Po ośmiu godzinach bezowocnych przepychanek odezwał się nagle Aleksander Kwaśniewski: „A co byście myśleli o tym, żeby do Senatu zrobić wolne wybory?”. Dowcip polega na tym, że zaskoczeni tą propozycją w Magdalence byli wszyscy – i przedstawiciele władz PRL i solidarnościowej opozycji…
Jakoś na przełomie lutego i marca [1989 r. – red.] Wojciech Jaruzelski zaprosił [Stanisława] Cioska i [Andrzeja] Gdulę do swego gabinetu w Urzędzie Rady Ministrów. Rozmowy [przy Okrągłym Stole] trwały już wtedy blisko miesiąc, a generał był wyraźnie spięty: nie mamy wiele czasu, tylko z Gorbaczowem możemy być czegoś pewni, trzeba to skończyć do końca kwietnia. – Będziemy się starać. – Nie starajcie się, tylko skończcie to jak najszybciej.
Inaczej mówiąc, generałowi naprawdę zależało na finalizacji rozmów, bo okno możliwości, związane z życzliwą postawą Gorbaczowa, mogło się zamknąć w każdej chwili. Nikt przecież w Polsce nie miał wpływu na to, czy komuś w Moskwie nie przyjdzie do głowy sekretarza reformatora obalić. Tymczasem w rozmowach trwał impas.
(…)
Propozycja z Magdalenki. „Proszę nie brać tego poważnie”
Obok spornych procentów [chodziło o podział miejsc w kontraktowym Sejmie] był jeszcze większy problem: co z drugą izbą parlamentu. Generał Kiszczak proponował, żeby złożyć ją z przedstawicieli Wojewódzkich Rad Narodowych, Rady Konsultacyjnej i Rady Prymasowskiej i taki Senat wspólnie z kontraktowym Sejmem miałyby wybrać prezydenta. Bronisław Geremek komentował to z przekąsem, że „raz pozwolić na gwałt na demokracji możemy, ale dwa razy czy trzy to już przesada”.
Inaczej mówiąc: kontrakt w Sejmie – „tak”, ale reszta propozycji władz to kpina. Co więc w zamian? Solidarność proponowała, by do Sejmu zrobić wybory kontraktowe, ale za to prezydenta wybrać w normalnych, powszechnych. To oczywiście nie wchodziło w grę, bo zimą 1989 r. nie było gwarancji, że naród Jaruzelskiego faktycznie wybierze.
W takim stanie rzeczy, po ośmiu godzinach bezowocnych przepychanek w Magdalence, odezwał się nagle Aleksander Kwaśniewski: „A co byście myśleli o tym, żeby do Senatu zrobić wolne wybory?”. Zaskoczony Geremek od razu zapewnił, że „to jest propozycja, nad którą możemy się zastanowić”.
Dowcip polega na tym, że zaskoczeni w Magdalence byli wszyscy. Janusz Reykowski zastanawiał się, „czy Kwaśniewski miał jakiekolwiek upoważnienie do tego, by sformułować tak radykalny projekt”. Od Kiszczaka nie miał na pewno, bo ten od razu podkreśla, że to „prywatna propozycja” młodego ministra: „Proszę nie brać jej poważnie, bo ta rozmowa ma tylko charakter sondażowy”.
W osobnym pokoju rozmawiał przez telefon, długo z generałem Jaruzelskim. Nawet koncyliacyjny profesor Reykowski na stronie mówił do Geremka: „Propozycja Kwaśniewskiego jest nie do przyjęcia. Nie możemy jej zaakceptować, bo dobrze wiemy, że w obecnej sytuacji, przy ogólnym niezadowoleniu, w wyborach tego rodzaju mamy nikłe szanse albo wręcz nie mamy żadnych szans”.
Efektem telefonu Kiszczaka do szefa było poranne spotkanie u Jaruzelskiego następnego dnia. Ośmiu uczestników burzliwie dyskutowało o pomyśle, bronił go oczywiście Kwaśniewski, Reykowski też był za. W nieformalnym głosowaniu wynik padł remisowy, więc generał ogłosił, że decyzję podjąć musi Biuro Polityczne, którego posiedzenie było wyznaczone za kilka dni. Ale już jej nie podjęło, bo Jerzy Urban uprzedził fakty i na konferencji prasowej dla zagranicznych dziennikarzy powiedział o dyskutowanym pomyśle.
