowano najgorętszy dzień w historii pomiarów wód powierzchniowych, ze średnią temperaturą 28,47 stopni Celsjusza. Temperatura powierzchni utrzymuje się powyżej 28 stopni Celsjusza od 6 sierpnia 2024 r., co sprawia, że ​​jest to najdłuższy okres powyżej tego poziomu.” W kolejnych tygodniach temperatura morza nie spadła poniżej 28 stopni, co nie zdarzyło się dotąd ani poprzednim sierpniu, ani w żadnym innym miesiącu, z wyjątkiem kilku dni w lipcu 2023 r.

I tak właśnie, w tych rozpalonych sierpniowych wodach Morza Śródziemnego rozpoczęła się wrześniowa katastrofa. — Bo im cieplejsza woda, tym parowanie jest większe i tym więcej wilgoci przedostaje się do atmosfery — mówi prof. Malinowski. Ale samo wilgotne powietrze znad Morza Śródziemnego jeszcze nie wystarczy, aby powstał katastrofalny w skutkach niż — musi zaistnieć też duża różnica temperatur pomiędzy południem kontynentu a północą. I to się właśnie wydarzyło na początku września. Scott Duncan zwraca uwagę, że właśnie 11 września niemal cała zachodnia i środkowa Europa została muśnięta ogromną falą zimną — masą chłodnego powietrza znad Arktyki o temperaturze niespotykanej o tej porze roku. Na przykład w Wiedniu temperatura z ponad 30 stopni w pierwszym tygodniu września spadła do zaledwie 12 w drugim tygodniu września.

I to wdarcie się wyjątkowo zimnego powietrza do Europy „napędziło” tworzący się nad północnymi Włochami niż. Nabrał on impetu po przekroczeniu Alp i powędrował na północny wschód granicą dwóch mas powietrza o skrajnie różnych temperaturach, niosąc ze sobą ogromne ilości wilgoci. Jak zwraca uwagę Scott Duncan, ta wilgoć atmosferyczna przemieszczała się od Morza Śródziemnego aż do Morza Czarnego, które było również dużo cieplejsze niż zazwyczaj. Następnie ta wilgoć, wzmocniona jeszcze o efekty parowania Morza Czarnego, płynęła dookoła ośrodka niżowego z powrotem do środkowej Europy „niczym rzeka w atmosferze”, spadając na ziemię w pasie od południowej Polski po wschodnią Austrię.

Masa zimnego powietrza czająca się na północy narobiło jednak jeszcze więcej szkód. Nie tylko uwolniła opady z niżu genueńskiego, ale też zablokowała niż w jednym miejscu — nad Rumunią, Austrią, Czechami i Polską. Niż genueński przesuwający się przez Europę został zablokowany z jednej strony przez wysokie góry, z drugiej przez chłodny wyż na północy. I to sprawiło, że opady utrzymywały się nad Polską wyjątkowo długo — aż trzy, a w niektórych miejscach cztery dni. Dopiero w poniedziałek po południu niż Boris zaczął słabnąć.

Opady z 13-15 września bez wątpienia można zaliczyć do zdarzeń ekstremalnych, i to silniejszych niż dotychczas w naszej części kontynentu. Jak mówi opublikowane 16 września badanie naukowców zrzeszonych w projekcie ClimaMeter, w czasie układów atmosferycznych podobnych do niżu Boris obecnie spada w Europie Środkowej i Wschodniej aż o 20 proc. więcej deszczu niż kiedyś. Naukowcy konkludują: “uznajemy niż genueński Borys za wydarzenie wyjątkowe w kategorii opadów i bardzo niecodzienne w kategorii zmian ciśnienia atmosferycznego. Może być w dużym stopniu przypisane zmianie klimatu spowodowanej przez człowieka.”

Czy czeka nas powtórka z rozrywki w przyszłym roku? Całkiem prawdopodobne. — Wrześniowa powódź w Polsce to nie wina samego niżu genueńskiego, bo one pojawiają się często i nie mają takich skutków. To wina bardzo wysokiej temperatury na południu Europy — podkreśla prof. Malinowski. Jak zapowiadają klimatolodzy z IPCC (International Panel for Climate Change), globalne ocieplenie będzie u nas miało właśnie taki wymiar — coraz częstszych zjawisk ekstremalnych. Powodzie tysiąclecia mogą stać się naszą codziennością.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version