Edgar Kobos wysyłał asystentce Piotra Wawrzyka listy zagranicznych nazwisk na szyfrowanych komunikatorach, a ta przekazywała je do departamentu konsularnego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Taki obieg wizowy w MSZ pod kierownictwem ministra Zbigniewa Raua wychodzi na jaw po kolejnych przesłuchaniach przed komisją śledczą.

W poniedziałek 11 marca 2024 r. przed komisją śledczą stanęli bliscy współpracownicy Piotra Wawrzyka. Jego były asystent poselski oraz były dyrektor Biura Prawnego i Zarządzania Zgodnością Ministerstwa Spraw Zagranicznych Jakub Osajda oraz była asystentka w gabinecie ministra Raua, delegowana do współpracy z Wawrzykiem, Maria Raczyńska.

Nad samą postawą Jakuba Osajdy najlepiej byłoby spuścić zasłonę milczenia. Choć dyrektor MSZ od początku próbował robić z siebie ofiarę afery wizowej, stroić się w piórka Edgara Kobosa i nalegać na posiedzenie niejawne, trudno było do końca w to uwierzyć. Dlaczego?

Po pierwsze, Osajda – choć dziś ma się za pokrzywdzonego – jest nieodrodnym dzieckiem Prawa i Sprawiedliwości i to partyjnym konszachtom zawdzięcza karierę. Choć przed komisją budował swój obraz jako niezależnego działacza społecznego, któremu zaproponowano miejsce na listach w dowód zasług, niewiele w tym prawdy.

Związana z Kielecczyzną i Ponidziem rodzina Osajdy jest powiązana z PiS. Jego ojciec, Adam Osajda, jeszcze w 2014 r., z poparciem posła Krzysztofa Lipca, ubiegał się z ramienia partii o miejsce w sejmiku wojewódzkim. Trudno też uwierzyć, że zaledwie 32-latek – nawet najzdolniejszy, wszak jak wyjaśnił Osajda, podobnie jak poseł Gosek z komisji ds. Pegasusa był olimpijczykiem – zrobił bez partyjnego wsparcia tak zawrotną karierę, że ledwie po zakończeniu studiów ubiegałby się o mandat parlamentarny, a potem objął stanowisko dyrektora. Na marginesie warto dodać, że żona Osajdy pracuje w banku PKO BP, ale jak zapewniał – stało się to w wyniku „wieloetapowego konkursu”.

Osajda zaczął mocno. Opowiedział, że w MSZ była nie jedna, a wiele afer wizowych. Potwierdził, że kierownictwo wiedziało o działaniach CBA, dotyczących afery wizowej, już od marca 2023 r. Opowiadał, że Edgara Kobosa do MSZ przyprowadził jeszcze poseł Jacek Kurzępa (wiosną 2019 r.). Ujawnił, że według jego wiedzy to Piotr Wawrzyk podjął decyzję o wysłaniu delegacji do konsulatu w Mumbaju (obszernie opowiadali o niej konsulowie, o czym pisaliśmy wcześniej). Piotr Wawrzyk miał też osobiście interweniować w sprawach wizowych. Według zeznań Osajdy, do Wawrzyka dzwonili w tych sprawach politycy różnych partii, w tym sam rzecznik PiS Rafał Bochenek, który potrzebował pracowników do rodzinnego gospodarstwa (po tym, jak podaliśmy tę informację, rzecznik ją zdementował).

Z zeznań Osajdy wyłonił się obraz MSZ, w którym powszechnie tolerowano fakt, że Edgar Kobos – który nie był zatrudniony w resorcie – miał tam nad wyraz dużo do powiedzenia: to z nim ustalano listy nazwisk, to on pisał do konsulów, to z nim się kontaktowano. Osajda opisał też świętokrzyskie (ale nie tylko) grono polityków, z którymi blisko pracował Kobos, a byli to m.in. posłowie i posłanki Cieślak, Krupka, Mazurek, Emilewicz oraz Kurzępa.

Skąd ten kozioł ofiarny? Osajda przekonywał, że w komunikacie MSZ to jego obarczono winą za aferę wizową, kiedy partia miała podjąć decyzję (wyrażoną ustami Joachima Brudzińskiego), że PiS „nie będzie umierać za MSZ”. W prywatnych kontaktach dyrektor MSZ Mateusz Pauli miał go przekonywać, że lepiej o aferze nie dyskutować i nie chodzić z nią do mediów – ci, którzy to w przeszłości robili, mieli źle kończyć.