Nie ma mowy, aby rzecznik rządu wypuścił taką sensację samowolnie, musiał to zrobić na wyraźne polecenie generała Jaruzelskiego. Zgodnie z metodą faktów dokonanych ogłosił decyzję w mediach, zanim ta zostanie formalnie podjęta. Kolejnego dnia, w Urzędzie Rady Ministrów, już w węższym gronie niż w Magdalence, rozmowa toczyła się dalej. Skoro Senat będzie z wolnych wyborów, to musi być silny prezydent i ten prezydent musi się nazywać Jaruzelski. Solidarność, ustami Adama Michnika, próbowała oponować: Jaruzelski to byłby symbol akceptacji stanu wojennego. Kwaśniewski na to, że Jaruzelski to klucz do reform i tylko jego osoba przekona bazę, czyli aparat i szeregi partyjne, do układu z Solidarnością. Michnik na to: – Ludzie powiedzą, że żeśmy się zaprzedali. Może głowa państwa byłaby np. trzyosobowa, taki dyrektoriat lub rada regencyjna… Kwaśniewski: – Myśleliśmy o królu.
Od uznania generała Jaruzelskiego stokroć cenniejsze, bo niepodlegające politycznej inflacji, okażą się przyjaźń Adama Michnika i uznanie liderów strony społecznej Okrągłego Stołu
(…)
Okrągły Stół. Ustawa tworząca Senat napisana w weekend
Kwestię realnej siły Senatu np. większości sejmowej do odrzucenia jego weta oraz inne szczegóły odłożono na później. W tej chwili najważniejsze było co innego – między 2 a 4 marca wskutek propozycji Kwaśniewskiego przełamano zastój w rozmowach na warunkach akceptowalnych dla obydwu stron.
On sam będzie wielokrotnie podkreślał, że propozycja wolnych wyborów do Senatu nie była wcześniej uzgodniona z nikim, nawet z generałem Jaruzelskim. Po latach mówi: „Ja to wtedy wymyśliłem spontanicznie, bo dla mnie pomysł, że niby robimy wielką reformę państwa, a potem to ma być znowu jakaś rada prymasowska z radą konsultacyjną, no to już było nie do wytrzymania. A do tego miałem przekonanie, że ta partia musi w końcu przejść pierwszą demokratyczną próbę od początku swego istnienia”.
Zagrał zatem rolę harcownika, który czasem wychodzi przed szereg, a kierownictwo uznało, że pomysł jest dobry: „Ja miałem papiery takiego jakby Michnika z naszej strony, tzn. faceta, który dysponuje pewną swobodą, bo nie musi znowu tak bardzo się tym wszystkim przejmować”. Inni uczestnicy tamtych rozmów widzą rzecz podobnie: Ciosek, Gdula i Reykowski zgodnie twierdzą, że byli tym pomysłem całkowicie zaskoczeni, a jeśli ktokolwiek miałby o nim wiedzieć z góry, to ewentualnie Rakowski. Krzysztof Pietraszkiewicz jest przekonany, że pomysł zrodził się w gronie najbliższych współpracowników w rządzie: „Rozmawialiśmy o tym w naszym gabinecie, wtedy był impas w rozmowach, chodziło o kształt parlamentu. I ja mam przed oczyma taki obraz, że w naszej rozmowie pada pomysł: no to niech będą wolne wybory do Senatu – i wtedy Olek wstaje i wybiega z gabinetu”.
Dowodem pośrednim na spontaniczny charakter propozycji jest również to, że projekt ustawy powołującej Senat przed 4 marca nie istniał nawet w zarysie. Dopiero w sobotę wieczorem, po ustaleniach w URM, Kwaśniewski zadzwonił do swego dobrego znajomego Ryszarda Kalisza i poprosił go, by opracował ustawę powołującą Senat… na poniedziałek rano. Wskazał tylko, że to powinno być 100 senatorów, na wzór USA – bo mamy 49 województw; dwa największe zostaną „doważone” trzecim mandatem. Prawnik pisał go na domowej maszynie, posiłkując się rodzinną biblioteką, a rozwiązania ustrojowe znane z okresu przedwojennego przykroił do warunków współczesnych.
(…)
Awans Aleksandra Kwaśniewskiego
Awans Kwaśniewskiego w hierarchii obozu władzy był widoczny na pierwszy rzut oka. Na dłuższą metę ważniejsze dla jego statusu i mocy politycznej będzie jednak coś innego. Od uznania generała Jaruzelskiego stokroć cenniejsze, bo niepodlegające politycznej inflacji, okażą się przyjaźń Adama Michnika i uznanie liderów strony społecznej Okrągłego Stołu. Późniejszego redaktora naczelnego „Wyborczej” Kwaśniewski po raz pierwszy zobaczył na żywo jeszcze w 1981 r., na spotkaniu z bardzo liczną publicznością w studenckim klubie Remont, ale osobiście poznali się dopiero przy negocjacyjnym stole.
