Kiedy ostatnio zastanawialiście/zastanawiałyście się, jak naprawdę wygląda wojna rozpętana przez Władimira Putina?
Rosyjski zbrodniarz ma niezły czas. Żaden z powojennych poprzedników urzędujących na Kremlu nie rywalizował z tak miernym rywalem po drugiej stronie oceanu, prorosyjskie partie nie są już w Europie marginesem, tylko mainstreamem, Korpus Afrykański (zastąpił Grupę Wagnera) dba o interesy Moskwy w krajach Sahelu.
Kulisy pałacu
Foto: Newsweek
Nade wszystko Putinowi udało się zmęczyć Europę tym, co dzieje się w Ukrainie. Nawet nam spowszedniały mordy, gwałty i bestialstwo wojny toczącej się niedaleko naszych granic. A co dopiero mówić o społecznościach bardziej wysuniętych na Zachód, którym zagrożenie ze strony Rosji wydaje się abstrakcyjne.
Dokument „2000 metrów do Andrijiwki” (uwaga, będą spoilery), który w Polsce będzie miał premierę podczas najbliższego Millennium Docs Against Gravity, zabiera nas do centrum horroru, który zorganizował Putin. – To jak lądowanie na planecie, na której wszystko próbuje cię zabić. Ale to nie jest inna planeta. To środek Europy – mówi zza kadru reżyser Mścisław Czernow. Ukraiński twórca od lat zbiera nagrody dziennikarskie (ma już Pulitzera) za relacjonowanie wojen (m.in. w Syrii i Iraku), rok temu dostał Oscara za „20 dni w Mariupolu”. Wówczas skupiał się na cywilnych ofiarach wojny, w najnowszym filmie zamknął nas w okopach.
Do położonej na obrzeżach Bachmutu wsi Andrijiwka prowadzi nieduży pasek ziemi. We wrześniu 2023 r. biorący udział w kontrofensywie ukraińscy żołnierze mają ją zająć, bo to kluczowe miejsce z powodów strategicznych – dzięki temu rosyjskie oddziały zostaną odcięte od dostaw. Nie jest daleko, zostało 2000 metrów, by ogłosić sukces i na gruzach wioski zawiesić niebiesko-żółtą flagę. Ale naprzeciwko stoją rosyjscy żołnierze, a po niebie latają wraże drony.
Początek u Czernowa jest jak ze Spielbergowego „Szeregowca Ryana”, dalej oglądamy sceny jak z „Plutonu” Olivera Stone’a, w tle łopocze „Sztandar chwały” Clinta Eastwooda. Tak, skojarzenia z hollywoodzkimi blockbusterami (młodsi będą mieli zapewne z grami komputerowymi) są oczywiste, choć ryzykowne. U Czernowa wszystko dzieje się przecież naprawdę. Widzimy wojnę od środka tak bardzo, że bardziej się już nie da. Obiektywy nie obserwują rzeczywistości, są jej częścią, bo wiszą na głowach bohaterów. Patrzymy na front oczyma żołnierzy, często ochotników, którzy z własnej woli na nią przyjechali.
Każdy wielki film o wojnie prowadzi do bardzo oczywistego wniosku, że wojna jest bez sensu. A z perspektywy pojedynczego żołnierza nie ma sensu jeszcze bardziej. Bohaterowie Czernowa wykonują rozkazy, wychodzą z okopów, schodzą do następnych, zdobywają kolejne metry terenu, między jednym atakiem Rosjan a drugim opowiadają o rodzinach, o marzeniach, by Ukrainę odbudować. Ten jest z Doniecka, inny z Charkowa – niewiele ponad dekadę temu mogłem ich spotkać na Euro 2012. Ukraina gościła wówczas roztańczony tłum przybyszów z Zachodu, który przyjechał fetować reprezentacje Francji, Hiszpanii, Anglii, Portugalii. Dziś – patosu nie da się uniknąć, siedzący w okopach mają do niego zresztą prawo – ówcześni gospodarze „bronią swojej ojczyzny”.
To nie jest film dla Ukraińców, im nie trzeba przypominać o tym, co się dzieje. Oni na co dzień widzą pogrzeby, obserwują chorągwie plutonów wbijane obok raz po raz stawianych nagrobków. To film dla Zachodu – wojna dzieje się tuż obok, dziś cierpią Ukraińcy, za chwilę mogą kolejni, bo rosyjski imperializm nie zniknie, niezależnie od tego, co stanie się w Ukrainie.
To film także dla nas – Polska przez ostatnie trzy lata przeszła drogę od spontanicznej pomocy uciekającym ofiarom inwazji do mierzalnej w badaniach niechęci do Ukraińców. Konfederacja ma już 17 proc. poparcia, jej kandydat w wyborach prezydenckich może wskoczyć do drugiej tury, a po najbliższych wyborach parlamentarnych władzę w Polsce może przejąć koalicja dwóch antyukraińskich partii, płaszczących się przed Donaldem Trumpem – zostawmy, czy świadomie – działających w interesie Władimira Putina.
U Czernowa Andrijiwkę udało się wyzwolić, flagę powiesić. Misja została wykonana. Dziś wioska znów jest jednak w rękach Rosjan, a większość ukraińskich zdobywców nie żyje. Jeden zmarł w szpitalu, drugi poległ w boju, kolejny w czasie zdobywania innego miejsca, które również miało kapitalne znaczenie strategiczne.
