Jeżeli przetną się drogi karaczana i modliszki, to jest wielce prawdopodobne, że takie spotkanie skończy się dla karalucha fatalnie. Modliszki są jednymi z najskuteczniejszych drapieżników w świecie owadów i mało kto przypuszcza, że w wypadku takiego spotkania będzie to pojedynek… krewniaków.
Karaczany i modliszki należą do dwóch odrębnych rzędów owadów, ale entomologowie uważają, że korzenie tych dwóch odmiennych dzisiaj grup zwierząt są wspólne, a dołącza się do tych korzeni także termity. Dowodem na to ma być sposób rozmnażania. I karaluchy, i modliszki składają jaja w kapsule zwanej ooteką, co sprawia, że zalicza się je razem do mało formalnej grupy owadów zwanej jajokapsułowcami. Niektórzy entomologowie uważają nawet, że modliszki to dawni przodkowie karaluchów, którzy zaczęli polować.
Już to pokazuje, jak fascynującymi zwierzętami są karaczany, których tak wiele osób boi się i drży na myśl o tym, że to w ich domu mogłaby znaleźć się ich ooteka z jajami. Jest się czego obawiać, bo tempo rozmnażania się karaczanów jest bardzo wysokie. Samica owada składa od kilku do kilkunastu jaj w kokonie, który nosi ze sobą. Po wykluciu się młodych kopuluje ponownie i w ciągu jednego roku karaczan buduje mniej więcej dziesięć ootek. Słowem, jest w stanie szybko opanować każdy teren. O tym jednak za chwilę.
Karaczan wschodni to ten przedstawiciel karaluchów, którego spotyka się na całym świecie i w najprzeróżniejszych środowiskach. Pochodzi z Azji i stamtąd rozprzestrzenił się na cały świat. Gdy jednak my myślimy o karaluchach uciekających niekiedy przed zapalonym światłem, mamy na myśli zapewne prusaka. To inny owad, znacznie mniejszy, którego nazwa może być myląca. Nie pochodzi bowiem z Niemiec, ale także z Azji, a prusakiem nazwano go być może pod wpływem języka rosyjskiego. Rosjanie zwali go „rusak” czyli rudzielec, jako że ciało owada ma właśnie taki rudawy kolor.
Prusaki są znacznie mniejsze i szybsze od karaczanów wschodnich, które przy nich wyglądają jak małe, opancerzone czołgi. Prusak osiąga najwyżej 1 cm długości, a karaczan wschodni nawet trzykrotnie więcej. To ogromna dysproporcja. Nie tylko do tego się sprowadza.
Oba gatunki są mocno synantropijne, ale karaczany wschodnie wspinają się dość słabo po gładkich powierzchniach, na których nie znajdą oparcia. Stąd łatwiej je znaleźć w piwnicy, na parterze, w barach i restauracjach, spichlerzach czy piekarniach albo sklepach, które nie są zbyt wysokie. Prusaki za to bez problemu szturmują nawet najwyższe piętra budynków.
Najlepiej, gdyby w tych budynkach było wilgotno, bo karaczany świetnie się dostosowują do wszelkich warunków, nawet do zimna, ale zamiłowanie do wilgoci im z tropików pozostało. Lubią zatem te miejsca, które są położone blisko wody, chociażby kanalizacji, zlewów czy sedesów albo rynien. Wolą bloki i kamienicy bardziej niż wolno stojące domy, bo łatwiej jest się im przemieszczać, kolonizować i tworzyć ścieżki wędrówek.
I bynajmniej nie przyciąga ich brud. Karaluchy wcale nie szukają go w naszych domach i jeżeli dom będzie czysty, a znajdą w nim jedzenie, też go wybiorą. Brud najczęściej łączy się z resztkami, które nieposprzątane przyciągają te owady, ale to wcale nie musi być regułą.
Kojarzenie karaluchów z brudem jest zresztą mocno szkodliwe, bowiem sprawia, że osoby, w których mieszkaniach ci intruzi się zalęgną, rzadko zgłaszają taki przypadek odpowiednim służbom i nie szukają pomocy z lęku przed posądzeniem o niechlujstwo. W efekcie karaluchy świetnie się rozmnażają i zdobywają nowe tereny. A bez ingerencji z zewnątrz, czyli odpowiednich firm pozbywających się owadów, usunięcie ich będzie bardzo trudne. Dopóki znajdować będą coś do jedzenia i wodę, nie odejdą. Założą kolejne kolonie.
Wracając do ich jaj i ooteki, samica karalucha nie składa ich w jakichś konkretnych kryjówkach. Nosi je z sobą do kilku czy nawet kilkunastu dni. Równie dobrze może być to jednak kilka godzin. Zależy to od warunków, jakie owad znajdzie. Jeżeli samica uzna, że teren jest sprzyjający, z dostępem do jedzenia, wody, wówczas zostawi tam kokon. Kolonia jest wówczas gotowa. Dopiero jeśli oceni lokum za niedobre, powędruje z jajami dalej.
A wtedy kłopoty gotowe. Poza dyskomfortem wynikającym z samej obecności biegających tu i ówdzie owadów o tak fatalnej reputacji, zostają choroby. Owady te przenoszą kilkadziesiąt różnych szczepów bakterii i ludzkich patogenów. Ponieważ zaglądają do śmietników, mogą przenosić salmonellę, gronkowca, wiele bakterii, wirus polio czy alergeny. Same karaluchy dbają o czystość swego ciała. Pielęgnują je odnóżami, a wtedy to, co przyczepiło się do ich chityny, łatwo spada.
O karaluchach powstało wiele legend. Mówi się, że potrafią wytrzymać wybuch bomby atomowej i żyć nawet po ucięciu im głowy. To jednak bujdy. Badania wykazuję, że te owady wytrzymują sporą dawkę promieniowania, wyższą niż dawka śmiertelna dla człowieka. To około 1000 radów, ale ponad 6 tys. radów karaczana też zabije. To znaczy, że przetrwanie przez nich apokalipsy atomowej i życie w świecie nuklearnej zimy to jednak mit.
Co do odciętej głowy, karaluchy nie mają klasycznego układu oddechowego. Oddychają za pomocą systemu tchawek, które doprowadzają tlen do ciała specjalnymi otworami zwanymi przetchlinkami lub stigmami. Teoretycznie więc karaczan może przeżyć bez głowy przez krótki czas, ale tylko dopóki tlen podtrzyma funkcje życiowe.