Sytuacje towarzyskie powstałe przy okazji rozmów władzy z opozycją od początku budziły wiele emocji. Jeszcze w trakcie Okrągłego Stołu dyskutowano problem podawania rąk oprawcom – wedle popularnej (i prawdziwej) anegdoty najciężej doświadczeni represjami opozycjoniści, jak np. pobity w więzieniu w Barczewie Władysław Frasyniuk, unikali początkowo przywitania się z gospodarzem rozmów, szefem MSW, generałem Kiszczakiem. Z czasem opinię publiczną bulwersować będą opowieści Lecha Kaczyńskiego czy Ryszarda Bugaja o nadmiernej fraternizacji rozmówców przy alkoholu, a potem opublikowane taśmy wideo z Magdalenki. Uczestnikom nieustannie towarzyszyły kamery gospodarzy z MSW, którzy celowo skupiali się na sytuacjach mniej formalnych. Ukazywały legendy opozycji, które wspólnie z elitą PZPR i Kościoła nie tylko jedzą obiady czy dyskretnie rozmawiają na spacerach, ale też wznoszą toasty za wspólne rządy, a wszyscy razem zaśmiewają się głośno ze swych dowcipów, ripost czy anegdot.
W rzeczywistości sytuacje biesiadne stanowiły margines wielogodzinnych, często wyczerpujących rozmów. Nie zmienia to faktu, że atmosferę towarzyskiego spotkania świadomie aranżowali gospodarze. MSW zbierało „na wszelki wypadek” materiały kompromitujące – jeśli je odpowiednio zmontować – uczestników ze strony opozycyjnej, tłumacząc obecność kamer celami… kronikarskimi. Jednocześnie chodziło o to, by faktycznie rozproszyć niezręczność, jaką naturalnie powodowało spotkanie niedawnych więźniów ze strażnikami w zupełnie nowej sytuacji komunikacyjnej. Kruszeniu lodów służyły humorystyczne, eufemizujące metafory na opis sytuacji. I tak np. Andrzej Gdula mówił o stronach Okrągłego Stołu jako skazanym na siebie starym małżeństwie, które „przeżyło, co prawda, okres niedobrego współżycia”.
Mimo dobrych powodów, by się „zakolegować” instrumentalnie, osobiste – bez filtra raportów bezpieki czy telewizyjnej propagandy – spotkanie ludzi z wrogich sobie obozów przezwyciężało stereotypy. Rozmówcy drugiej strony okazywali się błyskotliwi, mieli autentyczne poczucie humoru, zazwyczaj szczerze dążyli do porozumienia (nawet jeśli walczyli o inny jego kształt).
(…)
Solidarność, opozycja i „teoria szachownicy”
Rozmowy w Magdalence stały się dla Kwaśniewskiego i jego odpowiednika po drugiej stronie praktycznym wcieleniem „teorii szachownicy”, którą Michnik głosił już od połowy lat 80. Według niej zmiana w Polsce miała się dokonać wtedy, kiedy dojdzie do porozumienia opozycji umiarkowanej z reformatorami z PZPR – na pohybel partyjnemu „betonowi” i związkowym „fundamentalistom” czy „radykałom”. Tej właśnie koncepcji służyć miało spotkanie, które wielu ludziom opozycji wydawało się wówczas szokujące.
Oto 4 maja, miesiąc po zakończeniu obrad Okrągłego Stołu, Aleksander Kwaśniewski i Adam Michnik spotkali się na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Gdańskiego. Zasiedli za osobnymi stolikami, na scenie przed pełną salą i kamerami. Michnik w niebieskim swetrze, wyluzowany i uśmiechnięty, Kwaśniewski poważniejszy, w stalowoszarej marynarce, pod krawatem. Michnika zapowiadał młody działacz gdańskiego NZS Paweł Adamowicz: wbijał szpile gościowi reprezentującemu PZPR, jednocześnie przypominając zasługi i represje, których jego drugi rozmówca przez lata doświadczył. Odczytał też w zamyśle kompromitującą władzę opinię milicyjnego dzielnicowego, wedle której Michnik zajmuje wielkie mieszkanie, utrzymuje się nie wiadomo z czego i zakłóca spokój sąsiadom.
Kwaśniewski w rozmowie stwierdził między innymi: „W naszych [partyjnych] szeregach nawet nasi [wewnętrzni] przeciwnicy są silniejsi od waszych”. Michnik na to: „To na pewno. Ekstrema więźniów nie jest tym samym co ekstrema klawiszów. Życzę panu ministrowi, żeby nie musiał się o tym przekonywać na własnej skórze”. Kwaśniewski: „Wiem, że będę mógł liczyć na pańskie wstawiennictwo”. Michnik: „Nauczę pana, jak się przesyła grypsy”.
Foto: Materiał prasowy
Fragmenty biografii politycznej Aleksandra Kwaśniewskiego, która ukaże się wkrótce nakładem Krytyki Politycznej. Tytuł, lead i śródtytuły od redakcji „Newsweeka”
Michał Sutowski, Aleksander Kwaśniewski. Biografia polityczna. Tom I 1954-1995, wyd. Krytyka Polityczna