Jaka była prawda? To jeszcze będzie ustalać komisja, ale trudno w te rewelacje uwierzyć. Małżeństwo Paulich przed aferą utrzymywało z małżeństwem Osajdów bliskie relacje towarzyskie, państwo się przyjaźnili, co świadek sam potwierdził. Jakub Osajda ma też w sprawie status świadka, w odróżnieniu od Edgara Kobsa oraz Piotra Wawrzyka nie usłyszał zarzutów, więc jeżeli już, to stał się ofiarą nie afery wizowej, a zamiatania jej pod dywan przez partię, która dała mu karierę i synekury. Trudno się nad tym jakoś mocno litować. A sam proceder więcej mówi nie o nim, a o jego mocodawcach.

Co ciekawe, wątkiem, o którym Osajda w ogóle nie chciał rozmawiać, była sprawa próby załatwienia mu posady ambasadora Polski w Islandii.

Po Osajdzie przed komisją stanęła Maria Raczyńska, była asystentka w gabinecie politycznym Zbigniewa Raua, delegowana do pracy z ministrem Wawrzykiem. Raczyńska, choć bardzo młoda, to oddana partyjniaczka – wywodzi się z pisowskiej młodzieżówki, do MSZ trafiła jeszcze w trakcie studiów magisterskich, a o koalicji rządzącej nie pisze na Twitterze inaczej jak o „koalicji 13 grudnia”. Na TikToku prowadziła kanał, na którym bez informowania o przynależności partyjnej, komentowała polityczną rzeczywistość.

Raczyńska (nie wiedzieć czemu, choć było to już dyskutowane dziesiątki razy) zaczęła od „swobodnej wypowiedzi” czytanej z kartki. Nim postanowiono jej przerwać, co do zasady stwierdziła, że żadnej afery nie było — mowa o zaledwie 607 wizach. Skrytykowała też ambasadora w Indiach oraz konsulów w Mumbaju (prośbę, aby choreograf pokazał kilka tanecznych kroków, uznała za „urągającą godności człowieka”).

Butność i cięty język nie zmieniają jednak faktów, o których opowiedziała, a te pokazały mechanizm załatwiania pozwoleń wizowych. Otóż na prośbę Wawrzyka, Raczyńska kontaktowała się (za pomocą szyfrowanych i znikających wiadomości w komunikatorach WhatsApp oraz Signal) z Edgarem Kobosem, który tam przekazywał jej listy nazwisk obcokrajowców chcących dostać wizę. Te nazwiska – otrzymane od osoby, która nawet nie pracowała w MSZ! – Raczyńska przekazywała dalej do departamentu konsularnego MSZ, do dyrektor Beaty Brzywczy. Z rozbrajającą szczerością była asystentka ministra Wawrzyka zeznawała, że „Edgar Kobos nie mógł jej przecież przekazywać dokumentów oficjalną drogą, bo nie był zatrudniony w MSZ” (sic!).

— Było kilka takich sytuacji, gdy Brzywczy dała znać, że wniosek został odrzucony. Na prośbę ministra te informację Kobosowi przekazywałam. On mnie pytał, co ma w tej sytuacji zrobić. Odpowiedziałam, że ma prawo złożyć odwołanie. Była ze dwa razy informacja, że znowu został odrzucony. Kobos pytał, co dalej, mówiłam, że już się nic nie da zrobić – zeznawała asystentka ministra.

— Nie przyszło pani do głowy, aby zasugerować, żeby pan Kobos sam pisał bezpośrednio do departamentu konsularnego? — rozsądnie dopytywał poseł Konieczny.

— Panie pośle, to akurat nie jest normalna procedura, żeby osoba z zewnątrz pisała bezpośrednio do departamentu konsularnego — odpowiadała Raczyńska, jak gdyby nigdy nic.

Była asystentka posła i wiceministra Piotra Wawrzyka zeznała, że nie miała wiedzy, aby brała udział w działaniach o charakterze korupcyjnym. Wywiązywała się po prostu z przekazanych jej poleceń i obowiązków, a w tym, co robiła, nie widziała (o co poseł Mulawa dopytywał o to kilkukrotnie) niczego złego. Być może — jak i w przypadku Osajdy — jej działania więcej mówią o jej politycznych patronach niż o niej samej.

Na wtorek 12 marca zaplanowano przesłuchania Marcina Jakubowskiego, dyrektora Departamentu Konsularnego Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz wspominanej w poniedziałek kilkukrotnie Beaty Brzywczy, zastępcy dyrektora Departamentu Konsularnego Ministerstwa Spraw Zagranicznych (to ją konsulowie alarmowali o nieprawidłowościach, a po wybuchu afery wyrzucono ją z MSZ).

HtmlCode

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version